The Vengeance Factor

Ta. Fryzura. (źródło)
Premiera: 20 listopada 1989
Reżyseria: Timothy Bond
Scenariusz: Sam Rolfe

Ach, te cudne lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte w kinie i telewizji! Estetyka jak wyrzygana przez Mad Maxa, który obejrzał Amerykańskiego cyborga. Najzupełniej absurdalne ciuchy łączące w sobie elementy zbroi i ciulwiczego, długa grzywa i blizna – musi być blizna, bo nasz bohater jest twardzielem!
Ale oprócz tego, że przeogromnie bawi mnie prezentacja Zbieraczy, to odcinek w sumie całkiem nieźle wpasował się w inne historie ze Star Treka. No bo pomyślmy: mamy dzieje Acamarian, którzy pokonali targające ich cywilizacją konflikty, agresję i inszy syf poprzez podział: pokojowo nastawieni Acamarianie zostali na planecie, a młodzi gniewni, znaczy ci, Zbieracze, tułają się po kosmosie. Czyż to nie brzmi znajomo? Nie mówię o tym, o czym wspomniał Picard – że przypomina mu to wszystko historię ludzi na Ziemi. Nie, jest lepsze podobieństwo: Wolkanie. Przecież zmagali się niemal z tym samym problemem, przy którym to rozwiązanie przyniosło bardzo podobne efekty: planeta szczęśliwości i łagodności, a obok niej – grupka rebeliantów, takich bandytów o złotych serduszkach, którzy tak naprawdę wierzą w swoją sprawę i chcą dobrze.
Inna sprawa, że suweren z kolei przypomina mi inną panią w średnim wieku przy władzy – Kai Winn z DS9. I nie tylko chodzi mi o pewne fizyczne podobieństwo, ale też o ogólną postawę. Marouk jest z jednej strony poczciwa i chce dobra swojego ludu (nawet tego pierwotnie odrzuconego), z drugiej jednak pozostaje dumna i wyniosła i, prawdę mówiąc, dość wyraźnie widać, że gdyby Picard nie przyciągnął jej za uszy, nigdy nie zdecydowałaby się na rozmowy pokojowe.
Noga na stole. Tak rozpoznaje się kosmicznych
twardzieli w tłumie. (źródło)
Ale też muszę tu przyznać, że sama nie byłam przekonana do sensowności tych pertraktacji. Picard ochoczo mówi, że Acarianie mają tyle do zyskania, a praktycznie nic do stracenia. Co, dokładnie, mogą zyskać? Bo stracić mogą niską przestępczość, poczucie bezpieczeństwa, równowagę ekonomiczną, trochę ziemi… Wiem, co odcinek chce mi powiedzieć, ale uważam, że (może przez pośpiech, no bo tylko czterdzieści minut?) nie najlepiej sobie z tym radzi.

Tu pozostaje mi się tylko zgodzić. Bo też cały czas myślałam – no dobra, ale właściwie czemu mają się godzić na to wszystko dla garstki osłów, którzy się buntują, bo tak? I którzy chyba nie są zbyt mądrzy, skoro tak naprawdę kradną wszystko jak leci, czy to coś warte, czy nie?

Co mnie drażniło? Jedzenie! Serio! Oni zawsze to robią. Siedzą w kantynie, gadają, jak na stół wjedzie jedzenie, to nagle się zmywają. Bo „i tak mieli już iść”. Serio? Dlaczego oni zawsze idą po tym, jak przez pół godziny czekali na posiłek?
No i dlaczego trykorder medyczny nie wykrył wirusa…? Na czym polega jego medyczność, oprócz tego, że… nie wiem. Ma mniej funkcji? Było od razu mówić, że to biedatrykorder.
Aha, zostaje jeszcze problem doradcy Troi. Po raz kolejny była centralnie w miejscu wydarzeń, wokół niej działy się Rzeczy – takie przez duże „Rz”, jak no nie wiem, morderstwo na przykład – a ona kompletnie nic nie wyczuła. Owszem, później próbują to prostować, wprowadzając temat braku emocji u Yuty. Ale zrobili to trochę źle, no bo nie da się wiarygodnie opowiadać o tym, jak to się nie odczuwało pasji od wielu lat, jednocześnie sapiąc i niemal szlochając.

Brzuch wciągnięty, pośladki wypięte.
Można iść na podryw. (źródło)
Ale małe potknięcia pozostają tak naprawdę tylko potknięciami, na które bez większego problemu mogłam przymknąć oko. W dużej mierze jednak odcinek oglądało mi się przyjemnie. Doceniam emocje, które włożono w wątek Yuty i Rikera. Zresztą to był całkiem ładnie poprowadzony wątek – romans, ale nie do końca, i finał, który bolał wszystkich. I tak naprawdę bardzo mocne, fajne podkreślenie wagi różnic kulturowych. Nie wspominając o podniesieniu tematu tytułowej zemsty i pytanie, czy w ogóle coś takiego jak zemsta ma jakikolwiek sens? Dużo dobrego miał ten epizod.
I dużo męskich grzyw, którymi bohaterowie mogli zarzucać.

I smrodek! Smrodek, który się za nimi ciągnął, był aż widoczny. Bo oni byli wolni i się nie myli! Bo częste mycie skraca życie. No. A poważnie to ja chcę powiedzieć, że na początku nie ogarniałam, czemu Riker ją musiał zanihilować? Że niby nie działało na nią ogłuszanie? Pewnie tak. Ale potem pomyślałam, że może nie. Może nie do końca. Może ona po tylu latach życia tylko po to, by nienawidzić i prowadzić zemstę, nie potrafiła już żyć? I spojrzeli na siebie i on to zrozumiał. I tyle. Jest mocniej. I to jest moje zakończenie odcinka.

Zupełnie tego w ten sposób nie odebrałam. Ale przyznaję, że to niezła myśl! Może dlatego też Picard tak spokojnie siedział i patrzył, jak Riker dobija Yutę? Bo zobaczył tę nić porozumienia i wiedział, że to będzie najlepsze wyjście?
Ja osobiście wolę tę wersję, że na Yutę ogłuszanie nie działało i anihilacja była jedyną metodą na unieruchomienie morderczyni – ale szanuję Twoją wizję.




– You don’t like me, do you?
– I didn’t say that!
– No problem! I have many friends who don’t like me!

The Price

No to cię mam i będę cię brał (źródło)

Premiera: 11 listopada 1989
Reżyseria: Robert Sheerer
Scenariusz: Hannah Louise Shearer

Dzisiejszy odcinek skupia się na postaci doradczyni Troi. Na prywatnym aspekcie bycia doradczynią, półbetazoidką i do tego kobietą zakochaną od pierwszego wejrzenia. Szczęśliwy wybranek – Devinoni Ral (Matt McCoy) przybywa na USS Enterprise jako przedstawiciel jednej z czterech ras przystępujących do negocjacji o pierwszy stabilny tunel podprzestrzenny. Tunel odkryty przez rasę piątą, stanowi dla owej rasy rzecz trudną do wykorzystania, bo (uwaga!) nie posiada ona możliwości załogowych lotów kosmicznych… well… jakaś Pierwsza Dyrektywa? I jak w ogóle Barzanie dali znać na inne planety, że jest się o co bić?

Może sami nie potrafią latać w kosmosy, ale potrafią nadawać i odbierać sygnały? To akurat wydaje mi się całkiem sensowne. Większy kłopot widzę z Pierwszą Dyrektywą rzeczywiście, ale pewnie gdyby się uprzeć, też można by tutaj wybronić. Teoretycznie Federacja mogła skontaktować się z Barzanami mniej-więcej w tym punkcie ich historii, co Wolkanie z Ziemianami w Pierwszym Kontakcie, czyli: odkryli już napęd warp, tylko jeszcze nie do końca ogarnęli całą resztę.

No nie – bo Barzanie nie mieli załogowych statków kosmicznych. Ludzie mieli takowe przed napędem warp. Nie latasz w kosmosy? Nie pokazujemy ci się. Taka idea przecież Pierwszej Dyrektywy.

Jakby nie było – dali, wybrali rasę naukowców, rasę, która utrzymuje pokój od dziesięciu pokoleń i Federację. Wymieniłam wcześniej cztery rasy, gdyż do negocjacji wprosili się jeszcze Ferengi, wyrażając oburzenie, że ich pominięto. Być może zrobiono to dlatego, że zasadniczo Ferengi nie przebierają w środkach i pierwsze, co ogarnęli to podtrucie negocjatora Federacji. Niewiele tym jednak zyskali, bo jego miejsce zajął przebiegły Riker.
Tymczasem – co smutne – Deana Troi totalnie nie wyczuła zagrożenia. Zajęta była przeżywaniem romansu wszechczasów – masaże, dziki seks i babskie rozmowy podczas aerobiku. Swoją drogą, uwielbiam tę scenę. Rozmowa Troi z doktor Crusher jest urocza, wypada naturalnie i[tak, scena ma swój urok, polegający właśnie na takiej naturalności, ale moją uwagę odwracały ciągle te futurystyczne kostiumy] dobrze pokazuje lekkość i brak pruderii w podejściu do spraw seksu w dwudziestym czwartym stuleciu. A jednocześnie Beverly rzuca Deanie subtelne ostrzeżenie – wspomina swój ognisty romans, który trwał niesamowity tydzień.
W każdym razie, Troi, zamiast zajmować się tym, co powinna – a więc doradzaniem i
Troi jest bardzo rozciągnięta! (źródło)
wyczuwaniem – zagłębia się w błękitnych oczach, pozwala się nosić do sypialni (ciekawe, czy ten stereotyp rodem z harlequinów wyszedł twórcom odcinka przypadkiem, czy był zaplanowany z premedytacją; przyznam, że przewróciłam oczami) i generalnie się rozluźnia. A wyraźnie jest jej to potrzebne – na początku odcinka widzimy ją zirytowaną, zmęczoną i obolałą. Plasterek w postaci romansu zdecydowanie był jej potrzebny.

Jak dla mnie, jeśli była w tak złym stanie mentalnym, psychicznym, czy jakimkolwiek innym (a ufam, że mogła być, szczególnie biorąc pod uwagę jej fach, zapewne bardzo obciążający emocjonalnie i umysłowo), to kategorycznie powinna była poinformować o tym kapitana. Może skończyłoby się jakąś, nie wiem, medytacją czy czymś, może urlopem, ale zatajenie swoich problemów przed przełożonym było bardzo nieprofesjonalne i, jak widać, mogło narazić wszystkich na ogromne niebezpieczeństwo. No bo skoro w normalnych warunkach doradca Troi wyczuwa intencje załogantów znajdujących się na pokładzie innego statku, albo wręcz na planecie, do której orbity dopiero się zbliżają, to jak mocno musiała wyczuwać Ferengich stojących tuż obok niej?
A jak raz mogłaby się na coś przydać! Ech, ech… Romans romansem, ale jesteśmy dorośli i w pracy, w dodatku na ogromnie odpowiedzialnym stanowisku, dammit.

Popełniła błąd. Jest człowiekiem. Pół-człowiekiem, ale jest. To się zdarza. Skoro kapitanowi Kirkowi wolno popełniać błędy i to czyni go ludzkim, i w ogóle jest fajne w aspekcie budowania postaci, to Troi też.

Tymczasem załoga – w osobach Geordiego i Daty – bada tunel. Obydwu im coś się w nim nie podoba i oczywiście mają rację. Podziwiam ich odwagę. Wlecieli i w sumie mogli już nigdy nie wylecieć. I co by zrobili, skoro z prędkością warp 9 leciało się do miejsca gdzie wychodził tunel jakieś setki lat? A skoro leciało się tam tak długo, to skąd w ogóle wiedzieli, gdzie ten tunel wychodził? I ogólnie to naciągane wszystko jak dla mnie i tyle. [przyznam, że wątek tunelu był jakoś tak skamuflowany pod wątkiem doradcy Troi, że mi kompletnie umknął…]
Istotą odcinka jest jednak co innego. Mianowicie fakt, że ukochany Troi oszukuje. 
Przy nieokrągłym stole negocjacyjnym (źródło)
Wykorzystuje swoje betazoidzkie geny i manipuluje negocjatorami tak, by zostać jedynym kupującym na placu boju. Deana musi wybrać, kto i co jest dla niej ważniejsze. Nie widzę u niej wahania przy dokonywaniu wyboru, a jedynie żal. Również reakcja kochanka jest bardzo w porządku i ogólnie wszyscy zachowują się bardzo dojrzale. No, może poza Ferengi, ale to akurat w charakterze postaci. Mnie zaś najbardziej podoba się komandor Riker w rozmowie z Ralem. Zdecydowanie pozbył się już syndromu psa ogrodnika. Brawo, Will!

Ogółem nie jestem fanką tego odcinka. W pełni rozumiem, że w serialu czasem trzeba wrzucić jakąś historię bardziej kameralną, przybliżającą wybraną postać z innej niż zazwyczaj perspektywy, pogłębić trochę głównych bohaterów. Ale tutaj to się odbyło, jak na mój gust, za dużym kosztem. No bo wprawdzie pokazano nam inną, intymną twarz doradcy Troi, ale w moich oczach bardzo ucierpiała na tym jej twarz zawodowa.
Inna rzecz, że trochę odbił się ode mnie ten romans jako taki. No bo spojrzeli sobie w oczy i co? „Hej, jesteś ładny/a, kocham cię na zabój”? Nie lubię romansów zawieszonych w próżni, takich gdzie nie wiadomo, co właściwie łączy dwoje ludzi.

Chemia! Chemia ich łączy! To był taki typowy romans oparty na atrakcyjności fizycznej. Zdarzają się takie i przecież oni nie zostali ze sobą na wieki. Spodobali się sobie nawzajem, mieli ochotę na seksy, dziękuję. Tu nie potrzeba głębi. Jak się zaczęli poznawać, to się okazało, że mają rozbieżne poglądy na ważne sprawy i romans się skończył. Dla mnie OK.

To, co mi się spodobało, to z kolei pojawienie się stabilnego tunelu, prowadzącego do innych kwadrantów. Tak, będę miała przesyt takich atrakcji w DS9, ale póki co to cieszy, bo widać narodziny pomysłu, do którego wrócono dużo później.

No, stabilny to on nie był, jak się szybko okazało. Ale fakt, że temat się pojawia i że Federacja wie z czym taki tunel jeść i czego można się po nim spodziewać, jest fajny. W końcu znajdą coś, co będzie działało.



– You know, if this doesn't work, the thought of spending the rest of my life in here is none too appealing.

The Enemy

(źródło)

Premiera: 6 listopada 1989
Reżyseria: David Carson
Scenariusz: David Kemper, Michael Piller

Muszę powiedzieć, że ten odcinek zaczyna się naprawdę interesująco. Jest akcja, tajemnica, Romulanie, no po prostu grubo. I nawet dramatyczna muzyka. I bezużyteczny komandor Riker. I Geordi in distress. A także doradca Troi pociskająca oczywistości. No czegóż chcieć więcej?

A tak na serio: podoba mi się ten epizod. Przede wszystkim, bardzo ładnie pokazuje różnice kulturowe między ludźmi, Klingonami a Romulanami. Jasne, te różnice są dość oczywiste, w sensie że nie dowiemy się tutaj niczego stricte nowego. Niemniej to, co już wiemy, jest tu fajnie wyeksponowane. Choćby w scenie, w której na łożu śmierci Romulanin nadal nienawidzi Worfa, choć ten mógłby bezproblemowo uratować mu życie. Albo kiedy Bochra dziwi się Geordiemu, że ludzie tracą czas i zasoby na ułomne dzieci. Romulański upór i spartańskie wychowanie z jednej strony wydają się nierozsądne i niehumanitarne. Z drugiej jednak – to są przymioty, które jednak potrafią być niezwykle pożyteczne. Czy Geordi wydostałby się z powierzchni planety, gdyby nie Bochra? Nie wiem. Może tak, ale może by się poddał. Wszak był już na krawędzi.

(źródło)
Zresztą, widać coś jeszcze: że mimo wszystko na poszczególne rasy składają się jednostki. Owszem, mocno osadzone w swoich tradycjach, ale jednak każda ma swoją osobowość i na przykład Bochra (John Snyder) diametralnie różni się od Patahka (Steven Rankin). Zresztą, niechęć Worfa do Romulan też wydaje się mocno osobista, a nie spowodowana jakimś ogólnym klingońskim rasizmem.
W całej tej sytuacji podoba mi się Picard. Łatwo by było oczywiście uznać, że jako kapitan mógł od razu rozkazać Worfowi zostać dawcą i po kłopocie, ale myślę, że tutaj Picard ładnie udowodnił, że sięga wzrokiem dużo dalej. Porównał bliższe i dalsze korzyści i straty wynikające z poszczególnych decyzji i wybrał, tak myślę, mądrze.
Zresztą, muszę przyznać, że w ogóle mocno mnie zaskoczyło zakończenie wątku Patahka. Byłam przekonana, że w ostatniej chwili Worf się przełamie i uzna, że honorowo będzie uratować jeńca i tak dalej. Fakt, że jego upór doprowadził do tej śmierci, jest dość mroczny jak na Star Treka. Ale w taki dobry, emocjonujący sposób.

(źródło)
To, co też mi się podoba, to że w gruncie rzeczy nie mamy pojęcia, czego szukali Romulanie i co w ogóle robili na terytorium Federacji. Jasne, wiemy, że Tomalak (Andreas Katsulas) kłamał, ale to akurat nie dziwi – wszak mówimy o Romulanach. Ich tajemnica pozostała tajemnicą do samego końca. Lubię to, że twórcy nie uznali za niezbędne dorzucanie jakiejś ekspozycji związanej z tym wątkiem, bo przecież odcinek był o czymś zupełnie innym. A Romulanie… Cóż, Romulanie mają mnóstwo tajemnic i Federacja musi z tym żyć.

A tak w ogóle, to mam takiego hinta dla Geordiego i jego notorycznie gubionego wizjera: na stałe wczepiony w jakieś wygodne miejsce przycisk-nadajnik, który będzie odpalał sygnał na zgubionym przedmiocie. Geordi wciska przycisk i wizjer zaczyna pikać. Proste? Proste. Można by też trzymać wizjer na gumce (patent serdecznie polecany braciom Winchesterom i ich wiecznie gubionym pistoletom), no ale nadajnik i pikacz są bardziej PRO.



– You're lying!
– I never lie when I've got sand in my shoes, commodore.

Booby Trap

(źródło)

Premiera: 28 października 1989
Reżyseria: Gabrielle Beaumont
Scenariusz: Ron Roman, Michael I. Wagner

Gdybym miała podsumować ten odcinek jednym zdaniem, brzmiałoby ono: Geordi lepiej się dogaduje z komputerami niż z kobietami, a człowiek i tak górą. Pointa generalnie się do tego sprowadza. Po drodze mamy jeszcze bardzo ładny wykład o tym, że człowiek to istota, która rozwija się dzięki zainteresowaniom. Te mniejsze i większe fiksacje, działania pozornie zbędne, które podejmujemy, bo sprawiają nam przyjemność, dają nam parę do sięgania po więcej. A czasem mogą nas też zaprowadzić prosto w kłopoty.

Ta pointa właśnie do mnie nie do końca przemówiła. Znaczy wszystko było w porządku, do momentu, w którym Picard zakasał rękawy i sam usiadł za sterami zamiast Daty. Wiem, że chodziło o pokazanie wyższości człowieka, ale nadal wydaje mi się, że androidzko-komputerowa szybkość reakcji, precyzja i spostrzegawczość to w tamtej sytuacji były potężne argumenty na korzyść AI.

Tym razem kapitan Picard ma możliwość pochodzić po tysiącletnim wraku z kosmicznej wojny, która miała miejsce jakoś wtedy, co bitwa pod Grunwaldem… Kto by nie skorzystał? Przyznam od razu, że nie załapałam jak uruchomiła się pułapka, kto ją zostawił i w jaki sposób działała. Grunt, że była śmiertelna, że należało wprowadzić zmiany w napędzie, żeby w ogóle marzyć o ucieczce, a potem jeszcze wykonać parę ekstra szybkich manewrów, z którymi miał[ototo właśnie]
(źródło)
problem nawet komputer, a jednak Picard sobie poradził (wyjaśnienia dlaczego czynnik ludzki sobie poradzi, poza oczywiście podkreślaną parę razy chęcią przetrwania, też kompletnie nie załapałam, ale w sumie ja już się na to zwyczajnie zgadzam, że z braniem na rozum technikaliów trekowych sobie nie radzę).
I tu docieramy do Geordiego i jego problemu z kobietami. W ramach wstępu dostajemy nieudaną randkę. Wymyślony przez La Forge’a romantyczny wystrój włącznie z super żenującym skrzypkiem musiał prowadzić do katastrofy… jakby nie wystarczyło, że najwyraźniej nie miał żadnego wspólnego tematu ze swą wybranką. Na szczęście laska była w porządku i nie męczyła zbyt długo naszego bohatera.
To, co podziało się później, gdy Geordi, by ułatwić sobie wkręcenie się w myślenie nad problemem napędu, stworzył na holodeku pracownię, w której powstał jego prototyp, było w sumie doskonałym wyjaśnieniem, dlaczego randka się nie udała. Porucznik w bonusie do pracowni, zapodał bowiem hologram jego twórczyni. Nie tylko mądrej i niewątpliwie przy okazji pięknej. Przede wszystkim jednak dzielącej z La Forgem pasje i cele. Rozumieją się w pół słowa, zachwycają sobą nawzajem i oczywiście pędzą po rozwiązanie. Do ostatniej chwili.

Na obronę Geordiego muszę podkreślić, że to nie on wpadł na pomysł holo-Leah – komputer stworzył ją trochę przypadkiem. Owszem, Geordi trochę później poprawił symulację, ale, że tak to ujmę, nie on zaczął.
Myślę, że rzeczywiście widać tu, dlaczego randka się udała, ale raczej nie dopatruję się tego w fakcie, że Leah była hologramem. Sama wytknęłaś, że w początkowej scenie randki Geordi i jego wybranka wyraźnie nie mieli wspólnych tematów. Tutaj było wręcz przeciwnie: Geordi i Leah (abstrahując w tym miejscu od jej prawdziwości) dzielili wspólne zainteresowania, bah, w sumie to chyba nawet pasje. Pyszczki im się nie zamykały przecież. Myślę, że gdyby Geordi spotkał w maszynowni tego typu kobietę, zajaraną takimi tematami, również mogłoby między nimi zaiskrzyć.

Wszystko pięknie, ale mnie coś kazało się zastanowić, jak czułaby się oryginalna doktor Leah Brahms (Susan Gibney), gdyby wiedziała, że gdzieś tam w odległym zakątku galaktyki ktoś powołał do istnienia hologram o jej wyglądzie, wiedzy i osobowości i nawiązał z nim raczej osobistą relację. W jakiś sposób mnie to zaniepokoiło. Że w ten sposób można spełniać wszelkie swoje fantazje to raz – wydaje się to dość niebezpieczne. Dwa – że ktoś może kogoś innego kopiować bez jego wiedzy i zgody. Tu przypomina się odcinek XXX, w którym Riker nie chciał dać się sklonować. Tyle, że to jeszcze co innego. Ktoś powołuje do istnienia echo czyjejś osoby. Jakieś to dla mnie brrr.
(źródło)

Rozumiem, o co Ci chodzi, ale nie do końca się zgadzam. To znaczy tak: po pierwsze, jak wspomniałam wyżej, Geordi nie był tak do końca inicjatorem symulacji pani doktor. Po drugie, jakkolwiek z punktu widzenia Geordiego relacja była osobista, to przecież jednak komputer wyraźnie odmówił mu dostępu do prywatnych zapisków oryginalnej doktor Leah. Toteż jest pewna granica, której w holodeku jednak nie udało się przekroczyć.
Aczkolwiek masz zupełną rację co do tych obaw samych w sobie, odchodząc już nawet od Geordiego. Holodek zdolny do symulowania dowolnego istniejącego człowieka budzi pewien niepokój. Przy czym nasuwa mi się tu nawet nie epizod z klonowaniem (gdzie, jak pisałam w tamtej notce, imho Riker i reszta załogi Enterprise zachowała się dość samolubnie i nie do końca logicznie), a holoprogramy niejakiego Barclaya, który bez skrępowania tworzył symulacje Rikera, doradcy Troi i reszty załogi, by sobie odreagować czy to spuściwszy łomot holoRikerowi, czy będąc uwodzonym przez Troi i tak dalej. Tam już wyraźnie widać pewną niefajną stronę holodeku.
Inna sprawa, że po prawdzie w DS9 Quark właśnie na tej niefajnej stronie będzie trzepał grube latinum.
Co zrobić – wynalazki nie są same w sobie złe albo dobre – wszystko zależy od tego, jak się ich użyje.
 W każdym razie nie uważam, żeby akurat przypadek Geordiego był najbardziej niepokojącą opcją. Wszystko odbyło się trochę na wariata, trochę w dobrej wierze, a trochę przypadkiem. Jeśli rzeczywiście komputer choć trochę oddał w symulacji charakter doktor Leah, to myślę, że prawdziwa Leah jakoś by to przełknęła.

W sumie niewiele więcej mam do powiedzenia. Może poza tym, że o moją ulubioną scenę odcinka walczą dwie: O’Brian przyznający się do budowania modeli okrętów i zachwycone pasją kapitana miny Troi i Rikera.


– The ship in the bottle... Oh, good Lord, didn't anybody here build ships in bottles when they were boys?