Echo Popa 607 - niezwyciężona broń! (źródło) |
Premiera: 11 kwietnia 1988
Reżyseria: Les Landau
Scenariusz: Maurice Hurley, Robert Lewin
Sprawa wygląda następująco: lubię ten
odcinek. Podoba mi się z wielu rozmaitych względów, bo też ma całkiem sporo
wątków, choć oczywiście wszystkie spięte wspólnym zagrożeniem, jakim jest
dziwna i tajemnicza superbroń na planecie Minos. Zresztą, sam motyw handlarzy
bronią z owej planety nie jest pierwszym przypadkiem, w którym Star Trek
wypowiada się krytycznie na temat tej profesji – a także na temat wojny w
ogóle. Zresztą, przecież nie tak dawno mieliśmy młodniejącego admirała
Jamesona, który uznał za świetny pomysł obdarowanie bronią dwóch stron
konfliktu, co zaowocowało czterdziestoma latami krwawej wojny. Tutaj ten biznes
znajduje jeszcze bardziej tragiczne zakończenie, choć oczywiście nie wiadomo do
końca, jak liczna była populacja na Minos.
Nie mogę tu nie wspomnieć o samym fakcie,
że ogromnie podoba mi się przewrotne nazwanie planety militarnych wynalazców –
Minos. Jakże nie na miejscu brzmi imię jednego z najsprawiedliwszych bohaterów
antyku, sędziego z zaświatów, w odniesieniu do ludu, dla którego jedyną
sprawiedliwością jest zysk, a drogą jego uzyskania – cudza śmierć.
Yar i Data próbują pokonać drona. Riker obecnie jest bezużyteczny poza kadrem. (źródło) |
Ale to tak właściwie rzeczy poboczne.
Nasz główny wątek podzieli bohaterów odcinka na trzy grupy: mamy więc Rikera,
Yar i Datę, w drugim zespole: Picarda i Crusher, w trzecim zaś – całą resztę na
pokładzie USS Enterprise, dowodzoną przez Geordiego.
Te poszczególne „drużyny” mierzą się z
zupełnie odmiennymi problemami. Ekipa Rikera ma zbadać obcą planetę i spróbować
nawiązać kontakt z inteligencją, jeśli jakaś jeszcze gdzieś ocalała. Jak to
zwykle bywa podczas tego typu misji, natrafiają na śmiertelnie niebezpieczne
urządzenie, przed którym będą uciekać aż do skutku. Wątek dość prosty,
sensacyjny, ale i przyjemny, jako że twórcy bardzo postarali się, by minojska
superbroń (wyglądająca nieco jak samobieżne, lewitujące penisy, ale nie
słyszeliście tego ode mnie) jawiła się jako niepokonana i nieuchronna. Choć tu
muszę nadmienić, że o matko z córką, celność oficerów Gwiezdnej Floty
pozostawia wiele do życzenia! Nie mam naprawdę pojęcia, w co nasi bohaterowie
usiłowali trafić, nim „skoncentrowali wiązki”, ale na pewno nie był to ich
falliczny przeciwnik.
Wątkiem mniej zabawnym, ale wcale nie
mniej interesującym, był los kapitana i pani doktor. Abstrahując od
pomniejszych głupotek, typu: „uhm, pani doktor, ma pani ranę w nodze i nie
uznała pani za stosowne poinformować o tym fakcie nieco wcześniej…?”, fajnie
oglądało się Picarda, który musi wziąć na siebie rolę opiekuna i pielęgniarza.
A trudno wyobrazić sobie kogoś mniej odpowiedniego do takiej roli (hmm, może
Worf…?). Zresztą, uderzył mnie szczególnie jeden moment, w którym Crusher chyba
kilka razy powtórzyła, że jej zimno i że Picard powinien zapewnić jej ciepło.
To było aż nazbyt oczywiste, że w analogicznej sytuacji dowolny inny bohater
zastosowałby starą, sprawdzoną metodę przytulenia celem ogrzania. Ale nie
Picard. Picard jest pragmatyczny. Mam wrażenie, że Picard w te pędy zwiał od
Crusher, żeby tylko nie wpadła na ten głupi pomysł, kiedy on będzie w pobliżu.
I ja to wszystko lubię i doceniam. Bo często mamy bohaterów, którzy wspinają
się na wyżyny heroizmu, żeby uratować świat, ale nie aż tak często oglądamy ich
w sytuacjach, w których – cóż – jest im po prostu niezręcznie.
Odkopać pacjentkę, zanim wda się zakażenie? Eeeee tam! (źródło) |
Trzeci wątek to jeszcze inna para
kaloszy: oto Geordi został zastępcą zastępcy zastępcy kapitana na Enterprisie.
Choć nie wiem, jak to do końca działa, skoro byli tam oficerowie wyżsi rangą…
no ale nieważne, nie znam się. Może Siem by się znała. Może wyjaśni. Ja nie
umiem. W każdym razie Geordi tak naprawdę nie mierzy się z żadnym straszliwym
wrogiem zewnętrznym (znaczy to też, ale prawdę mówiąc, nie to było moim zdaniem
najważniejsze). Geordi mierzy się przede wszystkim ze sobą, z własnym brakiem
pewności i brakiem wiary w siebie. No a także – last, but not least – z
buntowniczym cwaniaczkiem z własnej załogi. I to mnie w ogóle zastanawia: czy
jeśli przyszedł do Geordiego jakiś gościu i wprost mu powiedział „nie nadajesz
się do tej roboty, oddaj mi dowództwo”, nie powinien aby zostać wyprowadzony
pod strażą? Ale rozumiem, że na tym właśnie polegał, między innymi, problem La
Forge’a. Ciekawa tylko jestem, czy później wyciągnięto jakieś konsekwencje. I
jak się potoczyła dalsza kariera pana Logana. Wiem, że na pewno nie chciałabym
z kimś takim pracować w kolejnych dniach. W maszynowni musiało się zrobić
okropnie niekomfortowo.
Wszystkie te wątki mnie wciągnęły. Całość
zachowała typowego startrekowego (antywojennego, a jakże) ducha i pokazała trzy
rodzaje walki i trzy rodzaje zwycięstwa, choć każde ze starć było zupełnie inne
od pozostałych. W dodatku mieliśmy oddzielenie spodka Enterprise – cieszmy się
tym, póki się pojawia, bo serial nie robi tego zbyt często. No i nie wolno
zapomnieć o scenografii, tak niemożliwie sztucznej, choć przecież o kilka
poziomów lepszej niż skały z papier- mâché i kwiaty z firanki w TOSie.
The
Arsenal… to jeden z moich ulubionych odcinków TNG.
– What happened to all the people?
– War?
– Disease?
– A dissatisfied customer?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz