il. Juan Ortiz (źródło) |
Premiera:
1 grudnia 1973
Reżyseria:
Hal Sutherland
Scenariusz:
Margaret Armen
Cząstki Ambry
vel. Pierwiastek ambrowy… cóż, mogło
być gorzej. Tymczasem okazuje się, że tytuł to najmniejszy problem tego
odcinka. A, niestety, znajdzie się ich sporo.
To, co
mnie uderzyło przede wszystkim, to szalona niefrasobliwość, z jaką załoga
Enterprise zwiedza inne planety. To znaczy nie chodzi o to, że mnie to
zaskakuje: ta niefrasobliwość to jeden z charakterystycznych punktów Star Treka
od samego początku. Niemniej tu byli jakoś szczególnie głupi, albo mi akurat
siadła odporność w momencie oglądania.
No bo
jest pokryta wodą planeta, gdzie może jest jakieś życie, ale może nie ma, w
sumie to cholera wie. Smyrnęli całość tricorderami i już zasuwają beztrosko.
Przecież mogliby przygotować się na atak tej wielkiej krewetki gdyby mieli
chociaż głupią kamerę wycelowaną pod wodę. Oni w żaden sposób nie monitorowali
najbliższego otoczenia?
A potem
w zasadzie do samego końca kontynuują zachowanie się jak kretyni. Choćby Wielki
Problem, sformułowany przez Kirka: że jeśli nie znajdą antidotum, do końca
życia będą musieli tkwić w akwarium. Ale, psia ich mać, dlaczego? Przecież
odcinek sam kilka razy pokazuje, że dysponowali czymś odwrotnym do butli
tlenowych i baniakami na głowę, żeby móc się przemieszczać po powierzchni. Po
ciul więc to akwarium?
Problemem,
tradycyjnie, jest strona graficzna. Abstrahuję już nawet od takich drobiazgów,
jak spontanicznie zmieniający się kolor rzęs Rili (Majel Barrett, która zresztą
gra chyba wszystkie Akwanki, podobnie jak James Doohan podkłada głos prawie wszystkim
męskim Akwanom). Ale wkurzała mnie ta maniera, że płynący bohaterowie zostali
chlaśnięci w całości na biało – jakby komuś się nie chciało do końca
pokolorować obrazka. Przy czym znów: to nie pierwszy raz Animowana Seria
pogrywa w ten sposób, więc nie jestem specjalnie zaskoczona. Może moja
odporność na te buble się powoli kończy?
No po
prostu nie przemówił do mnie ten odcinek. Mam wrażenie, ze jest niedbale
zrobiony, z zupełnie nieprzemyślaną fabułą. Gromadzi wszystkie dotychczasowe
grzeszki TOSa i TASa, nie bardzo oferując coś w zamian.
A recepturę na antidotum Akwanie zajumali uderzonemu w czerep Panoramiksowi. (źródło) |
Gdybym
miała bardzo się spiąć, pewnie mogłabym zaryzykować stwierdzenie, że ten
odcinek to konfrontacja dwóch światopoglądów, starcie starego i nowego,
konserwatyzmu i postępu. Ale jakoś bez polotu to wyszło i właściwie w ogóle nie
mam ochoty się nad tym zastanawiać. Bo zresztą, nie ma nad czym: przywiązanie
do tradycji jest głupie, młodość rulez. Czy coś.
Aha, no
i jeszcze: co z Pierwszą Dyrektywą? Bo jakby cholernie mocno wtrącili się w los
Akwan, którzy przecież nie mieli jeszcze napędu warp – a o ile pamiętam, to był
wyznacznik, czy już można ingerować czy nie.
Meh.
O to to to! Pełna olewka
Pierwszej Dyrektywy też mnie jakoś tak zafrasowała. Bo to jednak było coś,
czego dość mocno się twórcy ST trzymali. Nie że nigdy nie pozwalali sobie na
jej nagięcie, ale tu po prostu przesadzili.
Naginali, ale mówili
zazwyczaj, że hej, Pierwsza Dyrektywa, naginamy ją. A tutaj jakby zapomnieli o
jej istnieniu.
Jasne – wyszło na zdrowie, bo
przecież wszyscy by zginęli w tym nieszczęsnym trzęsieniu, ale jednak to jakieś
takie naciągane mi się zdaje. Mocno. Zdołali mnie zgubić w dwudziestominutowym
odcinku, gdy nagle im to miasto wyrosło z powrotem spod wody. No i kurcze,
życie pod wodą, a życie na lądzie to nie jest tylko kwestia oddychania.
Wilgotność naskórka i takie tam. Wiem, że to najmniejszy problem, ale jak Kirk
powiedział, że on nie może dowodzić z akwarium, to ja sobie pomyślałam, że
strasznie śmiesznie będzie wyglądał taki pomarszczony od wody, a zaraz potem –
chłopie, ty się najpierw z tego munduru rozbierz, bo to jest bawełniane
ciulstwo z pewnością makabrycznie pod wodą niewygodne.
W sumie to mi jakoś szkoda,
bo mi się bardzo motyw podwodnych miast podoba. I to mogłoby być coś.
A w ogóle to jakim cudem to
wszystko w tych miastach wzięło i przetrwało takie nienaruszone? Ech. Ech. I
czemu niby Akwanie nie mogli tam wchodzić? Nie wiem, nie ogarniam.
Meh.
Telepata (źródło) |
Premiera:
15 grudnia 1973
Reżyseria:
Hal Sutherland
Scenariusz:
Larry Niven
Odcinek Broń doskonała? vel. Broń łowców niewolników podobał mi się
bez porównania bardziej. Częściowo dzięki Kzintim i ich cudnym, różowym
skafandrom. Tak, to jeden ze skutków daltonizmu Hala Sutherlanda, podobnie jak
różowe tribble.
Ten
odcinek nie jest zbyt dobry – ale po prostu mnie bawi. Choćby to, jak obronić
się przed jasnowidzem Kzinti: myśleć o warzywach. Bo to przecież takie logiczne,
że każdy mięsożerca panicznie boi się sałaty [powinni brać lekcje od Phytonów – jak obronić się przed atakiem z
użyciem koszyczka malin?].
Albo
założenie, że fotka znaleziona w skrzynce to wizerunek Łowcy – kamaaaaan, to
równie dobrze może być zdjęcie tamtejszego kotka. Wyobrażenie boga. Fanart do
jakiegoś opowiadania sci-fi z totalnie zmyślonym stworzeniem.
No i
Uhura tak strasznie, okropnie biega – jakby nie mieli czasu na zrobienie
biegnącego modelu tej postaci, więc góra Uhury sztywno stoi, a tylko nogi się
ruszają.
I
moment, kiedy telepata robi oczy kota ze Shreka – O EM GIE. Nie wiem nawet, czy
zrobili to celowo, czy rysownikowi znowu się ołówek wysunął z ręki [Telepata jest słodki – trekowa wersja
grumpy cata].
W ogóle
najbardziej by mi się podobało, gdyby prastara broń łowcy-szpiega okazała się
suszarką do włosów.
No i to
gadanie, że żadna cywilizacja nie stworzyła tak potężnej broni…? Erm… No okej,
może nie ma formy pistoletu, ale ośmielę się stwierdzić, że takie jebudu też
bylibyśmy w stanie osiągnąć. A nawet większe i bardziej katastrofalne w
skutkach [znaczy – osiągnęliśmy, nie?
Jakaś Hiroshima, czy coś?].
W ogóle
sorry, ale nic dziwnego, że Kzinti nie wygrali nigdy żadnej wojny. To
najgłupsze koty w galaktyce.
To
głupawy odcinek. Głupawy, zabawny i taki, który szybko wylatuje z pamięci,
właściwie o niczym. Ale przynajmniej nie jest irytujący.
Za to ubogi w załogę. Jakby
wymiotło obsadę na jakieś wakacje, czy coś… Koty są zabawne, przyznaję,
zwłaszcza, że troszkę przeginają, w końcu Pinta lubi nażreć się trawy ;)
Natomiast nie mogę nie przytoczyć wspaniałego popisu myślenia pana Spocka,
który każe Uhurze wyobrazić sobie, że jest ona starożytnym komputerem wojennym.
No. Nie ma żadnych wątpliwości, że można sobie przełożyć myślenie takowego na ludzkie.
– Mr.
Spock, if it takes a stasis box to find another stasis box, how did anyone ever
find the first one?
– As
with a number of discoveries, purely by accident, lieutenant.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz