Premiera:
12 stycznia 1967
Reżyseria:
Don McDougall
Scenariusz:
Paul Schneider
The Squire of Gothos
to jeden z tych odcinków, w których twórcy tanim kosztem dużo mówią: o
ludziach, kosmitach, odpowiedzialności. Jest nieco humoru, ale też refleksji.
Jednakże pierwsza
rzecz, jaka nasunęła mi się, gdy oglądałam ten epizod, to skojarzenie z Q. Generał Trelane w-stanie-spoczynku
(William Campbell), który jedną myślą potrafi robić coś z niczego, jest w
stanie uwięzić Enterprise wraz z załogą i wydaje się nieco obłąkany, ewidentnie
jest prototypem Q – i co więcej, związek między Trelanem a Q został dość
oficjalnie potwierdzony w książce Petera Davida Q-Squared. Książki co prawda jeszcze nie czytałam, więc nie wiem,
jak dokładnie autor rozegrał ten wątek, niemniej Internety podpowiadają mi, że bardzo
chcę ją przeczytać. Na razie mogę tylko sobie pomarudzić, że – mimo oczywistego
skojarzenia – kiedy się zastanowić, moc Trelane’a w porównaniu z Q jest tak
naprawdę żadna: podczas gdy ten ostatni potrafi naprawdę tworzyć coś z niczego,
podróżować bez żadnych ograniczeń w czasie i przestrzeni, generał działa jak
ulepszony, bardziej skomplikowany replikator. Nie tworzy – on przekształca. Z
opisu książki jednak wynika, że ta relacja jest bardziej zawiła, toteż na razie
niczego nie przesądzam.
Niezależnie od tego
jednak, co łączy Trelane’a i Q, ogromnie mi się podoba ta ciągłość Star Treka.
Lubię to, jak twórcy najwyraźniej stwierdzają „ej, to był dobry koncept, zróbmy
z tym coś więcej, skoro już mamy budżet”. W Star Treku po prostu nic się nie
marnuje.
Ale wspomniałam, że
The Squire of Gothos oferuje też
refleksję nad ludźmi i obcymi. Już pędzę więc z wyjaśnieniem, o co mi chodziło:
Trelane obserwował Ziemię i był zafascynowany człowiekiem. Starał się być jak
człowiek, choć nie wszystko rozumiał. Z racji odległości jednak, obraz Ziemi,
jaki do niego docierał, był opóźniony o kilkaset lat (w ogóle ogromny plus za
podniesienie kwestii czasu i przestrzeni w międzygwiezdnych kontaktach) – a
więc generał znał ludzkość z okresu, w którym ta pędziła życie pełne przemocy i
dzikości – i tu ładnie widać, jak potencjalna obca cywilizacja mogłaby
postrzegać nas, dzisiejszych ludzi. Wszystko, co robimy i mamy nadzieję, że uda
się zamieść pod dywan historii, może być obserwowane – i przyszłe pokolenia
zbiorą owoce. Dla mnie płynie z tego odcinka ewidentna nauka, że my – ludzie –
powinniśmy się ogarnąć i zastanowić, jaką wystawiamy sobie wizytówkę. Może i
znajdzie się ktoś, kto będzie nas podziwiał – ale czy na pewno o taki podziw
nam chodzi?
(źródło) |
Jednocześnie mamy
tu fajne spojrzenie na obcych: istota, która z punktu widzenia człowieka zdaje
się niemal wszechmocna, w istocie jest zaledwie rozwydrzonym dzieciakiem. I
znów refleksja: jak bardzo niebezpieczny może być rozwydrzony dzieciak, jeśli
tylko ma w rękach odpowiednią moc, narzędzia czy wręcz – broń. Raz: nie wolno
kogoś takiego lekceważyć. Dwa: jeśli dzieciak ma takie możliwości, to co
potrafią rodzice? Trzy: kontakt z obcą cywilizacją może być inny, niż sobie to
wyobrażamy – niestety, nie ma gwarancji, że kosmiczni emisariusze będą dojrzali
i inteligentni.
Na mnie generał sprawiał wrażenie
psychopaty. Wydawało mi się, że zupełnie nie ogarnia emocji innych, a
jednocześnie jego własne emocje górują nad wszystkim innym. A może nie tyle
emocje co chcenia. Trudno było mi pojąć o co mu chodzi, jaki ma cel. Najpierw
miałam myśl, że to szalony naukowiec i to, że widział Ziemię młodszą o parę
setek lat, w pewien sposób weryfikowało dziwaczność jego zachowania. A potem
okazało się, że to dziecko i to tak bardzo pasowało. I nawet nie do
rozwydrzonego dzieciaka, po prostu do małego dziecka – cztery lata? Trzy? Może
pięć? Chciał się bawić, mieć swoje mrówki w akwarium. Nie mogę się oprzeć
skojarzeniu z Bratanicą i jej chomikiem…
Właściwie mam
świadomość tego, że sporo z tych wniosków trąca banałem. Niemniej odcinek
wszystko to pokazuje w fajny, nienachalny sposób. Dodatkowo swoje robi urok
Williama Campbella, który – choć jest tak naprawdę paskudnym typem – jednak
dość skutecznie wzbudza sympatię. I nie powiem, będę go również uwielbiała jako
Kolotha, gdzie łączy dwa w jednym: nie dość, że sam w sobie jest fajny, to
jeszcze jest Klingonem. Fraa kupiona.
Bardzo mi się też
podobała konfrontacja Trelane’a ze Spockiem – ci dwaj stanowią zupełne
odwrotności, choć generał nie jest tak naprawdę zły. Jest zwyczajnie ciekawski,
zafascynowany – ot, jak to dzieciak.
Dodatkowo w The Squire of Gothos urocze jest, jak w
pierwszej drużynie zupełnym przypadkiem każdy człowiek miał inne pochodzenie,
jakby zostali specjalnie w ten sposób dobrani.
No przecież! Nie mogło być tak, by się
Generał w-stanie-spoczynku nie mógł popisać znajomością ziemskiej historii i
szczegółowymi studiami nad językiem. Swoją drogą – obserwowanie przez
gigantyczny teleskop to jedno – ale on mógł też nas słyszeć…
W ogóle to bardzo
lubię ten odcinek – i mam wrażenie, że im więcej razy go oglądam, tym mocniej
do mnie przemawia. I tym większą sympatię czuję do Trelane’a. I tym bardziej
czekam na Kolotha.
Spock do Trelane’a: I object to you. I object to intellect without discipline. I object to
power without constructive purpose.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz