The Paradise Syndrome

autor: Juan Ortiz, źródło


Premiera: 4 października 1968
Reżyseria: Jud Taylor
Scenariusz: Margaret Armen

Oto kolejny odcinek, w którym załoga USS Enterprise trafia na planetę niezwykle podobną do Ziemi, napotyka tam mówiących po angielsku rdzennych Ziemian (tym razem to Indianie stanowiący według fachowej oceny pana Spocka mieszankę trzech plemion), a następnie ją ratuje. Właściwie trafia na nią dokładnie dlatego, że chce sprawdzić, czy jest na niej jakieś życie do uratowania, po tym, jak odkrywa asteroidę zmierzającą kursem kolizyjnym wprost na wyglądającą obiecująco planetę. Muszę powiedzieć, że już sam początek działa – załoga na misji ratowania świata i ewentualnej cywilizacji. Misji cokolwiek szalonej (czasu na rekonesans nie ma bowiem zbyt wiele) i mocno zakorzenionej w duchu Star Treka. W pierwszych kilku minutach największe wrażenie zrobił na mnie doktor McCoy. Wziąwszy pod uwagę siłę relacji, jaka łączy go z Kirkiem i zwykłą histerię, jaką odstawiał w takich trudnych momentach, bardzo szybko pozwolił sobie wytłumaczyć, iż zostawienie zaginionego kapitana stanowi jedyną szansę na uratowanie go. Wysłuchał Spocka uważnie i przyjął jego logiczny wywód, nie pozwalając emocjom marnować więcej czasu. Brawo, doktorze!
Od tej pory wątki rozdzielają się – Kirk musi radzić sobie sam, w związku z czym zostaje bogiem, mężem i niemal ojcem (stosując intrygującą technikę resustytacji, ale może to po prostu wyłazi pięćdziesiąt lat postępu w tej dziedzinie [też się nad tym zastanawiałam – w sensie: czy to możliwe, że u progu lat siedemdziesiątych tak właśnie wyglądało udzielanie
Kirk szczęśliwy, źródło
pierwszej pomocy? Co ten Kirk wyprawiał? Internety podpowiadają mi, że resuscytacja we współczesnej odsłonie, czyli masaż serca połączony ze sztucznym oddychaniem, to wynalazek przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. No ale dobra, w gruncie rzeczy ani scenarzystka, ani reżyser nie musieli być fachowcami w tej branży… Nie nadążali parę lat za nauką – nie można ich zbyt mocno obwiniać. Jakkolwiek z dzisiejszego punktu widzenia ta scena jest dość komiczna]),
a pan Spock irytuje głównego mechanika Enterprise kompletnie niszcząc silniki napędu warp, w próbie zniszczenia asteroidy. Scotty jak zwykle nie zawodzi – owszem, nie podoba mu się to, co robi Spock, ale jak przystało na dobrego oficera wykonuje wszelkie polecenia dopóki się da.
Tu muszę nadmienić, że jeśli czegoś w tym odcinku nie zrozumiałam to tego, jak im się mimo wszystko udało wyprzedzić tę cholerną asteroidę. Jakoś mi się to czasowo nie zgadzało, ale ufam twórcom i już. Ufam im także dlatego, iż w trzeciej serii najwyraźniej postanowili pozatykać przeróżne dziury logiczne, charakterystyczne dla TOSa i całkiem nieźle im to wychodzi.
W The Paradise Syndrome pojawia się pojęcie Konserwatorów (w oryginale
Kirk zakochany, źródło
przyjemniejsze znaczeniowo Preservers) – zaawansowanej cywilizacji, która ratowała ludy zagrożone wyginięciem przez zabranie ich przedstawicieli i osiedlenie ich na odległych planetach, chronionych przez deflektory o olbrzymiej mocy, gdzie mogły się one rozwijać bez przeszkód.

Tak, to bardzo ładne wyjaśnienie, skąd rdzenni Indianie na obcej planecie. Ale tu nie mogę nadmienić, że chyba twórców Star Treka do pewnego stopnia jednak gryzło to wrzucanie anglojęzycznych ludzi na obce światy, bo nie raz wracali do pokrewnej tematyki. Mieliśmy odcinek Return to Tomorrow, z którego wynika, że w zamierzchłych czasach lud Sargona mógł rozsiać humanoidy po kosmosie. W Następnym Pokoleniu dostaniemy epizod The Chase, gdzie znów pojawi się obcy, który być może jest odpowiedzialny za podobieństwa ludzi, Romulan, Klingonów i innych humanoidów. Podoba mi się to racjonalizowanie czegoś, co najprawdopodobniej można by sprowadzić do „nie mieliśmy budżetu na lepsze efekty i charakteryzację”.

Kapitan Kirk, rażony amnezją, która spotęgowała tytułowy syndrom raju (znów przeniesienie problemu znanego z ziemskiej historii morskiej) ma nieco podobne zapędy jak Konserwatorzy, choć oczywiście w znacznie mniejszej skali – uczy mianowicie swój nowy lud, jak zdobyć więcej pożywienia, które następnie będzie można zakonserwować. To wplecenie słowa preserve jeszcze przed odkryciem Spocka, dotyczącym przyczyn osiedlenia Indian tak daleko od domu, moim zdaniem bardzo ładnie zagrało.
Jeśli coś mnie zirytowało to Miramanee (Sabrina Scharf), która gdy tylko widzi nowego
Salish zdumiony, źródło
samca na kwadracie natychmiast zapomina o przyrzeczonym Salishowi (Rudy Solari) małżeństwie. Oczywiście tradycja i tak kazałaby jej wyjść za Kirka, a pociąg do inności (wszak Kirk nie ma w sobie nic z indiańskiej urody) też jest zrozumiały. Jednak po prostu mam takie widzimisię, że lubiłabym ją nieco bardziej, gdyby nie kopnęła tego nieszczęsnego Salisha tak szybciutko i bez problemu. Z drugiej strony – czy Kirk zgodziłby się na małżeństwo, gdyby wiedział, że jest ono dla dziewczyny przymusowe? Wątpliwe. Zatem autorzy poradzili sobie, jak sobie poradzili, a ja marudzę ;)

Mnie natomiast w przypadku Miramanee rozczuliło to, jak wygodnie dla Kirka ta bidulka umarła. No bo gdyby przeżyła, to jakże tak? Kapitan wyszedłby na świniaka, gdyby porzucił ciężarną małżonkę i odleciał w siną dal. I jakoś tak, choć ostatnia scena miała być wzruszająca i smutna, to ja nie mogłam opędzić się od myśli „no, Kirk, to ci się upiekło”.
Jestem złym człowiekiem.

Sam tytułowy syndrom też stanowi ciekawe zjawisko w przypadku Kirka. Jestem przekonana, że gdyby nie amnezja nie utrzymałby się zbyt długo. Kapitan może czasem potrzebować odpoczynku, ale na dłuższą metę nie zrezygnowałby z Enterprise i odpowiedzialności za nią. Dlatego też los Miramanee był właściwie od samego początku przypieczętowany, a gdy przyznała się, że jest w ciąży, to jakby założyła sobie pętlę na szyję. Nie ma się co łudzić, mili widzowie – nawet jeśli na zewnątrz nie widać cienia obrażeń po kamienowaniu, obrażenia wewnętrzne będą śmiertelne. Kirk bowiem jest przede wszystkim kapitanem i nim pozostanie!




I swear that's a little orange blossom thrown in. It's unbelievable. Growth, exactly like that of Earth, on a planet half a galaxy away. What are the odds of such duplication?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz