Autor: Juan Ortiz |
Premiera: 22 grudnia 1967
Reżyseria: Joseph Pevney
Scenariusz: Robert Bloch
Wilk
w owczarni to
kryminalna odsłona Star Treka. Jest morderstwo, jest oczywisty podejrzany,
który nie dość, że jako ostatni widział ofiarę żywą i został znaleziony z
narzędziem zbrodni w okrwawionej dłoni, to jeszcze miał wspaniały, przejrzysty
motyw wynikający z niedawnej traumy. Powinno być prosto. Właściwie trudno o
jakiekolwiek wątpliwości i gdyby podejrzany został automatycznie uznany za
winnego i skazany ani trochę nie dziwiłabym się sądowi. Na szczęście nikt nie
podąża najprostszą z dróg wnioskowania, bo podejrzanym jest pan Montgomery
Scott, główny mechanik na USS Enterprise, przywieziony na Argeliusa II przez
swego kapitana na polecenie lekarza pokładowego, który zresztą też bierze
udział w wycieczce. Argelius II to planeta przyjemności, miłości płatnej i nie,
miejsce, które wyrzekło się zazdrości i wszelkich złych uczuć, które mogłyby
prowadzić do zbrodni. Nie mają więc wprawy w rozstrzyganiu spraw kryminalnych,
a wszelkich urzędników zatrudniają spośród przedstawicieli innych planet, gdyż
– jak rozumiem – nie są dobrzy w niczym poza rozdawaniem miłości.
Nim w końcu okaże się o co chodzi,
zabite zostaną jeszcze dwie kobiety, w tym załogantka Enterprise i żona
przywódcy całej planety. Tu przyznam, że podziwiam człowieka. Mimo tak
niesprzyjających Scotty’emu okoliczności Jaris
(Charles Macaulay) do końca nie zrezygnował z zasady domniemania niewinności.
Nieco inaczej niż pochodzący z Rigel zarządca planety Hengist (John Fiedler), dla którego sytuacja od początku wydaje się
oczywista – tu fajne podkreślenie tego, jak różnią się od innych mieszkańcy
Argeliusa. Jednocześnie – co dość ciekawe – na Argeliusie, który praktycznie
nie zna przestępstw karą za zabójstwo są tortury.
A to mi się w ogóle
bardzo podobało: to nie do końca tak, że na Argeliusie nie wiedzą, co to gniew
czy zbrodnia. Wiedzą aż nadto dobrze – i to właśnie stało się przyczyną
„Przebudzenia”, o którym w pewnym momencie wspomniał Jaris. Hedonizm tego ludu
jest w pełni świadomym wyborem, to nie tak, że „tak wyszło”. Prawdę mówiąc,
jest dość intrygujące, co konkretnie skłoniło mieszkańców Argeliusa do tak
radykalnej przemiany. Ja jestem ogromnie ciekawa ich przeszłości. Musiało być
dość mrocznie, no nie? Śmierć, tortury…? Kurde, to nie przelewki.
Źródło |
Scotty ma się więc czego bać,
niezależnie od tego, iż już sama niepewność swoich własnych uczynków jest dla
niego ciężkim brzemieniem. Scotty bowiem kompletnie nie pamięta sytuacji, po
których znajdowane są przy nim martwe kobiety i zakrwawiony nóż, a jak przecież
doskonale wiemy nie jest on człowiekiem, który mógłby być zdolny do tak
idiotycznego w gruncie rzeczy morderstwa.
Sama trauma Scotty’ego, która ma
stanowić motyw, jest dla mnie dość zabawna. Otóż Scotty boi się kobiet, odkąd
wybuch spowodowany przez przedstawicielkę płci pięknej rzucił nim o gródź. Żeby
było zabawniej widz dowiaduje się o tym od doktora McCoya, który wyjaśnia to
kapitanowi Kirkowi już na planecie mającej stanowić lekarstwo na traumy.
Przepiękny przykład jak NIE prowadzić ekspozycji ;)
Jestem na tę
ekspozycję mocno wyrozumiała i w ogóle mnie nie uderzyła – wszak to tylko
odcinek serialu. Wiadomo, że jeśli potrzeba tła, ono musi być jakoś mocno
skrótowo wciśnięte, nie ma czasu na subtelności.
Trauma natomiast
trochę mnie bawi z innego powodu: kamaaaan! Załogą Enterprise – w tym także
Scottym – miota na wszystkie strony, są wybuchy, przejęcia umysłów, porwania,
rany, zgony… i akurat ten wybuch spowodowany przez kobietę miałby spowodować u
Scotty’ego traumę? Serio? Jakoś tego nie kupuję.
Oczywiście zagrożenie nie dotyczy
jedynie samego Scotty’ego. Przychodzi bowiem moment, gdy śledztwo przenosi się
na pokład Enterprise. Przy okazji tu znów ciekawa dla mnie z psychologicznego
punktu widzenia reakcja Jarisa na śmierć jego żony, będącej swoistym medium,
która podczas specjalnej sesji, mającej wyciągnąć z podświadomości Scotta
wspomnienia, łapie kontakt z czymś niespotykanym, z pradawnym złem, błąkającym
się po galaktyce i zostawiającym po sobie trupy kobiet. Mężczyzna nie szaleje z
rozpaczy, nie atakuje podejrzanych, lecz nadal dąży do poznania prawdziwych
winnych. Dobre.
Tak. On był w ogóle
świetną postacią. Mam wrażenie, że ta świadomość mrocznej, brutalnej
przeszłości Argeliusa bardzo mocno w nim siedziała – dlatego tak kurczowo
trzymał się „nowych” zasad, miłosierdzia i pokoju. Dobre indeed.
Źródło |
Sama idea czegoś w rodzaju złego
ducha, który potrafi opętać zarówno ludzi, jak i maszyny – przenosi się przez
system komunikacyjny Enterprise – a ponadto wyraźnie pochodzi z Ziemi – jego
wcieleniem był na przykład Kuba Rozpruwacz – pozostawiła mnie dość obojętną.
Choć muszę przyznać, że można na to spojrzeć jak na ciekawe i może nieco
przewrotne potwierdzenie „Ziemiocentryzmu” twórców Star Treka. Nie tylko
postęp, nauka i pokojowe poznanie idzie z Ziemi. Ale i bezmyślne zło,
zagrożenie i okrucieństwo. Autorzy scenariusza nie uciekają przed tą przykrą
wizją ludzkości, która rzutuje nawet na tę przyszłość, która z założenia ma
sobie z takim cechami człowieka radzić.
Mi ten odcinek
skojarzył się głównie z epizodem Day of
the Dove, gdzie będziemy mieli zbliżony motyw obcego żerującego na
emocjach… Ale to dopiero za jakiś czas. Po prostu lubię patrzeć, jak twórcy
wracają do pewnych tematów, próbują ugryźć je w inny sposób: forma życia pod
postacią czystej energii, maszyny zagubione w maniakalnym wypełnianiu ludzkich
rozkazów i tak dalej.
Ale owszem, to o czym
wspominasz, jest cenne: przypomnienie, że ludzkość to nie tylko Federacja i
pokojowe misje, ale też mnóstwo zła, z którego może i mieszkańcy Ziemi
zrezygnowali po wojnie, ale to nie znaczy, że ono zrezygnowało z nich. Może to
takie przypomnienie o odpowiedzialności za czyny? O tym, że przeszłość nie
znika tylko dlatego, że się o niej nie myśli.
Pewnie teraz już
odpłynęłam. Ale podoba mi się taka interpretacja, o.
Przyznam, że na mnie ten odcinek
sprawiał wrażenie podzielonego na dwa. Jeden to ten, w którym zasadniczym
motywem był wątek kryminalny, który śledziłam z zaciekawieniem – bo wymyślenie,
kim jest zabójca (że nie jest nim Scotty było oczywiście z góry wiadome),
znajdowało się poza moim zasięgiem i chciałam wiedzieć, co takiego upichcili
twórcy. Drugi – od momentu, gdy okazało się, że trzeba walczyć z czymś
niematerialnym i nadnaturalnym. Poniekąd z ideą, a nie z żywym przeciwnikiem. W
tym momencie z kryminału wyjrzał dramat filozoficzny. Ciekawe połączenie.
A tak na marginesie, ciekawi mnie
bardzo, jak wyglądało te parę godzin rejsu, już po pozbyciu się zagrożenia, gdy
cała załoga zanosiła się chemicznie wygenerowanym śmiechem ;)
– I am without ending. I have existed from the
dawn of time, and I shall I live beyond its end! In the meantime, I shall feed,
and this time I do not need a knife. You
will all die horribly in searing pain!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz