Datalore

niezastąpiony Juan Ortiz (źródło)

Premiera: 18 stycznia 1988
Reżyseria: Rob Bowman
Scenariusz: Robert Lewin, Maurice Hurley

Okej, w moim odczuciu ten odcinek jest jednym z fajniejszych. I to z różnorakich powodów, wśród których przede wszystkim wysuwa się wprowadzenie nowego bohatera – brata Daty, Lore’a. W przeciwieństwie do Daty z wmontowanym chipem emocji, Lore jest… cóż, jest przekonujący. I każe się zastanowić, czy na pewno chcielibyśmy, żeby Data był bardziej ludzki. Niby tego mu się życzy przez większość serialu, bo jemu tak bardzo zależy i tak się stara zrozumieć ludzi i upodobnić się do nich – ale czy zbytnie upodobnienie się nie miałoby zgubnych skutków? Myślę, że Datalore całkiem nieźle pokazuje, że człowieczeństwo to nie tylko umiejętność kichania i rozumienia żartów, ale też ładunek emocji zupełnie innego rodzaju, takich jak zazdrość i ambicja, które trzeba umieć jakoś ogarniać. Dla androida takiego jak Lore to tym bardziej zgubne, że nie hamuje go własna słabość – wie, że jest silniejszy i mądrzejszy od ludzi. Że człowiek nie jest dlań wyzwaniem. Wedle jego logiki, nie jest w żaden sposób zobowiązany szanować ludzi czy dbać o ich interesy. To taki moment, w którym człowiek sobie myśli, że chyba naprawdę warto zabezpieczać się czymś w rodzaju praw Asimova, bo bez nich długo nie pociągniemy. No bo dlaczego androidy, doskonalsze od człowieka, miałyby się nami w ogóle przejmować? Czy polski myśliwy przejmuje się dzikami? Czy V’ger początkowo traktował załogę Enterprise jak partnera godnego dialogu? Nah, bezbronność drugiej strony znacznie ułatwia zdefiniowanie jej jako szkodnika, którego trzeba eksterminować. I to właśnie tę cechę i tę emocję dostał po człowieku w spadku Lore. Cóż… W gruncie rzeczy, Soong mógł się tego spodziewać.
Inna sprawa, że nie do końca kumam, jaki biznes miał Lore we współpracy z Krystaliczną Istotą. Owszem, porozumiewał się z nią, ale czy to mu dawało cokolwiek poza satysfakcją? A może ta satysfakcja wystarczyła? Wszak nie mamy już do czynienia z logicznym, analitycznym umysłem androida.

W lewym dolnym rogu widzicie Państwo
poślady Daty. (źródło)
Może uznał, że jest jej bliższy niż ludziom? Albo właśnie satysfakcja – poczucie, że mógł łatwo się ich pozbyć, że miał nad nimi władzę. To taki czarny charakter, który chce zniszczyć świat, bo tak i śmieje się złowrogo.

Tym, co dodatkowo podkręca atmosferę, jest oczywiście więź między Datą a Lorem – no bo z jednej strony, to taka dość klasyczna opowiastka o dobrym bohaterze i jego złym bracie bliźniaku. Z drugiej jednak, Lore momentalnie staje się bardzo ważny w życiu Daty, czemu trudno się dziwić, wszak – nawet zupełnie abstrahując od warstwy emocjonalnej – był mu bliższy niż ktokolwiek na pokładzie Enterprise. Czy niekwestionowana lojalność Daty wobec Gwiezdnej Floty była dla androida dużym wyrzeczeniem? Cóż, tego się za bardzo nie dowiadujemy. Może trochę szkoda, ale z drugiej strony, odcinek unika łopatologicznych, łzawych wstawek, które bardzo łatwo mogłyby stać się zupełnie out of character. Jeśli jednak znamy Datę z innych odcinków, możemy się domyślać, że sprawy nie były dlań tak łatwe. I to też lubię: że serial do widza mówi nie mówiąc.

Oczywiście trzeba wspomnieć o Wesleyu: chłopak, ma się rozumieć, jako jedyny orientuje się w sytuacji. I co? I po raz kolejny zostaje zlany. Dostajemy jeden z największych klasyków Następnego Pokolenia, czyli sławetne Shut up, Wesley! – a ja ciągle nie wiem, skąd w załodze Enterprise taka pogarda i lekceważenie dla jego wieku i jego inteligencji. Kurde, przecież to serio już nie pierwszy raz, kiedy młody Crusher ma do powiedzenia coś, czego wszyscy inni powinni wysłuchać. Ogólnie oni powinni mieć już głęboko zakorzeniony odruch słuchania tego, co ten chłopak mówi. Nie, naprawdę mnie Wesley nie denerwuje. Mnie denerwują wszyscy inni w interakcjach z nim. Bo zachowują się jak niereformowalni kretyni.

Et tu, mamo, przeciwko mnie?! (źródło)
Ja muszę dodać, że zaczyna mnie poważnie irytować komandor Riker w interakcji z Wesleyem. Gdy wygłasza swoją kwestię „to moja wina, nauczę go okazywać szacunek, ble ble” w mojej głowie natychmiast pojawia się cięta riposta z gatunku „i co mu, kurła, zrobisz, każesz wychłostać, baranie?”. Naprawdę mógłby sobie darować, bo już tyle razy zrobił z siebie głupka, nie słuchając chłopaka, że zaczynam wątpić w jego intelekt.
Wesley mi się tu zresztą bardzo podoba. Jest uparty i generalnie jego priorytety są jasne. Wywalicie mnie? Trudno, muszę to powiedzieć, bo może jest cień szansy, że zrozumiecie. Świetna jest też więź między nim a matką. Pani doktor wie, że syna warto słuchać i zamiast się wykłócać z szarżami, po prostu idzie z Wesem nielegalnie sprawdzić jego wątpliwości.

Odcinek lubię też bardzo ze względu na samą wspomnianą już Krystaliczną Istotę: lubię, że pojawia się tego typu forma życia, tak bardzo odmienna, że nawet nie może być mowy o porozumieniu. Że w ogóle na pierwszy rzut oka nie wygląda jak jakakolwiek forma życia. Co prawda, od strony wizualnej może nieco się zestarzała, bo CGI roku 1988 trudno nazwać szczególnie realistycznym, ale krystaliczna forma pozwoliła w fajny sposób zatuszować ewentualne niedociągnięcia. Mimo więc że nie jest idealnie, sceny z udziałem kosmośnieżynki ogląda się bez większych problemów. Choć podobno oryginalny projektant Krystalicznej Istoty, Andrew Probert, był bardzo niezadowolony z finalnego efektu, który mocno odbiegał od pierwotnej koncepcji.

Co więcej? Cóż, tradycyjnie: Worf się przewraca, dorośli wreszcie się opamiętują i przekonują, że Wesley miał rację, Deanna Troi do niczego się nie przydaje (prawdę mówiąc, w ogóle nie występuje w tym odcinku – i tak szczerze, to dopóki nie zaczęłam się nad tym zastanawiać, nawet nie zauważyłam jej braku). Lubię ten odcinek, lubię w nim emocje i ich brak, podoba mi się zamysł złego brata bliźniaka, nawet jeśli to nic nowego. Oczywiście, tym bardziej boli to, co się stanie z Datą, kiedy już dostanie chip emocji… ale to temat na zupełnie inną notkę.




– Aaaah… Aaaah… CHOOO!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz