Who Watches the Watchers

Autor: Juan Ortiz (źródło)

Premiera: 14 października 1989
Reżyseria: Robert Wiemer
Scenariusz: Richard Manning, Hans Beimler

OK, jak dla mnie zaczyna się z grubej rury, bo tytułem. Wiem skąd pochodzi oryginał, ale dla mnie to zawsze będzie cytat ze Strażników, najlepszego komiksu łamane przez filmu o superbohaterach ever. I ten tytuł polski tłumacz radośnie sobie przerabia na „Obserwatorów”, całkowicie olewając moc oryginału, jak zwykle idealnie wpasowanego w fabułę. Jak bardzo jest to ujowe?

Oto Enterprise zostaje wezwany na pomoc do trzyosobowej grupy badaczy, którzy schowani za holograficzną skałą obserwują rasę typu wolkańskiego, która rozwojowo dotarła na razie do epoki brązu. Trzej naukowcy siedzą sobie w schowku aż tu nagle psuje im się reaktor. Zasłona spada, mamy iskry, dym i wyładowania, mamy rannych, a do tego dwoje Mintakan – Liko (Ray Wise) i jego córka Oji (Pamela Adlon) widzi to wszystko [taaak, taaak, znamy ten schemat. Cóż, i tak wyszło lepiej niż w Star Trek Insurrection…] i pcha się bliżej zamiast uciekać. Co złego może się stać? [a to akurat rozumiem – są ciekawi. Okej, szanuję ciekawość. Natomiast trochę nie przemówiło do mnie to, że kiedy Liko spadł ze skały, Oji – po początkowym podbiegnięciu do niego – natychmiast spitoliła na bezpieczną odległość, bez prób odciągnięcia ojca czy coś. Kaman, chyba był jej bliski, no nie? I tak po prostu go porzuciła w obliczu niebezpieczeństwa?] Oczywiście – problem Pierwszej Dyrektywy, niezmiennie obowiązującej wszędzie tam, gdzie pojawia się Federacja. Liko zostaje poważnie ranny i doktor Crusher decyduje się zabrać go do ambulatorium Enterprise. Sprawę ma załatwić zabieg wymazania pamięci krótkotrwałej, opracowany przez doktor Pulaski, ale coś idzie nie tak. Czy to inna wolkańska fizjologia, czy niedostatek umiejętności Beverly, grunt, że Liko nie tylko pamięta wszystko, co go spotkało i czego był świadkiem, ale też zapamiętuje sobie kapitana Picarda jako osobę o boskich przymiotach. Wszak na polecenie Picarda przywrócono go do żywych.

Ten niewielki epizod wystarcza, żeby wśród logicznie myślących pre-Wolkan pojawił się powrót do dawnych wierzeń. Wierzeń we wszechmocnego Opiekuna, który może wszystko – nagradzać, karać, rządzić życiem i śmiercią swych dzieci wedle widzimisię. Tempo zmiany jest niesamowite. Na pokładzie Enterprise ocalały antropolog roztacza przed kapitanem wizję wojen religijnych, do których wkrótce dojdzie. Przyznam, że w tym momencie odrobinę parsknęłam. [no dobra, to było ogólnie głupie. No po prostu głupie, nie umiem tego inaczej określić. Nagle cała cywilizacja odpala sobie przełącznik, że puff, teraz w coś wierzymy. Bo spotkali jakąś istotę, która przewyższała ich pod względem technologii… serio? Znaczy okej, ale w takim razie rozumiem, że ci protowolkanie byli dużo, dużo bardziej prymitywni niż się zdawało na pierwszy rzut oka. A przecież zostali nabudowani jako rozsądni i logicznie myślący, pokojowo nastawieni i tak dalej… Acz, nie przeczę, wizja Picarda-Overseera bawi.] Tymczasem na planecie ląduje zwiad w postaci ucharakteryzowanych na miejscowych Troi i Rikera. Szukają oni trzeciego z antropologów, który zaginął gdzieś w jaskiniach podczas awarii. Niestety szybciej znajdują go Mintakanie, a Liko, który słyszał zdecydowanie za dużo, wyjaśnia, że to Palmer, którego szuka Picard. Starania Troi i Rikera, by uwolnić nieszczęsnego naukowca nie przynoszą rezultatów, Riker wpada więc na genialny pomysł ucieczki z nieprzytomnym mężczyzną przewieszonym przez ramię i w końcu się teleportuje. Troi staje się zakładniczką. Liko wpada na kolejny genialny pomysł – teraz Picard będzie wkurzony, a grzmoty są na to jasnym dowodem. Należy więc coś zrobić. Co? Oczywiście „skrzywdzić” Troi. Najlepiej strzelając do niej z łuku z bliskiej odległości. Przychodzi mi do głowy, że ten łuk to taki dowód, że zabijanie jest dla Mintakan obce. Liko nie próbuje skręcić Troi karku, udusić ją, czy po prostu wbić jej nóż w serce czy gardło. Celuje do niej z łuku, podczas gdy obok stoi jego córka. Zaprawdę niewiele wystarczy, by istoty rozumnie swój rozum straciły.

Na szczęście wśród Mintakan mamy też rozsądne osoby. Do takich należy Nuria (Kathryn Leigh Scott), przywódczyni wioski. Z nią postanawia porozmawiać wszechmocny Picard i w tym celu porywa ją teleporterem na Enterprise. Nie zabiera natomiast z wioski zagrożonej Troi. I to jest moim zdaniem najsłabszy punkt tego odcinka.

Myślę, że tutaj zadziałał ten sam mechanizm co w Justice: owszem, Picard mógł rozkazać teleportować Troi. Ale –­ nie chciał. Bo zależało mu, żeby tubylcy (no w każdym razie Nuria) sami ogarnęli umysłami temat i żeby wypuścili członka załogi Enterprise z własnej woli. Picard to człowiek, który nie wykorzystuje przewagi. I ja to też szanuję, chociaż faktem jest, że nie raz dzięki temu mocno utrudnił sobie i innym życie.

Ale ona była o włos od śmierci… mieli ją cały czas na podsłuchu… nie, nie kupuję, że kapitan chciał aby się sami zdecydowali. Ogarniam, że nie od razu, ale gdy napięcie rosło, to zachowanie kapitana było jednak po prostu (tak, znów to słowo) głupie.

Na pokładzie Picard stara się wytłumaczyć Nurii, że jest tylko człowiekiem. Jednak dopiero śmierć antropolożki, której świadkiem staje się Nuria, przekonuje kobietę, że faktycznie Picard to istota tak samo śmiertelna i zwyczajna jak ona sama, choć zdecydowanie bardziej zaawansowana rozwojowo. To smutne, że medycyna 24. wieku musiała skapitulować, aby Nuria dała się przekonać. Śmierć nieszczęsnej atropolożki była niezbędna dla fabuły.

Odcinek oglądało mi się bardzo przyjemnie. Lubię postawę Picarda, Riker wniósł nieco elementu komicznego (choć nie jestem przekonana, czy było to zgodne z zamierzeniami twórców). Rola Troi była cokolwiek dziwna. Myślę, że głównie miała pokazać Rikerowi, że jego miejsce jest z tyłu. Z drugiej strony – on fantastycznie reaguje na takie docinki z jej strony. Zasadniczo nie wygląda na przejętego i sława mu za to.

Mnie natomiast fascynuje, dlaczego Nuria ma ześrubowane ze sobą warkocze… no okej, może nie ześrubowane, niemniej to wielce intrygująca fryzura. I wydaje mi się, że trochę niepraktyczna. Wyobraź sobie teraz, że ta dziewczyna tańczy – wiesz, jak Helena w Ogniem i mieczem. Kumasz, jak bardzo powybijałaby zęby sobie i Skrzetuskiemu?



– If you believe I am all-powerful, then you cannot hurt me. If, however, I am telling the truth, and I am mortal... you will kill me. But if the only proof you will believe is my death... then shoot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz