Słodki sześciolatek - źródło |
Premiera: 5 stycznia 1974
Reżyseria: Hal Sutherland
Scenariusz: David P. Harmon
Twórcy
serii animowanej lubią wracać do sprawdzonych rozwiązań i przedstawiać po
swojemu motywy znane z serii oryginalnej. Tym razem mamy powrót do zoo w
wykonaniu kapitana Kirka, pana Spocka i doktora. Trafiają do niego ponieważ
wyruszają na pomoc naukowcom – zaginionym na badanej planecie. Właścicielami
zoo są superhiperinteligente spore robaki z mackami, które posiadły umiejętność
telepatii. Pakują sobie rozmaite okazy fauny do dopracowanych habitatów,
zamykają je polem siłowym i podziwiają.
Mają
też coś w rodzaju safari – część sprowadzanych gatunków błąka się luzem po
rezerwatach z odtworzonymi warunkami z ich rodzimych planet, więc doktor może
zostać przygnieciony ogonem dinozaura, co nie czyni mu żadnej szkody, poza
nadszarpnięciem nerwów. Wykopywanie go spod rzeczonego ogona ubawiło mnie
setnie. Zresztą odcinek robi się wesoły już na samiutkim początku, gdy Kirk z
całą powagą wygłasza zarzut pod adresem jednego z naukowców, który łamiąc
rozkaz ruszył na poszukiwania pierwszej zaginionej trójki. Kto jak kto, ale
Kirk takich uwag wygłaszać nie powinien – daje tylko pole panu Spockowi do
wygłoszenia riposty. [chociaż mam wrażenie,
że element komiczny nie był tu do końca zamierzony – w sensie: twórcy chyba
włożyli tę opinię w usta Kirka w dobrej wierze. Tak mi się zdaje]
Intrygujący
jest też motyw komunikowania się tubylców z naszą załogą – czytają im w
myślach, potrafią im wchodzić do głów, co powoduje zagrożenie szaleństwem, bo
robaki myślą za szybko, chyba że są robaczymi dziećmi (ta urocza dziecięca
pucułowatość i dobre serduszko!) – wtedy dają radę przekazać panu Scottowi, co
powinien zrobić, jeśli przypadkiem znajdą się na Enterprise.
No
i niby wszystko fajnie, ale ja jednak nie ogarniam tej rasy. No bo są tacy
super duper, potrafią budować rzeczy mając do dyspozycji tylko trąby podzielone
na trzy macki, IQ w wieku sześciu lat na poziomie tysiąca z hakiem (._.) – a
mimo tego trzymają przedstawicieli innych jednak inteligentnych gatunków w
zamknięciu, pozwalają im umierać od chorób i właściwie to czemu ich jednak
wypuścili? Kaprys? Jeśli byliby dobrzy z natury, to by nie zamykali. Jeśli nie,
to jaki był powód wypuszczenia? Strach się bać takich nieprzewidywalnych
nadistot. Strach się bać powiadam.
Z tego co pojęłam, oni
nie do końca wyczaili na początku, że ludzie są inteligentni. O tym przekonali
się dopiero kiedy młody kosmiczny ślimak przejrzał zawartość komputerów
Enterprise. Choć fakt, dość trudno wyobrazić sobie, jakie wobec tego rozumienie
„inteligencji” mieli ci obcy, skoro nic im nie dało do myślenia posiadanie
fazerów i tricorderów przez ludzi… Co ciekawe, ci mniej inteligentni ludzie od
razu się pokumali, że ślimaki są inteligentne.
Premiera: 12 stycznia 1974
Reżyseria: Hal Sutherland
Scenariusz: Stephen Kandel
Drugi
dzisiejszy odcinek mnie z kolei nieco zaskoczył. Oto mamy wielki galaktyczny
problem – ktoś wykradł artefakt, którego brak może doprowadzić do świętej wojny.
W artefakcie jest zaklęta dusza duchowego przywódcy rasy
wyglądającej jak złote
orły, który nauczył ich pokoju i miłości bliźniego. Tak skutecznie ich nauczył,
że jak go ukradli, to orły natychmiast się zbroją i będą kąpać galaktykę we
krwi. Inna rasa – powykręcanych kotów zbiera ekipę poszukiwawczą. Trzecią?
Czwartą? Drużyna – taka całkiem fantasy (mamy złodzieja, łowcę, wojownika…)
rusza na planetę, która pokonała już poprzednie ekipy. Płyty tektoniczne są w
ciągłym ruchu, wybuchają wulkany, rozpętują się śnieżyce. No i z poprzedniego
odcinka (i kilku wcześniejszych) nadlatują fioletowe pterodaktyle… [te same, yup]
Przed wyruszeniem w drogę i tak dalej - źródło |
Zupełnie
dobrze mi się oglądało współpracę międzyrasową, choć oczy same mi się
przewracały, gdy Lara atakowała swoim urokiem osobistym naszego kapitana. [ej, a mi akurat się Lara podobała. To
znaczy jasne, była kobietą, więc startrekowy Imperatyw Fabularny nakazywał jej
zarywać do Kirka. Niemniej podobała mi się sama koncepcja postaci: uwierzyłam w
to, że to silna, niezależna babeczka i że żyje na planecie, gdzie kobiety po
prostu takie są - ja bym chętnie o jej
ludzie coś więcej pooglądała, bo sprawiała wrażenie kogoś, kto potrafi nakopać
przeciwnikowi do dupy] Uroczy był zielony sześcioręki robal – złodziej,
ratowany przez gada – wojownika. Naprawdę – wszystko byłoby wspaniale, ale
zwrot akcji nastąpił jak dla mnie całkowicie z dupy. Nie wierzę, że był od
początku zaplanowany. To raczej wyglądało jak – musimy jakoś skończyć ten
odcinek, a nie pomyśleliśmy o tym wcześniej.
Smuteczek.
Nie miałam aż tak
negatywnego wrażenia – plot twist jakoś mi zagrał i mnie nie bolał. Natomiast
przykre dla mnie było kompletne niewykorzystanie potencjału jaszczura – w sumie
posłużył tylko jako tragarz robala, bo nawet od finałowej walki go odsunęli. Bo
nie był tak PRO jak Kirk… Inna sprawa, że kiedy były wymieniane kompetencje
poszczególnych członków drużyny (Jeżu, mój Jeżu, ta kotka miała tak strasznie
powykręcane łapki!), to jakoś Kirk najmniej mnie przekonał. Raczej to brzmiało
jak „a to jest Kirk – byłby smutny, gdybyśmy go nie zabrali na naszą wycieczkę,
więc no… dołącza, bo jest charyzmatyczny!”.
Swoją drogą, historia
Skorrów ma sporo wspólnego z historią Wolkanów: niegdyś byli dziką, wojowniczą
rasą, aż pojawił się mędrzec, który wyprowadził swoich rodaków na prostą. Tylko
że u Spocka takim Alarem był Surak. To w sumie sprawia, że trochę mnie te
przerośnięte ptaszyska intrygują.
Inna sprawa, że nie
mogę zapomnieć, jak łazik naszych bohaterów fiknął na pierwszym z brzegu
kamieniu, że aż wykopyrtnęło Spocka na glebę. Serio: kto im budował te pojazdy?
Ot, taka tam mała głupotka, żeby nie było smutno.
We'll all die here.
A statistical
probability.
You ever quote anything
besides statistics, Vulcan?
Yes. But philosophy and
poetry are not appropriate here.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz