il. Juan Ortiz (źródło) |
Premiera: 14
marca 1988
Reżyseria: Mike
Vejar
Scenariusz: Sandy Fries, Hannah Louise Shearer
Cóż, podejrzewam, że to nie jest ulubiony odcinek fanów
Star Treka. No bo przecież Wesley Crusher. Bo to Jar Jar Star Treka. Bo Mary
Sue, wkurzający dzieciak i w ogóle. No i jakoś tak się składa, że nie podzielam
– i chyba w gruncie rzeczy nigdy nie podzielałam – tej niechęci względem
młodego Crushera. Jak dla mnie to taki dzieciak, któremu się zazdrości: no bo
dorasta na pokładzie USS Enterprise. Kaman, czyż można wymyślić sobie lepsze
dzieciństwo? I kiedy się nad tym zastanawiam, ani trochę mnie nie dziwi, że Wesley
wszędzie próbuje wściubiać nos, jest wszystkiego ciekaw, wszystko chce wiedzieć
– no ale kto by nie chciał? Cały jego marysuizm tkwi chyba w tym, że chłopak
jest inteligentny. Serio, chcemy go za to skreślać? Oczywiście, pozostaje
kwestia tego, jak pod koniec serialu rozwinął się jego wątek i jak został
zakończony – tu rzeczywiście, twórcy popłynęli i koniec końców mocno wszystko
zdupili. Niemniej przez większość serialu Wesley wydaje mi się całkiem
przekonującym chłopakiem.
A ten przydługi wstęp wyrzuciłam z siebie dlatego, że w
tym odcinku w dużej mierze skupiamy się właśnie na Wesleyu – i na tym, jak
powoli wkracza w dorosłość.
Oto bowiem istnieje pewna szansa, że młody Crusher w końcu
przestanie nosić te swoje sweterki i przywdzieje piżamę mundur Gwiezdnej
Floty. Jako jeden z czworga najlepszych z najlepszych dostał się bowiem na
egzaminy do Akademii.
I tak szczerze mówiąc, tu mam chyba największy zgrzyt
związany z tym odcinkiem: no bo wydaje mi się, że to dość głupia strategia –
skoro wszyscy kandydaci są tak fantastyczni, to czy naprawdę przyjęcie ich
wszystkich do Akademii przyniosłoby szkodę Gwiezdnej Flocie? Przecież do
Akademii idzie się chyba po to, żeby się uczyć, nie? Trudno więc oczekiwać, że
będą tam trafiać same ideały, bo wtedy na cholerę im Akademia, mogliby od razu
dostawać oficerskie rangi.
Jego sweterki i jej rumiane policzki - jeśli to nie miłość, to ja nie wiem, co nią jest! (źródło) |
Oczywiście, nauczyciel podkreślał, że ma nadzieję, że
pozostała trójka spróbuje szczęścia za rok. No super, ale nawet jeśli istotnie
spróbuje, to przecież będzie ta sama sytuacja. Ktoś znów odpadnie. I za rok
znowu. Czy nie lepiej, żeby cztery kolejne lata ci obiecujący młodzi ludzie
uczyli się już pod okiem profesjonalnej kadry w Akademii, zamiast ćwiczyć
gdzieś pokątnie na pół gwizdka? Jeszcze Wesley ma szczęście, bo na pokładzie
Enterprise rzeczywiście ma szansę zdobyć bogate doświadczenie i sporo
umiejętności – ale co na przykład z Olianą
(Estee Chandler)?
Zresztą, ostateczny wynik budzi moje pewne wątpliwości.
Nauczyciel oznajmia, że Mordock
(John Putch) był od Wesleya minimalnie lepszy i dlatego to on zostanie przyjęty
do Akademii. Ale ja tak szczerze, to ja widziałam to inaczej. Wesley przeszedł
tricky test na korytarzu, podczas gdy po fakcie Mordock sam przyznał, że by
tego nie zdał. Nie wiem, jak poszedł Mordockowi test psychologiczny, ale wiem,
że Wesleyowi świetnie (tu muszę przyznać, że może nawet zbyt świetnie – niby to miał być największy strach Wesleya i tak
dalej, a właściwie podjęcie decyzji przyszło młodzieńcowi szybko i
bezproblemowo, w ogóle nie było widać żadnego wewnętrznego konfliktu ani nic –
trochę mi tego zabrakło). Mordock nie umiał… nie wiem, umieścić wirtualnych
kulek w wirtualnym sześcianie (serio, nie wiem, na czym polegał ten test) bez podpowiedzi. W którym konkretnie momencie
był lepszy od Wesleya? Nauczyciel natomiast wspomniał też o tym, że Mordock
będzie pierwszym Benzytą w Akademii. I to każe mi przypuszczać, że to wszystko
była mocno polityczna decyzja, a troje zdolnych kandydatów zostało
niesprawiedliwie spuszczonych w kiblu.
Doskonale
powiedziane. Moją wątpliwość wzbudza także to, skąd oni w ogóle te kadry biorą?
Skoro przyjmują jednego kandydata? Ile mają takich „punktów rekrutacyjnych”? I
jaki to w ogóle ma sens w tej formie? Nie mogliby sobie zdać u siebie na
okręcie? Nie można na holodeku zrobić tej symulacji? Serio, żywy człowiek musi
klepnąć chłopaka w ramię? No dobra… zapędziłam się. Faktycznie nie na holodeku,
bo wtedy wiedziałby, że jest poddany symulacji. I być może znajomi nie
potrafiliby zachować w tajemnicy planowanego teatrzyku. No, OK., w sumie jak jedziesz
gdzieś na egzaminy to masz świadomość ważności sprawy. Ale i tak – jeden na
czterech? Nie ogarniam.
Remmick wkurwia ludzi. Bo tak. (źródło) |
Ale to tylko jeden z wątków.
Bo równolegle załoga Enterprise zmaga się z mocno
irytującym śledztwem toczącym się na pokładzie. I tu muszę naprawdę wyrazić
zachwyt nad Remmickiem (Robert Schenkkan) – choć wiem, jak skończy ta postać, i
tak nie mogę się powstrzymać od trzymania za niego kciuków. Prowadzi śledztwo z
godnym podziwu uporem i zachowuje się jak kutas dla dobra sprawy – podczas gdy
w istocie głęboko szanuje kapitana Picarda. Podoba mi się, jak pod koniec
stwierdza, że chciałby dostać przydział na Enterprise – podoba mi się też
niezbyt entuzjastyczna reakcja kapitana, której w sumie trudno się dziwić.
Tak!
Muszę to entuzjastycznie napisać! Remmick jest genialny w tym odcinku. Jego
szacunek dla rozkazów, choćby głupich (serio, pan admirał powinien go bardzo
mocno przepraszać za wręczeni mu tego wiadra z kupą) przywodzi mi na myśl etos
oficerski obecny choćby w Hornblowerze. Sprawy bolesne, do których podchodzi
się wbrew sobie, lecz dając z siebie wszystko, bo ktoś lepiej wie, co dla
Federacji dobre. Bardzo mi się podobał jego jawny entuzjazm przy uratowaniu
młodzieńca z problemem emocjonalnym, który na akademię jednak najwyraźniej nie
zasługiwał, skoro nie radził sobie z prowadzeniem wahadłowca. Podzielę się tu
sprawą intymną i nieco wstydliwą, ja też miałam moment wstrzymania oddechu i
galopady myśli: „tak! tak! Słuchaj kapitana, głupku, i odbij się od
atmosfery!”. Co tu gadać – przejęłam się normalnie.
Inna sprawa, że cały ten wątek to wstęp do historii, która
mnie akurat tak średnio jara. No bo kiedy oglądam Star Treka, to niekoniecznie
dla spisków, wywiadów i śledztw. Jak będę chciała intrygi, to sobie odpalę Battlestar Galactica albo coś takiego.
Dlatego też (poza wieloma innymi względami, ma się rozumieć) spływają po mnie
niusy o planowanym spin-offie ST:
Discovery, poświęconym mirrorowej wersji Georgiou w Sekcji 31. Gdzieś w tym
wszystkim gubi nam się to, że Star Trek przede wszystkim zawsze pokazywał, że w
przyszłości ludzkość będzie lepsza.
Dość ładnie też – choć może i łopatologicznie, ale ta
łopatologia została przynajmniej sensownie uzasadniona śledztwem – widzimy
więzi łączące załogę Enterprise. Nawet Beverly pokazuje pazur w obronie
kapitana i swojej prywatności.
Oczywiście, cała szopka z proponowaniem awansu Picardowi
jest w sumie zbędna – w sensie, naprawdę moglibyśmy odpuścić sobie budowanie
napięcia i „zastanawianie się”, bo przecież decyzja jest od pierwszej sekundy oczywista.
No ale powiedzmy, że ktoś przy pierwszym oglądaniu mógł się nabrać…
– Just how did this contaminant come on board?
– By accident, sir.
– Meaning that Captain Picard has no standing
procedure for this type of situation?
– No. Meaning 'by accident,' sir.
– You don't like me very much, do you?
– Is it required,
sir?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz