Star Trek II: Gniew Khana

Premiera: 4 czerwca 1982
Reżyseria: Nicholas Meyer
Scenariusz: Nicholas Meyer, Jack B. Sowards


Jak było wspomniane – w ramach zaakcentowania faktu, iż dotarłyśmy do końca pierwszego sezonu, dziś prezentujemy drugi z pełnometrażowych filmów z uniwersum Star Treka. Także forma dzisiejszych rozważań odbiega od standardowej. Czemu? Bo tak.

Siem:  Na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć pierwszy i ja – w ramach poczuwania się do obowiązku – zrobię to.
Dotarłyśmy w naszej gadatliwej podróży do końca pierwszego sezonu  The Original Series i – zgodnie z zapowiedzią – w ramach świętowania, a może raczej podkreślenia, tego faktu postanowiłyśmy obejrzeć „Gniew Khana”. 

Czas nie lubi stać w miejscu – od zakończenia misji USS Enterprise minęło sporo lat, ludziom zmieniły się stopnie i stanowiska, a także pogorszył wzrok. Kirk cierpi na syndrom niepotrzebnego staruszka, młodość trenuje, by podjąć trud badania kosmosów na jego ukochanym statku. I oto dawny kapitan, a obecny admirał dostaje swoisty prezent od losu: oto może jeszcze raz stanąć na mostku i pokierować załogę ku nowej przygodzie. Co prawda nie do końca ogarniam, jak on tak po prostu mógł sobie odlecieć wielkim i drogim jak mi się wydaje statkiem bez żadnego uzyskiwania zgody z kontroli lotów, czy dowództwa, do tego jakby nie było narazić kadetów na niebezpieczeństwo, ale radzę sobie z tym niedowiarstwem. To Kirk. Admirał Kirk. 

Fraa: A ja może zacznę rozmowę od deklaracji – żeby była jasność, na czym stoimy. A więc: nienawidzę tego filmu. Nienawidzę, szczerze i serdecznie rzucam w niego całym hejtem, na jaki mnie stać. Ale wiesz co? Tak naprawdę nie tylko dlatego, że to słabawy film, który ma w cholerę słabego antagonistę. Nie, wtedy po prostu bym uważała, że jest słaby, ale potrafiłabym przejść nad tym do porządku dziennego. Ja go nienawidzę za to, że internety wszystkimi kanałami mi wmawiają, że to dobry Star Trek i że Khan jest jednym z najlepszych przeciwników ever! Ha! Fuck no! "The Motion Picture" jest dobry. Do licha, „W poszukiwaniu Spocka” jest dość dobre! „Gniew Khana” to rozczarowujący średniak.
Puff.


Dobrze. Ale do tematu...


Że po prostu odleciał... cóż. Raz, że to admirał Kirk, więc może mieć wywalone na formalności. xD Ale inna sprawa: akurat w tym filmie on chyba odleciał dość legalnie, no nie? Znaczy no taki dostał rozkaz... Uprowadzi statek w następnym filmie, wtedy będzie chyba lepszy moment na niedowierzanie.
Ale skoro już o Kirku: co mi się w nim tutaj podoba, to w gruncie rzeczy to co zwykle: jego miłość do Enterprise. Owszem, cierpi na syndrom niepotrzebnego staruszka - ale wydaje mi się, że bardziej niż staruszkowatość, gryzie go jego niekapitanowatość. Fakt, że nie siedzi w kapitańskim fotelu, nie dowodzi akcją. Ładnie to widać, kiedy Saavik wyprowadza Enterprise z doku. I Kirk stoi obok, niby nie ma z tym problemu, niby przecież sam jej to zaproponował - ale i tak widać po nim, że zazdrości i że nie jest mu w tej sytuacji komfortowo.


S: Ja mam chyba zaburzone postrzeganie legalności – dla mnie, owszem, on poleciał legalnie na przebieżkę szkoleniową (w ogóle – cudne jest polecenie „gdziekolwiek”), ale gdy potem zareagował na wezwanie pani profesor to nikomu nie dał znać i z mojego punktu widzenia to było śliskie. Ale jak mówiłam – jakoś bardzo mnie to nie boli, zapewne masz rację, że miał do tego pełne prawo, by zdecydować na czym będzie ten lot szkoleniowy polegał :) 

Natomiast to o czym mówisz, uczucie Kirka do statku, które wcale nie przygasło po latach, to piękny przykład spójności postaci. Kirk się nie zmienił, twórcy nijak go nie okaleczyli. W przeciwieństwie do Khana. Co prawda nie targają mną aż tak silne emocje w temacie jakości „Gniewu…”, lecz nie znaczy, że tych – negatywnych niestety – emocji nie ma w ogóle. Irytuje mnie bowiem wielce to, co się stało z Khanem, który jedzie chyba tylko na wrażeniu jakie zrobił w serialu. Tam mieliśmy do czynienia z człowiekiem charyzmatycznym, silnym przywódcą, kimś dla kogo najważniejsze było wyzwanie i walka z przeciwnościami. Świadomie i z wyraźną chęcią sprawdzenia się przyjął rozwiązanie Kirka i odleciał budować imperium na pustej planecie. Tymczasem w „Gniewie Khana” otrzymujemy szaleńca opanowanego żądzą zemsty, przerzucającego odpowiedzialność na innych i, w mojej opinii, mającego w nosie, co stanie się z jego ludźmi, byle doprowadził swoją krucjatę do końca. I to ostatnie jest chyba dla mnie najgorsze – wszak Khan to ktoś, dla kogo jego ludzie byli ważni, dbał o nich. Tu chyba nie powstrzymam się przed przywołaniem nowego Khana z produkcji Abramsa. Czego by nie mówić o tym dziele wątpliwej jakości jakim jest „Into the Darkness” to Khan jest tam silnym antagonistą z prawdziwego zdarzenia i wydaje mi się, że jest bliższy oryginałowi z serialu.

F: Khan... dokładnie. W „Space Seed” był inteligentny, charyzmatyczny, był przywódcą. Kurde, było widać po nim, że to nadczłowiek. Jego ambicją było osiedlić się gdzieś i stworzyć naród, a potem imperium. Lądowanie na tej planecie, na którą wysłał go Kirk, stanowiło wyzwanie. Oczywiście, Khan nie rwał się do tego początkowo, ale ostatecznie było po nim widać, że przyjmuje układ z Kirkiem z pewną satysfakcją. Oto miał pokazać, na co go stać - udowodnić tym słabeuszom z XXIII w., że się nie podda, że on i jego ludzie będą wielcy. Nie było mowy o tym, że Kirk ma sprawdzać, jak Khan sobie radzi. Nie było najlżejszej sugestii, że Khanowi ta umowa nie odpowiada. Że ma żal do Kirka. Rozstali się w całkowitym pokoju.

Skąd więc, ja pytam, ta żądza zemsty? Skąd żal, że kapitan Enterprise nie
Źródło
interesował się, jak sobie Khan radzi? Miałam wrażenie, że w „Gniewie...” nie oglądam Khana, tylko głupawą nastolatkę, która mi krzyczy w ekran „Nie pisze, nie dzwoni, już mnie nie koooochaaaa!”. A jego skuteczność? HA! Dobre sobie. Pełnometrażowy Khan tak naprawdę chyba ani razu nie ma przewagi. Jest matołem. Dużo się gada o nim, jaki jest niebezpieczny, ale on ani razu tego nie udowadnia, niczego nam nie pokazuje tak naprawdę. A jego towarzysze niedoli? KAMAN, nie zapominajmy, że oni także byli nadludźmi, z tej samej hodowli co Khan. A kojarzysz tę scenę, w której jeden z poddanych Khana miał włączyć osłony? Coś kliknął, pierdylnął pięścią w konsolę i rozłożył łapki, że nie działa. Serio? TO mają być ci wspaniali modyfikowani ludzie?
I owszem, swoich ludzi chyba ma głęboko w dupie. Przynajmniej ani razu nie widziałam tam żadnej troski o tę jego „rodzinę”.


Prawda, że - mimo całego hejtu, jaki kieruję w stronę Star Treków Abramsa - akurat Khan Cumberbatcha jest nieco lepszy. Przynajmniej próbuje iść w słusznym kierunku. Pokazuje, że umie się bić. Pokazuje troskę o swoich współskazańców. No i próbuje chyba też pokazać inteligencję. Niestety, tutaj postać rozbija się o inny problem: żeby zaprezentować swoje fantastyczne atuty, musiałby mieć porządnego przeciwnika, który byłby dla niego wyzwaniem. Tymczasem Khan z 2013 r. ma za przeciwnika głupiego gówniarza. Przykro mi, ale nie trzeba być nadczłowiekiem, żeby zyskać nad kimś takim przewagę. Khanowi po prostu zabrakło wyzwania, w którym mógłby zabłysnąć.


S: Coś w tym jest. Gdyby tak odrzucić szalonego Hitlera na krawędzi upadku (bo chyba tylko próbą takiego przedstawienia Khana mogę ewentualnie próbować tłumaczyć to, co działo się z tą postacią w „Gniewie...”) i niedojrzałego chłoptysia (za jakiego mam nowego Kirka) a potem skleić, co zostało, w jeden film to widzowie mogliby tylko zyskać.
Niestety im dłużej myślę nad tym filmem, tym więcej problemów widzę. Weźmy na przykład kwestię ojcostwa Kirka. Ja rozumiem, że dla mężczyzny samotnego dowiedzieć się, iż jednak ma się potomka i to całkiem przystojnego i inteligentnego, to coś fajnego. Zwłaszcza, że tak naprawdę zyskał to sławetne przedłużenie genów praktycznie za darmo. Żadnych problemów z kupkami, chorobami wieku dziecięcego, skargami w szkole i kształtowaniem charakteru. Po prostu Kirk dostał brzydko mówiąc – gotowy produkt. Może się wzruszać i być dumny. Ale reakcja Davida? Że naprawdę? Po prostu: fajnie mieć takiego tatę i słusznie wspomniana przez Ciebie samotna łza? Ja tego nie kupuję. Nie kupiłam tego motywu w zakończeniu ostatniego sezonu MacGyvera i teraz też odmawiam.

F: Szalony Hitler na krawędzi upadku miałby sens, gdyby pokazano nam, jak doszło do tego szaleństwa i do upadku. Inaczej to jest od czapy trochę. Dlatego takiego usprawiedliwienia raczej nie kupię.

Jak Ci mówiłam: to taki skill Prawdziwych Bohaterów jest - ich plemniki trafiają tylko do takich komórek jajowych, których właścicielki są inteligentnymi, samodzielnymi kobietami, chętnymi samotnie wychować dziecko i później przedstawić je ojcu. xD

Zresztą, mnie tu bardziej boli chyba nawet nie David (choć jest trochę mało wiarygodny, no ale trudno...), a sama doktor Marcus. HU DE FAK IS DOKTOR MARCUS, hmm? Babeczka pojawiła się znikąd. Z synem. I mnie to drażni, bo widzę, że ona była wymyślona naprędce na potrzeby filmu, podczas gdy aż się prosiło, żeby sięgnąć do którejś ze znanych widzowi serialu oblubienic. Ja wiem, że serialowe miłostki Kirka to były... no właśnie, miłostki, przelotne robienie do siebie maślanych oczu i oglądanie kobiety przez ten taki rozmazany i prześwietlony filtr. Ale Przecież nie zawsze tak było – ot, pierwsze z brzegu propozycje: Areel Shaw. Tak, wiem, to jest prawniczka, więc trudno powiedzieć, co miałaby robić przy projekcie Genesis... choć nie aż tak. Bez przesady, taki projekt na pewno wymagał również licznych konsultacji prawnych, jestem przekonana, że przydałby się na stałe tego typu pracownik. A jej syn mógłby być przecież biologiem czy kimś, czemu nie? A jeśli dla kogoś to nazbyt naciągane, mam inny pomysł: Ruth. Jeśli dobrze rozumiem ten wątek z „Shore Leave”, Ruth i Kirka łączyło coś poważnego na Akademii. Czyli swobodnie w momencie konfrontacji z Khanem mogła mieć dorosłego syna. W dodatku nic o niej nie wiemy. Może właśnie na Akademii studiowała jakiś kierunek przyrodniczy? Mamy ogromne możliwości, a nie byłaby jak królik z kapelusza. Drażni mnie, że twórcy „Gniewu Khana” w żaden sposób nie pofatygowali się, żeby zakotwiczyć ten film w serialu. Bo o bolesnym zignorowaniu tego, co się stało w „The Motion Picture” to w ogóle przykro mówić...


S: Tak. I to kolejna sprawa, w której dla mnie J. J. Abrams wygrywa. Jemu wyraźnie chciało się sięgać do źródeł i kotwiczyć. Nie mówię, że akceptuję to, czym są nowe Star Treki, ale wyczuwam w nich zabawę oryginalnym pomysłem, czerpanie z niego. Nie olano wszystkiego, co było wcześniej, nawet tę nieszczęsną doktor Marcus przetworzono w córkę admirała.

F: I pokazano ją w bieliźnie. Bo bez tego film byłby niepełny. Cóż... nie sprawisz, że będę cieplej myśleć o Abramsie czy o „Into the Darkness”. Po prostu jeśli chodzi o Khana, to Cumberbatch spróbował zrobić to jakoś z głową... Doceniam próbę, ale syf pozostanie syfem. Carol Marcus w tym momencie może być kim chce, bo to i tak alternatywna rzeczywistość czy coś takiego... Nienawidzę rebootów. Tak abstrahując od Star Treków teraz - po prostu nie dogaduję się z rebootami, nie rozumiem, po co one istnieją. Są bohaterowie, którzy mają swoją historię. Człowieku, jeśli chcesz napisać inną historię, to po prostu wymyśl innego bohatera, a nie bierzesz kogoś istniejącego i przerabiasz.

A właśnie, skoro już o przerabianiu mowa... i o Abramsie mowa... To zupełnie nie kupuję faktu, że Scotty strzelił focha i opuścił Enterprise. Oczywiście, rozumiem postępowanie bohatera Simona Pegga, to jest sensowne, że nie chciał lecieć z jakimiś niesprawdzonymi torpedami i nie chciał się pod tym podpisywać. Ale to po prostu nie Scotty. Scotty nie opuściłby Enterprise. Ot, taka uwaga na boku...

Nie mogę jeszcze nie wspomnieć o najważniejszej scenie filmu: Kirku krzyczącym „KHAAAAAAAAAAAN!!!” – nie wydaje Ci się to trochę dziwne? Khan niczego nadzwyczajnego w tym momencie nie zrobił. Skąd te emocje, skąd ten dramatyczny wrzask? Z większymi przeciwnościami Kirk sobie radził i potrafił zachować spokój.


Źródło
S: Nie próbuję w żadnym razie Cię do czegokolwiek przekonywać. To tylko takie moje spostrzeżenia. Nie da się ukryć, że dzisiejsze kino nie potrafi się obyć bez rozbieranek, głupawych żartów i spektakularnych scen akcji, które mnie tak bardzo nudzą. Czy to normalne, że podczas latania Kirka i Khana w kosmosach między śmieciami, czuję potrzebę przewinięcia do przodu? Focha Scotty'ego też nie kupuję, swoją drogą, to typowe zagranie z gatunku imperatywu fabularnego, bo jakby się inaczej dostali na okręt Marcusa?

„KHAAAAAAAAAAAAAAAN!!!”, powiadasz... Bosz... to totalnie okropne i na pewno źle o mnie świadczy, ale muszę to jednak przyznać publicznie (swoją drogą to chyba dość dobrze oddaje idiotyzm sceny) – ja tego ani trochę nie pamiętam. Znaczy już pamiętam – jak mi to pokazałaś na boku – ale całkowicie wyparłam tę scenę. Nie, nie wiem, dlaczego Kirk musiał w tym momencie wrzasnąć imię swego... kogo właściwie? Kiedy Khan awansował z przeciwnika do wroga, który gotuje krew naszemu kapitanowi?

F: Jakby próbowali podnieść Khana do rangi, na którą sobie w żaden sposób nie zapracował. Wrócę tu trochę do tego, o czym była mowa wcześniej: Khan to cienias. Zachowuje się jak rozhisteryzowany gówniarz i tak naprawdę w żadnym momencie nie stanowi poważnego, przejmującego zagrożenia. Przecież więcej nabroi Kruge w następnym filmie niż ten cały Khan! Jak można było zmarnować taki potencjał? Naprawdę trudno mi nad tym przejść do porządku dziennego...

I przepraszam, ale ja muszę wreszcie o to zapytać: o co chodziło z tymi robalami, które Khan wpuścił w Terrella i Chechowa? Dlaczego Terrell zginął, a z Czechowa robal po prostu wziął i wylazł? Jak to miało działać?


S: *rozkłada ręce*

Nie mam pojęcia. Poza tym, że Czechow to człowiek Kirka, a Terrell to tylko kapitan USS Reliant, to nie widzę powodu, dla którego robale potraktowały ich inaczej. Ba! Ja również nie pojęłam w jaki sposób Khan kierował swymi ofiarami za pomocą robaków. Gdy o nich opowiadał, zrozumiałam, iż jeśli już wejdą komuś do ucha, to go z czasem zabijają w bardzo przykry sposób, nie że służą do sterowania zewnętrznego poczynaniami ofiary. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, traktując jak jedno z tych potknięć serialowych, o których zdarzało nam się rozmawiać. 

Z innej beczki – ale przynajmniej regulamin Gwiezdnej Floty się nie zmienił i widać tu wyraźnie, że to jakieś odgórne założenie, że na niebezpieczne misje ruszają najwyżsi rangą oficerowie na pokładzie ;)

F: Sama nie wiem: regulamin Gwiezdnej Floty układał zwykły troll czy może jednak sabotażysta... xD

Ale żeby nie było, że tylko marudzę: film ma swoje dobre strony. Podoba mi się zakończenie: zimna logika, która kazała Spockowi bez wahania się poświęcić (Jeżusiu, ten motyw tak straszliwie zgwałciło „Into the darkness”...). Spock był tu moim zdaniem bardzo w charakterze. W ogóle podobał mi się też pogrzeb... I podobała mi się Kirstie Alley w roli Saavik.


S: Trudno się nie zgodzić z tym, że Spock działał zgodnie z charakterem. Ale tak sobie myślę, że gdyby to Kirk był na jego miejscu – zrobiłby to samo. Chciałby uratować swój statek i swoich ludzi. Może więc nie kierowałby się chłodną kalkulacją – jeden za wielu – bo myślałby po prostu o wielu, a o sobie nie, ale czy to byłaby gorsza motywacja? Inną kwestią jest o czym myślał neo-Kirk, bo w sumie tak na oko sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie myślał. 

Dla mnie „Gniew Khana” to po prostu film. Jeden z tych, do których się raczej nie wraca. Zostaje w pamięci bardziej ze względu na tę całą internetową otoczkę niż na własne walory. W sumie to po prostu cieszę się, że wracamy do serialu :)

F: Ja też się cieszę. Wracajmy do serialu i może kiedyś uda mi się wyprzeć tego Khana z fryzurą jak moja stara Barbie i takimiż cyckami...
https://ssl.gstatic.com/ui/v1/icons/mail/images/cleardot.gif


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz