The Angel One

Mina Troi mówi wszystko - źródło
Premiera: 23 stycznia 1988
Reżyseria: Michael Ray Rhodes
Scenariusz: Patrick Barry

Kolejny ciekawy odcinek, który mi się bardzo przyjemnie oglądało, choć nie pozbawiony rzeczy dziwnych, które trudno mi łyknąć.
I chyba dziś od tego zacznę. Pierwsza i zasadnicza kwestia, której nie ogarniam to kwestia Pierwszej Dyrektywy i tego, kto jest, a kto nie jest w Federacji. Zasadniczo: statek handlowy o nazwie Odyn, na którego pokładzie znajdują się ludzie, nie jest statkiem należącym do Federacji. Usłyszałam to zdanie (bliżej końca odcinka niż początku, co jakoś tak zasugerowało mi, że problem nieprzestrzegania Pierwszej Dyrektywy przez załogę objawił się twórcom jakoś nagle i trzeba było coś wymyślić) i w nie nie uwierzyłam. To się kupy po prostu nie trzymało. Oto Enterprise leci z misją odnalezienia prawdopodobnych rozbitków, bo Federacja otrzymała wezwanie SOS z Odyna. Oczywiście sygnałowi zajęło kilka lat dotarcie we właściwie miejsce, nie wiadomo, co Enterprise zastanie na miejscu. Ale lecą – bo może coś znajdą – na planetę, która cywilizacyjnie plasuje się na poziomie dwudziestowiecznej Ziemi. (Zwróćmy uwagę – Enterprise i jego załoga nie naruszają Pierwszej Dyrektywy…) Za to pada uwaga, że załoga Odyna wywołując początki rewolucji obyczajowej, nie naruszyła Pierwszej Dyrektywy ponieważ Odyn to nie statek Federacji, więc jego załogi nie obowiązuje najważniejsze prawo Federacji. Można by uznać, że w sumie jak niby Federacja ma to wszystkim narzucić. Ale. Jak. To. Odyn. Nie. Jest. Statkiem. Federacji? Poza tym, jeśli ta zasada jest sobie przestrzegana albo nie przez samych członków Federacji (to nie pierwszy raz w TNG, gdy Pierwsza Dyrektywa jest traktowana dość luźno), a inni o podobnym poziomie rozwoju w ogóle mają ją w nosie, to tak naprawdę nie ma sensu. A jest kluczową zasadą. Podejrzewam, że ona mocno przeszkadzała twórcom Następnego Pokolenia. Nie radzili sobie z jej ograniczeniami i w efekcie mamy takie poplątanie z pomieszaniem jakie dostaliśmy w Angel One.

Ale Data powiedział dokładnie tyle, że „The Odin was not a starship, which means her crew is not bound by the Prime Directive” – oczywiście, być może walnęłam gdzieś błąd, pisałam ze słuchu. ;) W każdym razie nikt nie mówi, że Odyn nie był statkiem Federacji. Raczej że nie należał do Gwiezdnej Floty (jak rozumiem, Gwiezdna Flota ma wyłączność na te konkretne statki, które można nazwać starship). Wychodzi więc, że Pierwsza Dyrektywa nie obowiązuje każdego obywatela Federacji, tylko Gwizdną Flotę (i, jak mniemam, jej odpowiedniki na innych planetach). Zresztą, nawet Kirk mówił: „A starship captain's most solemn oath is that he will give his life, even his entire crew, rather than violate the Prime Directive” (tu już błędu nie ma, bo przepisałam z Memory Alpha) – starship. Odyn był frachtowcem, a nie starshipem. Tak to rozumiem.
Inna sprawa, czy to aby najlepsze rozwiązanie – no bo co z tego, że Picard czy dowolny inny kapitan będą przestrzegali Pierwszej Dyrektywy, skoro jednocześnie każdy randomowy człowiek znajdujący się akurat w kosmosach może ingerować w obce społeczeństwo ile tylko będzie miał ochotę? Choć rozumiem, że rozciągnięcie Pierwszej Dyrektywy na absolutnie wszystkich mogłoby doprowadzić do tego, że stałaby się martwym przepisem – trudno bowiem byłoby egzekwować jej przestrzegania.

Czyli dokładnie tak jak jest. Bo jeśli to obowiązuje tylko niektórych, to ok – może nie możemy nazwać tego martwym przepisem, ale niczego nie zmieniającym bzdetnym przepisem jak najbardziej. I teraz sobie zaczynam myśleć, że być może ona była wprowadzona wtedy, gdy tylko owe starshipy były w stanie polecieć w nieznane i z tymi nowymi, słabiej rozwiniętymi cywilizacjami się spotykać. Natomiast nie wiem jak, ale ja w tym zdaniu wyraźnie słyszałam słowo „Federation”, acz to pewnie niczego nie zmienia, bo czy samym starshipem, czy starshipem federacji z tego, co piszesz wynika, że ani jednym ani drugim Odyn nie był, bo po prostu był innym typem gwiezdnego statku. Ale jednak mi się to nie klei. Czuję się w tym trochę zaplątana przyznaję.

Inna sprawa, że na upartego można by bronić załogi Odyna jeszcze w ten sposób, że tak naprawdę ci ludzie nie wywołali żadnej rewolucji – tu piję do tego, o czym mówił Riker pod koniec odcinka. Rozbitkowie stali się symbolami procesu, który już trwał na Angel One. Ani tego nie zapoczątkowali, ani na nich to się nie skończy. W gruncie rzeczy, ich wpływ na to społeczeństwo nie był aż tak znaczący.

Nie bardzo też rozumiem o co chodziło Ariel (Patricia McPherson). Na jakiej zasadzie uznała,Ramsaya (Sam Hennings), na siłę? Nawet jeśli on nie będzie chciał? [a czy nie obawiała się po prostu tego, co tak naprawdę koniec końców nastąpiło? Że ingerencja z Enterprise rozdmucha całą sprawę, Beata się tym zainteresuje i w końcu odnajdzie rozbitków i postanowi ich uśmiercić? Dotąd żyli sobie spokojnie i udawali, że ich nie ma, że przywódczyni może o nich zapomni, jak nie będą się rzucać w oczy. Po tym, jak się rozwinęła fabuła odcinka, muszę przyznać, że miała trochę racji] Swoją drogą, mogła przecież odlecieć z nim. Wszyscy mogli odlecieć z Enterprise. Po prawdzie tego, że te kilkanaście osób uparło się, że woli umrzeć, niż zwyczajnie żyć gdzie indziej, nie ogarniam również. W zakończeniu dostali tak naprawdę to samo, tylko na tej planecie – nie zabito ich, przywódczyni Beata (Karen Montgomery) zadecydowała (nie wnikam głową, czy sercem i wrażeniem jakie zrobiło na niej futro Rikera), że pozwoli im żyć, ale daleko, daleko w jakieś miejscowej Australii. Właściwie to samo. Tylko dramatyczniej.
Metoda roznoszenia zarazy made in TNG
że musi być przeciwko Enterprise. Zakładała, że faktycznie zabiorą jej męża z obcej cywilizacji,
Dramatyczniej, bo czekamy do ostatniej chwili na jej decyzję i jednocześnie możliwość ewentualnego teleportowania wszystkich rozbitków z rodzinami i poplecznikami wbrew ich woli na Enterprise, na którym szaleje wirus przenoszony zapachem. Doktor Crusher zachowuje się tym razem histerycznie i bezsensownie. Zabrania teleportacji, bo wirus i wszyscy mogą umrzeć. To, że pozostając na Angel One też umrą, tylko pewniej to już jej nie obchodzi. Ok., przyjmuję, że chodzi jej o Rikera, Troi i porucznik Yarr, ale i tak IMO przesadza.

Po raz kolejny muszę bronić Crusher. o_O Na pokładzie Enterprise panowała epidemia – myślę, że wprowadzenie kwarantanny należało do obowiązków głównej lekarz. Nie wiemy, jak zachowałaby się, gdyby rzeczywiście ktoś zaczął umierać na Angel One. Ale mieliśmy tylko zapowiedzi i pogróżki. Nie wiem, czy zastąpienie ich wirusem, o którym nie wiadomo, czy nie jest śmiertelny, byłoby mądre ze strony Crusher.

A ja się nie zgodzę, że tylko zapowiedzi i pogróżki. Mieliśmy w tym momencie wydany wyrok i oczekiwanie na egzekucję jednak. Owszem, Riker ciągle mógł jeszcze próbować swego niby-czaru wymowy, ale decyzje były podjęte.

Z tym wirusem to też jakieś dziwy. Gdzie niby Wesley i jego kumpel się tym zarazili? Na holodeku? Czym jest ten holodek, bo cały czas myślałam, że to miejsce, gdzie wpadasz w wirtualną rzeczywistość. Zarażasz się czymś tam, OK. Jeśli lubisz tego typu adrenalinę… Ale jak możesz z tą chorobą wyjść na zewnątrz? Przecież wirus jest wirtualny. Czy ja źle rozumiem to słowo?

Nom, zarażenie się chorobą było cokolwiek dziwaczne, fakt. Jak również to, że Picard oberwał śnieżką i miał potem mokrą plamę na mundurze – przecież śnieżka powinna zniknąć jeszcze w locie. Tak jak zniknął Cyrus Redblock dwa odcinki temu.

Wiem, może się wydawać, że dużo narzekam, ale nawet jeśli, to nie zmienia faktu, że mi się po prostu TNG dobrze ogląda. A jeśli o tym konkretnym odcinku: kobiety z Angel One były fajne. Beata była konkretna, nie była histeryczna, nie miała hopla na punkcie swej władzy i jej nieomylności. Ładnie wybrnęła z całej sytuacji godząc się na zamianę rewolucji na ewolucję – swoją drogą, mężczyźni z Angel One nie mieli jakoś potrzeby tej rewolucji wywoływać, a ewolucję to im pchnęli obcy. Przypominam, że na Ziemi ruchy emancypacyjne kobiet zaczęły się jednak sporo wcześniej. Tu musieli wkroczyć obcy, łamiący Pierwszą Dyrektywę, której nie łamali, i nie ma w tym nic dziwnego, że władza na planecie się wkurzyła i nie chciała ich u siebie. Takie zmiany nie dzieją się od ręki i Angel One miała prawo dojść do tego po swojemu. Jakby nie było ziarno zostało zasiane.

A ja żałuję, że tak mało wiemy o tym społeczeństwie z Angel One. Bo tak się wydaje na pierwszy rzut oka, że tu się wszystko turlało swoim rytmem i nagle przyleciał Ramsey i pokazał, że panowie też mogą być duzi i silni. Ale widzimy tylko parę postaci przewijających się w najbliższym otoczeniu Beaty. Raczej wiadomo, że nie będzie się otaczała ludźmi o odmiennych poglądach, więc Trent był wzorcowym samcem: wyperfumowanym, mikrym i w dziwnych ciuchach. Ale jednak mamy informację, że wokół Ramseya zgromadzili się tubylcy o tych „postępowych” poglądach. Czyli gdzieś tacy istnieli. Może w innych partiach miasta to był już całkiem prężnie działający ruch? Nie wiadomo.

A tak z jeszcze innej beczki – Riker, będąc uwodzonym przez Beatę, bredzi coś o tym, że on
Data dziwi się perfumom...
przejmuje inicjatywę i dlatego ją pociąga. To ja chciałam zapytać, gdzie on ją przejął? W którym konkretnie momencie? Kiedy przebrał się w miejscowe ciuchy? Czy kiedy ona go czochrała po klacie? A może wtedy, gdy wyciągnęła rękę i zaprowadziła go na łóżko? Ech. W rozmowach, które odbyły się do tej pory też nie zauważyłam, żeby to on cokolwiek inicjował, ale może przegapiłam oczywiście.
Coś się ostatnio pan komandor nie popisuje. Albo ja z wiekiem wyrosłam z Rikerów.

Czy ja w którejś poprzedniej notce chciałam to tylko napisać, czy w końcu napisałam, że chyba wyrosłam z Rikera? Bo miałam taką myśl. :) Tak jak w nastolęctwie był moim ulubionym startrekowym trólofem, tak teraz patrzę na niego i jawi mi się tylko prężący rozkrok, błękitnooki gościu, który lekceważy opinie podwładnych, ma problem z właściwą oceną sytuacji i ogólnie trochę mu niepokojąco często brakuje kompetencji… Inna sprawa: dobrze, że w ich pokoju na Angel One stolik taki niski, to mógł podeprzeć sobie nóżkę pod właściwym kątem.

Żegnaj, komandorze! Są jednak takie rzeczy, które się po latach nie bronią. Jesteś jedną z nich…




We may not be able to stop evolution. But perhaps we can reduce it to a slow crawl. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz