Today is a good day to die, czyli Star Trek Online

(źródło)
Nie ufam zanadto grom MMO. A grom MMO f2p – jeszcze bardziej. Nie mam żadnej traumy, po prostu gry online po pewnym czasie zaczęły mi się zlewać w jedną fantastyczno-kosmiczną mieszankę, która polegała zawsze na tym samym: idź gdzieś, zabij pierdylion stworów, wróć, idź tam ponownie, zabij stwory innego koloru, idź do kolejnego quest givera. Zapętlić. Z tą różnicą, że w pełnopłatnych tytułach można jeszcze liczyć na jakiś support ze strony twórców i na ogólnie staranne wykonanie, a darmówki mają brzydki zwyczaj wypinania się na gracza, jeśli ten nie zasubskrybuje czy nie szarpnie się na mikropłatności („mikro”! Ha!).
Star Trek Online to darmowe MMO. Miało więc boleć.

Do wyboru są trzy frakcje, co zresztą samo w sobie jest ciekawe, bo mamy odejście od tradycyjnej dwubiegunowości i kolejnych wersji Sojuszu i Hordy, Jasnej i Ciemnej strony Mocy. Żeby nie było: nie od razu STO oferowało taki wybór. Zaczęli od banalnej konstrukcji Federacja vs Imperium Klingonów. Na szczęście później pojawił się dodatek Legacy of Romulus i to był naprawdę strzał w dziesiątkę. Po pierwsze, gracze dostali trzecią stronę, która fajnie wzbogaca cały konflikt. Po drugie, c’mon: Romulanie są świetni! Znaczy tak, przyznaję, w serialach początkowo jakoś nie byłam ich fanką. To znaczy podoba mi się ta okołorzymska stylówa i szydełkowe kolczugi, ale nie mogłam się do nich przekonać – nie rozumiałam, o co im chodzi. Chyba to był mój główny problem. Tymczasem dzięki STO wreszcie zaczęłam ich ogarniać – i kibicować im. Nie przeczę, że niemałą rolę w tym wszystkim odegrał trailer do dodatku, w mojej opinii całkowicie rewelacyjny i jak tylko go oglądam, to zawsze mam ochotę zagrać Romulanami. To znaczy – zagrać, jak tylko skończę oglądać trailer („No dobrze, już ostatni raz go włączam… to jeszcze tylko raz, bo muzyka w tle ładna… naprawdę już ostatni, bo narrator tak fajnie mówi!” – i tak dalej).

kadr z gry
Kiedy już zdecydujemy się na frakcję, przychodzi pora na wybór rasy, klasy i tak dalej – i jest to wybór cholernie szeroki. Nawet odliczając płatne rasy, wciąż możemy zrobić ze swoją postacią niemal wszystko. Co zrobić – lubię fazę tworzenia postaci, więc miałam frajdę. Jedyny ból w tym, że swego czasu można było kupić odłączonego członka Borg. Wtedy myślałam, że ee tam, po co. A kiedy zmieniłam zdanie i się podjarałam możliwością grania Borg, okazało się, że gra przeszła w ręce Arc Games i pewne rzeczy uległy zmianie. Między innymi – nie można już wybrać Borg. Ale nie tracę nadziei, że się opanują i wprowadzą tę opcję z powrotem do obiegu.
Tym bardziej, że – jeśli wierzyć rozmowom z twórcami gry – Borg są tu mocno podrasowani w porównaniu z tym, co możemy oglądać w serialu, dzięki czemu stali się… cóż, po prostu jakby groźniejsi. Mówiąc w dużym uproszczeniu: Borg w grze nie ma na ręce zatkniętej jakiejś nakładki z nożyczkami, którą później można łatwo odpiąć. Borg w grze ma ujebaną urąbaną rękę i nożyczki wstawione zamiast niej (w serialu okropnie uderza mnie łatwość, z jaką kapitan Picard pozbył się swojej… cóż: borgowatości).

wygląda znajomo?
Ale może przejdę do właściwej gry.
W żadnym razie nie jest tak, że misje w STO są szalenie urozmaicone i że gra jest wolna od nużącego grindu. Niemniej nie ma go jakoś przytłaczająco dużo. Po pierwsze, rozgrywka dzieli się na tę na planetach, gdzie biegamy z załogą, i tę w kosmosie. Po drugie, miewamy też do rozkminienia zaszyfrowane wiadomości i tego typu elementy, które – choć nie ma ich dużo – fajnie urozmaicają questowanie.
Podczas gry „pieszej” są dodatkowo możliwe dwa tryby kamery: zwykły RPG oraz FPS, który naprawdę znacznie zwiększa komfort wykonywania misji polegających na „zabij wszystko, co się rusza i na drzewo nie ucieka”. Choć sama walka, muszę przyznać, nie jest szczególnie emocjonująca. Nie wykluczam naturalnie, że to się jeszcze zmieni – do maksymalnego poziomu jeszcze długa droga przede mną. Niemniej na tym etapie, na którym jest moja główna postać obecnie, w innych grach miewałam już znacznie większe możliwości i więcej umiejętności. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o urozmaicenie i jakieś takie dopracowanie walk, to twórcy przerzucili ciężar na bitwy w kosmosie – co tak naprawdę bardzo mi się podoba, bo nie po to gram w Star Trek, żeby biegać po lesie i strzelać do dzików. Choć trzeba tu zaznaczyć, że etapy na powierzchniach planet (stacji lub czegokolwiek innego) są cenne z innego powodu: odwołań do settingu. Jest tego naprawdę całkiem sporo i w całej grze rzeczywiście bardzo mocno czuć klimat ST – począwszy od całej stylistyki i oprawy graficznej (owszem, jarałam się nawet tym, że kiedy uruchamiamy grę, mamy „Engage” zamiast standardowego „Start”). Spotykamy znanych z seriali bohaterów, odwiedzamy znajome miejsca, natykamy się na skrawki historii, które gdzieś już słyszeliśmy. W dodatku można, ma się rozumieć, zainwestować w całą masę płatnych popierdółek, które są zaczerpnięte bezpośrednio z konkretnych filmów i serii: samych ciuchów mamy bogatą kolekcję, a jeszcze dochodzą statki chociażby – ich wnętrza, zewnętrza i co tylko się chce.

...a z Tholianami coś się kojarzy?
No właśnie, statki.
Angry Joe zżymał się, jak bardzo zaniedbano ten element gry. Bitwy są nudne, wnętrza niedopracowane i w ogóle to dziwne, skoro większość gry spędzamy w tych naszych bolidach. Cóż. Może to dlatego, że krócej gram. Ale dla mnie walki nie są nudne. Bah!, wciąż mam kłopoty z unikaniem cholernych torped fotonowych, szczególnie kiedy lecą na mnie cztery na raz, a ja mam wszystkie przydatne umiejętności na cooldownie… No i niezmiernie się jaram możliwością strzelania do Borg. Fakt, jest pewnym mankamentem to, że wnętrze każdego typu statku wygląda tak samo – za wyjątkiem mostka, który można sobie wybrać z pewnej puli. Ale i tak cieszy, że w ogóle można sobie po tym statku pochodzić. Jest bez porównania większy od tego bździdełka, którym latamy w SWtORze, szwenda się tam więcej załogi, można ustawiać suweniry w mesie, a chef potrafi zrobić nam kebab z tribble’a. Czegóż chcieć więcej, serio?
A kosmosy są zrobione ładnie. Latamy w mgławicach, gdzie siada łączność, krążymy wokół planet i asteroid, ale największe póki co wrażenie wywarła na mnie stacja z misji The Vault. Wlatując tam, spodziewałam się takiej ot, większej stacyjki. To, co zobaczyłam, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Wnętrze tego… czegoś było ogromne. OGROMNE. Monumentalne i przytłaczające. Żałowałam, że nie mam większego monitora, żeby móc objąć wzrokiem większy obszar. Bo tak naprawdę, choć STO graficznie nie jest jakieś nadzwyczajne (niemniej estetyczne i nie zamierzam się czepiać, nawet jeśli tu i ówdzie jakiś obiekt jest bardziej kanciasty niż być powinien), to przede wszystkim ma klimat. Jeśli coś ma być klingońskie i zadymione, to takie jest. Jeśli monumentalne – takie właśnie jest. I tak dalej.

kadr z gry
Właśnie ta umiejętność budowania klimatu, a także silne osadzenie w settingu i – a może przede wszystkim – fajna fabuła sprawiają, że w Star Trek Online gra się bardzo przyjemnie. Nie powiem, jeśli miałabym oceniać samą fabułę, wygrywa tutaj SWtOR, który pod tym względem w ogóle trzyma się szalenie mocno (przy okazji zawalając wszystkie inne sprawy, odkąd przeszedł na f2p), ale i tutaj otrzymujemy wciągające historie, których zakończenie chce się poznać. Losy poszczególnych frakcji zresztą bardzo sympatycznie się zazębiają, dzięki czemu na przykład moją Klingonką spotkałam koleżkę, który pomagał w paru questach mojej Romulance. Drobiazg, ale cieszy.

Mówiąc tak całkiem szczerze, STO nie jest świetną grą. Nie mogę nawet z czystym sumieniem powiedzieć, że jest poprawna, bo akurat literówek na ten przykład da się znaleźć całkiem dużo. Troszkę też rozczarowują dialogi, bo najpierw większość z nich jest mówiona, ale im dalej w las, tym częściej postacie się nie odzywają i ograniczamy się do czytania. Czasem odzywają się, ale mówią swoje kwestie tylko do połowy. Trochę jakby zabrakło budżetu albo czasu na nagranie całości. Niemniej gra jest na poziomie. Szczególnie wśród f2p. Wprowadza parę ciekawostek (system duty officerów, o którym już nie piszę, bo mi się nie chce, trzy frakcje, interesująca fabuła itp.), ma parę mankamentów (mimo wszystko chciałoby się mniej grindu, no i cały czas mi smutno, że Klingoni mówią po angielsku, a nie po klingońsku). Na niewątpliwy plus muszę zaliczyć poziom darmowości: płacimy raczej za bajery typu kostium doradcy Troi czy Bird of Pray z konkretnego filmu, a nie za możliwość wysłania ticketa do supportu albo dostęp do banku. I, kontynuując tę minutę szczerości, nieszczególnie polecam Star Trek Online. Nie, jeśli ktoś szuka wypasionego MMO. Ale polecam, jeśli ktoś uwielbia to uniwersum. Fan Star Treka powinien się tam czuć jak ryba w wodzie. Ja w każdym razie się tam czuję doskonale.