Premiera: 17 listopada 1966 i 24 listopada 1966
Reżyseria: Marc Daniels, Robert Butler
Scenariusz: Gene Roddenberry
Reżyseria: Marc Daniels, Robert Butler
Scenariusz: Gene Roddenberry
[Ależ nie ma za co, wcinaj się na zdrowie, Fraa :D]
Odcinek, a właściwie odcinki
dość nietypowe. Twórcy zadecydowali bowiem, iż przedstawią szerszej
publiczności odrzucony pierwotny pilot serialu, który znamy pod tytułem „The
Cage”. Gdy oglądałam „The Menagerie” (w wersji polskiej „Bunt” i jest to
całkiem niezły tytuł) odczuwałam irytację. No bo po kij mi pokazujecie –
totalnie w całości, choć pocięte na krótkie odcineczki, przemieszane z wątkiem,
nazwijmy to, głównym – to, co już znam? Chcę nowego! Potem dopiero dotarło do
mnie, że pilot z dzielnym kapitanem Pike’iem wziął i przepadł w czeluściach machiny
produkcyjnej i że widzowie w roku 1966 dostali coś innego na początek. I
przestałam głupio pytać po co [też się na
to nacięłam – znaczy no chwilę trwało, zanim zakumałam, że ej: w ’66. tego nie
znali]. To tak naprawdę dobry odcinek był, nawet jeśli wizja, czym
właściwie ma być Star Trek, jego bohaterowie i realia, nie była dopracowana.
Sam pomysł na wetknięcie jednego
odcinka w drugi – z całym dobrodziejstwem – wiązał się z potrzebą wyjaśnienia
wielu dziwnych rzeczy. No bo skąd, jak, tak dokładny zapis? I to zapis zarówno
tego, co działo się trzynaście lat wcześniej na Talos IV, jak i tego, co miało
miejsce na Enterprise i jeszcze na dodatek w głowach bohaterów? W efekcie – z
tej konieczności czynienia wyjaśnień – Talosianie stali się rasą niesamowicie
dopakowaną. Przerażająco dopakowaną. Właściwie cała kwarantanna, którą jest
obłożone Talos IV jest totalnie niepotrzebna, bo oni potrafią sięgnąć daleko,
daleko, do kwatery głównej Ziemian i wyciągnąć z głów przebywających tam ludzi
przekonujący obraz komodora Mendeza (Malachi Throne) na ten przykład.
Prawda, kwarantanna w tym momencie staje się
zupełną fikcją – no, ale przecież nikt w Federacji o tym nie wiedział do tej
pory. I może lepiej, bo faktycznie zasięg Talosian jest przerażający. Natomiast
moim zdaniem jednak nie do końca obronną ręką wybrnęli z pospinania tych fabuł.
Raz: no dobrze, jakimiś hokus-pokus kamerami kręcili Pike’a i resztę. Ale no…
po co im miały być te ujęcia ich samych, wpatrujących się np. w mostek
Enterprise? Talosianie byli niespełnionymi filmowcami? :D Dwa (i to jest trochę
poważniejsza wątpliwość): przecież skoro mieli tak kosmiczny zasięg, że mogli
wpływać nawet na umysły ludzi hasających po Ziemi, to jak to możliwe, że nie
byli w stanie stwierdzić, jak wygląda człowiek, kiedy składali Vinę? Nie mogli
sięgnąć jej do głowy, sięgnąć na jej planetę?
Swoją drogą, ależ byłam
zawiedziona, że on jest tylko iluzją! Wkurzałam się na gościa przez całe dwa
odcinki, prychałam w jego stronę jadem (no bo wiecie, grozi Spockowi śmiercią,
a potem rzuca, że będą jeszcze gorsze konsekwencje, to Siem od razu podnosi
raban: niby jakie, panie komodorze? Tortury? Chłosta? Bo jeśli o utracie honoru
pan mówi, to moim skromnym fangirlowym zdaniem, pan Spock doskonale odróżnia
honor od reputacji! *tup i foch*), wzbudzałam w sobie, jak najgorsze uczucia
(bo jak on traktował sparaliżowanego Pike’a! Jak nieczłowieka! Wrrr!), a potem
się okazuje, że Talosianie go stworzyli. No dobra, wyciągnęli z umysłów Kirka i
spółki, a jeśli Kirka i spółka tak o nim myśleli… to może mój jad ma jakieś tam
mętne podstawy…?
Całkowicie wierzę, że Talosianie stworzyli w
pełni wiarygodny obraz komodora. ;) Spock nie dałby się nabrać na marną
podróbkę.
Ale odbiegłam od tematu! A temat
był taki, że wtłoczono jeden odcinek w drugi i, patrząc obiektywnie, widz,
który nie znał „Klatki”, dostał ciekawe widowisko i arcyciekawe relacje Kirk –
Spock. Oto bowiem, nasz dzielny kapitan dostaje trochę jak szpadlem w łeb, gdy
się okazuje, że poprzedni dowódca Spocka
tak wiele dla tego ostatniego znaczy. Nie wiem, czy to tylko moja wyobraźnia,
ale widziałam u Kirka odrobinę żalu i zazdrości. Z drugiej strony – dostał
doskonały dowód na to, że Spock jest lojalny do granic rozsądku. Ponadto pan
Spock jest dla mnie totalnie wart uwielbienia za to, w jaki sposób podchodzi do
zagrożenia, jak przyznaje się do winy, jak zgadza się na każde konsekwencje,
byle dotyczyły jedynie jego osoby. Bunt! Z pełną świadomością tego, co oznacza
to słowo, a oznacza, ni mniej ni więcej, tylko to, co zawsze oznaczał bunt na
okręcie, a więc wizję kary śmierci – nawet jeśli ta została już zniesiona. I
znów – Spock jest tak bardzo Spockiem! Tam, gdzie każdy człowiek uderzałby w
emocje, krzyczał, rwał włosy z głowy, Spock irytuje szanowny sąd polowy
spokojem. Stoi niewzruszony i powtarza, iż należy go wysłuchać dla dobra
wszystkich. Całkiem niedawno czytałam sobie szóstą część przygód dzielnego
Jacka Aubreya i Stephena Maturina – tak sobie nieco na boku kombinuję, że ci
dwaj panowie są całkiem wolkańscy ^^
To samo mnie tknęło, jeśli chodzi o Spocka i
Kirka. Widz jest przyzwyczajony, że „I have been – and always shall be – your
friend”, jest przyzwyczajony do – czasem wręcz absurdalnie – lojalnego duetu w
składzie James i Wolkanin. A tutaj taki psikus: owszem, ci dwaj byli przyjaciółmi.
Ale to nie znaczy, że Kirk był jedynym
przyjacielem Spocka. Ba, nie znaczy nawet, że był jego najlepszym przyjacielem. To jednocześnie jest i urocze (zazdrość
Kirka), i dodaje panom wiarygodności, urealnia ich relacje. Prawdę mówiąc
dopiero przy ponownym obejrzeniu dotarło do mnie, że tak: „Menażeria” jednak
wnosi coś bardzo fajnego i cennego do serii.
Jedno tylko mi bardzo nie
pasowało. No BARDZO, acz to zapewne dlatego, że żyję w takich czasach w jakich
żyję i widzę rozwój pewnych technologii. Mianowicie – Pike potrafił swoim
pojazdem sterować za pomocą myśli, potrafił myślami spowodować zapalenie lampki
na tak i na nie, a nie potrafił przesłać na jakiś ekran konkretnych słów? Nie
potrafił podświetlać na tym ekranie liter, które tworzą słowa? Albo twórcom
zabrakło wyobraźni, albo tak rozpaczliwie potrzebowali milczącego Pike’a, żeby
rozciągnąć cały proces na tyle długo, by starczyło czasu na projekcję całego
„The Cage” ;)
Nie zwróciłam na to uwagi. xD Rzeczywiście,
słabo to wyszło. Ale mam wrażenie, że chodziło raczej o podkręcenie bezradności
Pike’a. Żeby nikt nie mógł powiedzieć „ej, bez przesady, może jeździ na wózku,
ale przecież ma normalny kontakt z innymi, nadal może tu być szczęśliwy”. Jakby
no… chcieli go bardziej pognębić, żeby zakończenie było szczęśliwsze?
A tak! To
jest bardzo dobre wyjaśnienie. Na dodatek tłumaczy również ten nagły zanik
możliwości sprawdzenia jak wygląda człowiek w przypadku Viny. Swoją drogą, jak
to komicznie brzmi w odniesieniu do kogoś, kto jest na oko tak bardzo
humanoidalny XD
Jakby nie było – w odcinku
występują różne smaczki, jak choćby płytki z nagraniami wypowiedzi kapitana
Kirka (tak bardzo dyskietki 3,5 cala <3), twórcy sporo się nakombinowali,
jak uzasadnić takie a nie inne połączenie historii, a Kirk w pozycji
obserwatora, a nie sprawcy wydarzeń , to niecodzienne zjawisko. Ponadto,
przyznam szczerze, że kolejny raz z „Klatką”, przyniósł kolejne przemyślenia.
Za każdym razem ten odcinek podoba mi się bardziej.
I znów muszę potwierdzić: mi też z kolejnymi
seansami podoba się bardziej. Nie jest wcale tak bez sensu, jak miałam wrażenie
po pierwszym obejrzeniu.
– I see no reason to insult me, sir. I believe
I've been completely logical about the whole affair.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz