(źródło) |
Premiera: 29 grudnia 1967
Reżyseria: Joseph Pevney
Scenariusz: David Gerrold
No co tu dużo gadać, ten odcinek
jest cudowny. Ilekroć go oglądam, zaczynam się śmiać w okolicach piątej minuty
i radocha właściwie nie zmniejsza się aż do samego końca.
Często staram się wcisnąć randomowym
ludziom, że Star Treka – w szczególności, ma się rozumieć, Oryginalną Serię –
wielbię za to, że pod maską dziwacznych przygód załogi Enterprise tak naprawdę
jest cholernie mądry, przedstawia wspaniałą wizję przyszłości, porusza problemy
i w wyważony, ładny sposób stara się podsunąć widzowi możliwe wybory.
Ale oprócz tego – Star Trek ma
Tribble.
Kiedy
to mówisz, uszy mej imaginacji słyszą daleki odgłos załamującego się gromu.
Tak. Ma Tribble.
Serio, choćbym nie wiem, ile się
zastanawiała, nie potrafię dostrzec w odcinku The Trouble with Tribbles żadnego głębokiego, mądrego podtekstu.
To po prostu czysty, nieskrępowany humor, który przejawia się dosłownie w
każdym aspekcie: relacji Spocka i McCoya, relacji Kirka i podsekretarza Barisa (William Schallert, który, jak Jeżusia kocham,
przypomina mi starą wersję Josepha Gordon-Levitta), relacji Cyrano Jonesa (Stanley Adams) [kurtka gościa mnie rozwaliła, wszystko pod
ręką, oficjalne i spod lady wprost z jednej z przepastnych kieszeni! ^_^] i
barmana ze stacji K-7… w mimice Spocka, w niesamowicie wymownej mimice Kirka…
no i jest też przepiękna scena bójki, gdzie nawet muzyka sugeruje, że to
wszystko jest lekkie i zabawne. Prawdę mówiąc, nasuwa się skojarzenie z Banned from Argo Leslie Fish [idealne skojarzenie moim zdaniem].
Z tego też względu trudno mi coś
konstruktywnego napisać o tym odcinku. Mogę jedynie wyliczać, które sceny
uwielbiam: a uwielbiam Czechowa i jego bardzo specyficzną wiedzę historyczną. I
to, jak Kirk zasmutał, dowiedziawszy się, że Scotty [król odcinka!] nie zaatakował Klingonów po usłyszeniu wiązanki pod
adresem kapitana. I jak się upewniał, że do bójki doszło nie wtedy, kiedy
dowódca został nazwany denebiańskim ślimakiem, a wtedy, gdy Korax (Michael Pataki) nazwał
Enterprise śmieciarką [swoją drogą –
serio, kapitanie, co jest większym ciosem dla Twego honoru?]. Wspominałam
już, że jeśli chodzi o mimikę, Kirk w tym odcinku dał fantastyczny pokaz
uśmiechów, smuteczków i zaskoczeń? Uwielbiam to.
Z ogromną przyjemnością powitałam
ponownie Williama Campbella, tym razem w roli klingońskiego kapitana Kolotha. Choć Klingon, wciąż miał w
sobie wdzięk Trelane’a z odcinka The
Squire of Gothos.
To było oczywiste, że wybiorę ten kadr, prawda? (źródło) |
Oczywiście w The Trouble with Tribbles jest też jakiś poważniejszy wątek, niż
tylko tytułowe włochacze. Jakiś konflikt Federacji z Klingonami, polityka, a
także czwórpszenżyto, które może zapewnić Federacji przewagę na Planecie
Shermana. Ale bądźmy szczerzy: to wszystko służy żartom. Żadnego z elementów
fabuły nie jestem w stanie traktować poważnie.
Trudno
traktować poważnie zapas zboża, który zostaje przetworzony w Tribble w kilka
godzin właściwie, a jedynym, który zdaje się tym przejmować jest biedny
podsekretarz. Naprawdę było mi żal gościa.
To jest odcinek, który ostatecznie
udowodnił, że Star Trek – kiedy tylko zechce – potrafi bawić do łez. Owszem, ma
niebywały potencjał, jeśli chodzi o Mówienie-o-Problemach, o przemycanie
pogłębionych refleksji na temat zagrożeń, jakie niesie współczesna cywilizacja
– ale równie duży jest jego potencjał komediowy. Przy tej okazji muszę
zaznaczyć, że odrobinę żałuję odejścia twórców kolejnych serii od tej
konwencji. Star Trek w dużej mierze poszedł w powagę, która – tak myślę –
odebrała mu nieco czaru. Najwyraźniej to chyba widać w epizodzie z Deep Space
9, Trials and Tribble-ations.
Bohaterowie przenoszą się w czasie i, no cóż, lądują wprost w odcinku The Trouble with Tribbles. Są nawet
uroczo wpasowani w oryginalny materiał. I co? I nadają całości poważny ton!
Poważny! W odcinku o tribblach, z oryginalnymi tribblami! KAMAN! Ale to inny
temat pod rozkminy.
–
Do you know what you get if you feed a tribble too much?
–
A fat tribble.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz