Wszystkiego najlepszego, Star Treku! (źródło) |
Premiera: 21 września 1974
Reżyseria: Bill Reed
Scenariusz: Chuck Menville
Przede
wszystkim, chciałam wznieść toast z okazji 52. urodzin Star Treka, które miały
miejsce w minioną sobotę. C[___]!!!
c[___]!!!
A
teraz do rzeczy:
The Practical Joker to kolejny z odcinków Animowanej
Serii wyreżyserowany przez Billa Reeda – prawdę mówiąc, próbuję wyłapać różnice
między jego (przykrótkim) sezonem a tym reżyserowanym przez Hala Sutherlanda –
i nijak nie mogę. Nadal mamy tę samą słabą animację i wkurzające zbliżenia na
pół twarzy. Scenariusz zadka nie urywa, choć odpowiada za niego Charles
Menville, pisarz z niemałym doświadczeniem, w 1968 roku nominowany do Oscara.
To,
co mnie uderzyło przede wszystkim w odcinku o tajemniczym żartownisiu, to… cóż,
poziom poczucia humoru. Trudno mi to jakoś przyjąć, że załoga chichocze, kiedy
kapitan pokazuje napis „Kirk is a jerk” na plecach. To znaczy nie wiem – może
już wtedy wszyscy byli nieco pod wpływem gazu rozweselającego, niemniej wydaje
mi się, że po wszystkich dotychczasowych doświadczeniach ci ludzie powinni
bardziej na serio podchodzić do tego typu sytuacji.
Te żarty ogólnie były na poziomie wczesnych klas
szkoły podstawowej. Ale przyznam, że odpowiedź na pytanie kto jest żartownisiem
mnie zaskoczyła. Znaczy ja zwyczajnie jakoś na to nie wpadłam. Jasne, było
tajemnicze pole, wyglądające jak pokaz fajerwerków, ale nie dało mi do myślenia
akurat w tę stronę. Nie kupuję też metody odwrócenia działania pola. Gdyby
chociaż przelecieli przez nie tyłem ;)
(źródło) |
Sam
odcinek nie jest właściwie zły, choć niczym nie porywa: mamy komputer, który
zyskał świadomość i wymknął się spod kontroli. A Kirk już nie raz zmagał się ze
zbuntowanymi komputerami. Ogląda się to kompletnie bez napięcia, wiedząc, że
lada moment dzielny kapitan znajdzie sposób, jak wykiwać maszynę. Inna sprawa,
że maszyna tak naprawdę nie stanowi żadnego spektakularnego zagrożenia dla
załogi: ot, jest irytująca. Nie wydaje mi się, żeby w jakimkolwiek momencie
czyjeś życie było w autentycznym niebezpieczeństwie [mogli sobie skręcić
karki na lodowisku]. Stąd też brak napięcia podczas oglądania. Cały epizod
zdaje się taki… pastelowy. Można by to pociągnąć dalej i mocnej: zarówno
szaleństwo komputera, jak i konflikt z Romulanami. Bah, gdyby się postarać,
można by z tego wycisnąć wątki na film pełnometrażowy. A dostajemy dość płytką
historyjkę, która próbuje być zabawna, ale ja tego humoru nijak nie kupuję.
Ot,
jest miło i ani razu nie wychodzimy ze strefy komfortu. Jeden z odcinków, które
właściwie można by zapomnieć zaraz po obejrzeniu.
(źródło) |
Premiera: 28 września 1974
Reżyseria: Bill Reed
Scenariusz: Dario Finelli
A
tu mamy dość ciekawą sytuację: scenarzysta, Dario Finelli, jest znany z dwóch
tytułów: omawianego epizodu TASa oraz filmu Scorpio
’70. Tego ostatniego wprawdzie nie oglądałam, ale wystarczyło mi zerknąć na
plakat, by stwierdzić, z jakiego rodzaju kinem mam do czynienia. Zdawałoby się
więc, że nie ma co robić sobie nadziei. A jednak odcinek, moim zdaniem, wcale
nie jest słabszy pod względem scenariusza od poprzedniego, napisanego przez
pana Menville’a.
Przede
wszystkim, epizod podoba mi się z tego względu, że to jeden z nielicznych
momentów, kiedy przyglądamy się przeszłości McCoya. A każdy, kto mnie zna, wie,
że jestem fangirlem McCoya. Tutaj doktor jest oskarżony w gruncie rzeczy o
ludobójstwo i robi się naprawdę poważnie.
Jak
teraz o tym myślę, byłoby całkiem interesująco, gdyby doktor rzeczywiście czymś
zawinił w całej sytuacji. I mam wrażenie, że dawny TOS nie bałby się takiego
rozwiązania wątku – mielibyśmy piękną opowiastkę o odpowiedzialności,
konsekwencjach i etyce. Oczywiście, TAS nie sięga do tematu aż tak głęboko. Ot,
mamy gupich obcych, którym trzeba pokazać, jacy jesteśmy zajebiści. Czyli nic
nowego.
Niemniej
podobał mi się sam motyw zarazy i twist związany z objawami. Choć trzeba
przyznać, że McCoy jakoś spektakularnie się nie wykazał: w gruncie rzeczy nic
by nie osiągnął, gdyby nie majaki Kirka i pomoc Spocka. Co – nie po raz
pierwszy – każe mi się zastanowić, czy aby na pewno McCoy był w ogóle
kompetentnym lekarzem…? Czy w jakikolwiek sposób zasłużył na swoją reputację,
czy to wszystko jednak zasługa wychwalania przez Kirka?
Co
mnie trochę zaskoczyło, to głupota Demosa. No bo serio, taki był sprytny i tak
chciał szpiegować, ale nijak nie wzbudziło jego podejrzeń, że Enterprise
spontanicznie otwiera hangar? Tak serio, nie wróżę świetlanej przyszłości
Dramianom (zresztą, poza tym jednym odcinkiem Star Trek milczy w temacie tej
rasy – przypadek…? Większą karierę w uniwersum zrobili Saurianie, którzy
objawili się tu jedynie jako epitet wirusa…).
Inna
sprawa, że oni wszyscy nie są zbyt sprytni. To znaczy: Spock uprzedza McCoya,
że jeśli wróci na Enterprise, być może umrze. No dobra, niewątpliwie ryzyko
jakieś jest, w końcu zaraza i w ogóle. Ale czy lekarz nie mógłby w jakiś sposób
chociaż próbować się zabezpieczyć przed zarażeniem? Pakuje się na statek pełny
chorych. I nawet maseczki nie ma? Naprawdę, McCoy? Naprawdę tak bardzo chciałeś
umrzeć?
No
i kaman: McCoy magicznie przez jedną sekundę pojawia się w złotym uniformie.
Serio? Jak wywalone trzeba mieć na własny produkt, żeby przegapić coś takiego
przy centralnej postaci odcinka?
Mnie najbardziej zaintrygował wygląd Dramian. Te ręce
z chwytnymi pnączami, dziwne źrenice i duże uszy. Ja bym czasem chciała, żeby
wygląd innych ras był umotywowany czymś więcej niż wyobraźnią autorów. Bo
przecież te wszystkie cechy fizyczne nie biorą się znikąd – do czegoś służą. No
i wzruszyło mnie przywiązanie Dramian do własnego wyglądu. Ich statek wyraźnie
o tym świadczy.
– Spock, have you and Jim gone
out of your minds? Why, this is a jailbreak.
– Doctor... just come with me
please.
– No, Spock. It's illegal,
that's what it is. Besides, I must stand trial, I have to find out!
– Doctor, you WILL stand
trial. You WILL find out. After you find an antidote for the plague which is
about to kill everyone aboard the Enterprise.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz