The Big Goodbye

Więcej od tego autora

Premiera: 9 stycznia 1988
Reżyseria: Joseph L. Scanlan
Scenariusz: Tracy Tormé

Yay! Holodek! Lata czterdzieste dwudziestego wieku! Prywatny detektyw!
Lubię odcinki z wykorzystaniem holodeku [i ja, i ja!]. Lubię, jak załoga Enterprise staje się na chwilę kimś innym, lubię ich przebieranki i drobiazgi (dr Crusher i guma do żucia!), które pokazują jak bardzo Ziemianie się zmienili. Trochę mnie irytuje używanie słówka starożytny w stosunku do samochodów, jako środka transportu. No dajmy spokój bez przegięć. Nie tysiące lat, a setki i to wcale nie tak dużo tych setek, dzieli teraźniejszość Enterprise i naszą. Monsz podpowiada, że to kolejny sposób podkreślenia różnicy między dziką ludzkością dwudziestego wieku, a cywilizowaną znacznie bardziej ludzkością wieku dwudziestego czwartego [FRAAAAAAAAAAAAAA! MAM RACJĘ? To 24? [aye aye, 24 jako żywo!]]
Inną ciekawostką z przyszłości jest niepewność doktor Crusher odnośnie do makijażu Podgląda (dyskretnie, że paść można) piękność w różowej kreacji i próbuje ją naśladować. I teraz – czy w przyszłości kobiety nie używają pudru? Czy tylko nie używają pudru w puderniczce? Bo na przykład mają do tego coś w stylu maszyny dającej jeść? Jakąś futurystyczną metodę? To możliwe, prawda? Tak samo jak to, że pani doktor się po prostu w ogóle nie maluje. I podglądałaby w ten sposób każdą kobietę poprawiającą makijaż. W sumie nie jest to jakieś wielce istotne oczywiście, ale mnie zastanowiło.

Faktem jest, że w tej chwili nie potrafię przypomnieć sobie żadnego momentu, w którym widz miałby wgląd w technikę makijażu w XXIV wieku. Ale rzeczywiście, wyobrażam sobie, że to już nie jest puder, tylko raczej coś na kształt aparatów medycznych: małe ustrojstwo, którym sobie świecisz na twarz i pigment się nakłada jakoś samoistnie. Acz to ofkoz tylko moje totalne zmyślenie. Bo że w ogóle nie znają makijażu, to jest oczywiście zupełnie nierealne – wszak bardzo wyraźnie widzimy, że kobiety na Enterprise są umalowane. Jeśli doktor Crusher budzi wątpliwość, to wystarczy spojrzeć na doradcę Troi.
Inna sprawa, że mnie fascynuje, jak bardzo oni wszyscy nic nie wiedzą o przeszłości. Wyobrażam sobie, ze gdybym poszła w tej chwili do holodeku zaprogramowanego na świat trzysta lat wstecz, to mniej-więcej ogarniałabym, co to jest konny zaprzęg, a co to gorset. Dziwi, że załoga Enterprise zachowuje się, jakby trafiła na zupełnie inną planetę. Zresztą, choćby to mówienie, że Data jest z Ameryki Południowej. Serio? Aż taki brak pojęcia, jak wygląda Ziemia? Jak wygląda w najogólniejszym zarysie ziemska struktura etniczna? To aż absurdalnie niewiarygodne.

Wróćmy jednak do spraw istotnych. Odcinek jest moim zdaniem dobry z
Źródło
kilku powodów. Po pierwsze, jak już wspomniałam, obecność holodeku. Dzięki niemu mamy tu właściwie dwie intrygi. Powód drugi jest taki, że obydwie mi się podobają. Kapitan Picard uczy się słów powitania w trudnym języku owadopodobnej rasy, od których prawidłowego wypowiedzenia zależy los stosunków między Federacją a ową rasą [lubię to, bo po pierwsze: lubię każde nie-człekopodobne gatunki pokazane w Star Treku; o drugie: tak od czapy stworzony problem, że szok xD Trochę jak Darmok i Jalad w Tanagrze – człowiek jest zafascynowany pomysłowością, ale jednocześnie zachodzi w głowę, jak dany gatunek w ogóle mógł w przeszłości nawiązywać jakiekolwiek stosunki dyplomatyczne?]. Podziwiam go serdecznie, bo przyprawia go to jedynie o ból głowy, a nie o morderstwo na Dacie na przykład. Troi tym razem na coś się przydaje (serio, serio) [szok i niedowierzanie!]. Pod jej wpływem kapitan idzie się luzować do wygenerowanego na holodeku świata swego ulubionego bohatera literackiego. Tymczasem obcy skanują Enterprise, holodek ulega awarii i mamy dwa problemy. Po pierwsze obcy się pogniewają, jak nie przywita ich sam kapitan, więc czas goni ekipę naprawczą. Wiarygodny powód, o którym twórcy odcinka nie zapominają do samego końca. Po drugie – kapitan wraz z towarzyszącymi mu Datą, historykiem pokładowym o nazwisku Whalen (David Selburn) oraz doktor Crusher nie mogą na zawołanie opuścić wygenerowanego wirtualnie świata, nawet, gdy robi się tam niezbyt przyjemnie a nawet niebezpiecznie.
Powód trzeci to bohaterowie. Każdy załogant Enterprise jest sobą. Są zafascynowani innym światem, nie kryją niepewności, widać po nich, że grają i że się w tę grę wkręcają. Wszyscy z wyjątkiem historyka. Whalen nie gra – jest obserwatorem. To jakby konsultant do spraw realiów na larpie ;) Kiedy zaś pojawia się niebezpieczeństwo i gra już nie jest grą, a najprawdziwszym zagrożeniem, szybko wskakują z powrotem we własne buty. Pani doktor mierzy się z raną postrzałową i to bez swoich narzędzi. Kapitan bierze się za rękoczyny. Data jest Datą. Po prostu.
Jest też powód czwarty. W odcinku pojawia się problem świadomości
Źródło
bytów generowanych wirtualnie. Porucznik McNary (Gary Armagnac), sympatyczny facet, twardy policjant i ojciec rodziny, istniejący jakby nie było jedynie jako element programu rozrywkowego, ma wspomnienia, plany, po prostu życie. I mówią mu, że jego rzeczywistość nie jest prawdziwa. Że świat, który go otacza pojawia się i znika zależnie od chęci jakichś ludzi. Może i dla Picarda McNary nie jest prawdziwy, ale McNary uważa siebie za prawdziwego. Siebie, i swą żonę i dzieciaki. Co przez tę krótką chwilę czuje? Czy kiedy holodek wreszcie otwiera wyjście McNary zniknie? Wydaje się, że tak. Czy przy ponownym załadowaniu tego programu będzie pamiętał? Nie powinien. A jednak problem pozostaje.

To jest w ogóle coś, co ja bardzo lubię jak Star Trek długi i szeroki: holodek każe nie raz, nie dwa zadawać pytanie o świadomość holograficznych bytów. To w ogóle wiąże się z szerzej zakrojonym problemem AI – kiedy zaczyna się człowiek, który ma swoje prawa, a kiedy mamy do czynienia z komputerem, który możemy bez moralnych dylematów po prostu odłączyć kiedy nam wygodnie? Bardzo to lubię.
I w gruncie rzeczy w tym odcinku nie mamy konkretnej odpowiedzi. Teoretycznie Picard, opuściwszy holodek, mógłby nie wyłączać programu – niech McNary wiedzie swoje życie. Mógłby wyłączyć, ale zachować ustawienia, tak że po ponownym uruchomieniu porucznik będzie świadom minionych wydarzeń. A mógłby wszystko wykasować. Tylko czy to by nie było okrutne, nawet jeśli mamy do czynienia „tylko” z hologramem?

Jeśli coś mi w odcinku nie gra to fakt, że holograficzna kula mogła spowodować faktyczną dziurę, przez którą historyk mógł się wykrwawić. A także to, że Cyrus Redblock (Lawrence Tierney)i Felix Leech (Harvey Jason) znikają po wyjściu na korytarz Enterprise, a szminka z twarzy kapitana jakoś nie [ej, nie pomyślałam o szmince, ale masz rację!]. Ale to drobiazg. Nieistotny szczegół.
Odcinek jest dobry i czekam na więcej w tym stylu.



And... when I looked down into the street, I actually saw - automobiles!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz