Shore Leave

Premiera: 29 grudnia 1966
Reżyseria: Robert Sparr
Scenariusz: Theodore Sturgeon

Tym razem mieliśmy okazję przyjrzeć się załodze w jej czasie wolnym – co tak naprawę samo w sobie jest bardzo fajne, bo pokazuje, że wszystkie wydarzenia, które sobie radośnie mogliśmy oglądać przez wcześniejsze odcinki, nie spłynęły po ludziach z Enterprise, tylko zostawiły jakiś ślad, powoli i stopniowo wymęczały, aż w końcu załoga myślała już tylko o przepustce. Nawet dzielny Kirk wyraźnie się sypie, rypią go plecy i nie może się skupić na pracy (ta pauza pod koniec podawania daty gwiezdnej podczas nagrywania dziennika).
Oczywiście, nie byłoby odcinka, gdyby się nie okazało, że planeta, na której załoga chce spędzić przepustki, jest dość dziwna i niebezpieczna.

Żeby nieco pomarudzić, powiem, iż osobiście to mi troszeczkę brakowało skonkretyzowania tego, po czym oni tak bardzo potrzebują odpoczynku. Czy po potyczce z Romulanami konkretnie? Czy też po prostu nastąpiło zmęczenie materiału? Zwłaszcza brakuje mi tego skonkretyzowania z powodu Angeli. Bo albo mam zaburzenia pamięci i coś sobie konfabuluję, albo identycznie wyglądająca panna omal nie wyszła za mąż w poprzednim odcinku…

Jak najbardziej, Angela usiłowała wziąć ślub w Balance of Terror. Internety nawet twierdzą, że w ogóle w Shore Leave ta postać miała się nazywać Mary Teller, ale ktoś już podczas kręcenia się pokumał, że aktorka, Barbara Baldavin, wcielała się już w posiadającą imię postać – toteż podmienili Mary na Angelę. Tu zresztą nasuwa się pytanie: ile rzeczy Star Trek zawdzięcza przypadkowi? :)
 
To, kurczaki, muszę powiedzieć, że szybko zaczęła sobie szukać zastępstwa za narzeczonego :bag:

(źródło)
Tak naprawdę ten odcinek sprawił, że zaczęłam się zastanawiać, skąd znają się Kirk i Bones. Myślałam początkowo, że z Akademii – zresztą, w te tony uderzają wszak najnowsze filmy spod szyldu Star Trek. Tymczasem jednak mam wrażenie, że zetknęli się dopiero później. Po co inaczej Kirk opowiadałby Bonesowi o Finneganie i po co wyznawałby wstydliwą tajemnicę, że był ponurakiem? Najwyraźniej jednak McCoy tego nie wiedział.
A skoro już jestem przy Finneganie: jeśli Gwiezdna Flota ma takich więcej, to nie wróżę świetlanego losu Federacji. Nie żebym narzekała, ale facet sprawia wrażenie raczej niedojrzałego emocjonalnie gnojka, z tymi wszystkimi podskokami, głupawym śmiechem i pokrzykiwaniem. Serio? Ktoś taki być może gdzieś teraz dowodzi jakimś statkiem? Trudno uwierzyć.
Z drugiej strony, to może mieć więcej sensu, niż wydaje się na pierwszy rzut oka: wszak to tylko obraz Finnegana wyczytany z umysłu Kirka, tak? Może niepewny, zastraszony Kirk w ten właśnie sposób postrzegał swojego prześladowcę i wroga. I tak naprawdę bardzo mi się podoba, że istnieje taka możliwość, choć nie jest ona podana wprost. W jej świetle natomiast jakoś inaczej patrzę na Ruth, która przecież także może być zupełnie wypaczonym obrazem prawdziwej Ruth. Co z kolei budzi we mnie pytanie: czy taka jest idealna kobieta Kirka? Czy na tym polega jego wymarzony związek? Że siedzą i gapią SIĘ na siebie? Wszak nawet o niczym nie rozmawiali. Nie widzieli się całe lata i nie mieli żadnych tematów do nadrobienia? Tak, pewnie to możliwe. Niemniej dla mnie to jakoś raczej słabo świadczy o tym związku. Ale zresztą chyba wszystkie – no, może prawie wszystkie – miłości Kirka trochę tak wyglądają: nie ma żadnej głębszej więzi, a całość jest oparta na patrzeniu sobie w oczy i wzajemnym zachwycie. Sama nie wiem – może po prostu Kirk jest jednak typem, który zupełnie nie radzi sobie z relacjami międzyludzkimi? Owszem, wydaje się dość swobodny w towarzystwie, ale dochodzę do wniosku, że to wszystko gra. On po prostu nie umie w ludzi – mając żonę, nie wiedziałby, co z nią robić. I wiedząc o tym, wybrał Enterprise. Bardzo słusznie.

Ciekawe spostrzeżenie. Bo o ile właśnie przy Finneaganie, który sprawiał na mnie wrażenie człowieka niepełnosprawnego intelektualnie, a nie kadeta międzygwiezdnej floty, pomyślałam o tym, że to musi być po prostu wykrzywiony hejtem Kirka obraz, o tyle jeśli ta teoria jest dobra, to wyobrażenie naszego kapitana o miłości jest faktycznie dziwne… A może jemu miłość kojarzy się ze spokojem? Z łagodnością i błogością? Jest w jego głowie przeciwieństwem stresu, jaki towarzyszy dowodzeniu?

A to też ma sens. Wyobraża sobie miłość według tego, czego mu brakuje. To by wyjaśniało, dlaczego się tak bardzo zakochał w córce Kodosa-Karidiana. Przecież w gruncie rzeczy tamten romans też opierał się na gadaniu bzdur i trzymaniu się za ręce. Tak – może Kirk po prostu potrzebuje spokoju.

Nie żeby McCoy był lepszy w romansach. Prawdę mówiąc, ilekroć bierze udział w wątku miłosnym, trochę mnie przeraża. Rozmarzony, uśmiechnięty Bones jest po prostu creepy. I mówię to przy całym moim uwielbieniu dla tego pana.

(źródło)
Jeśli chodzi o sam zamysł, czyli planetę będącą jednocześnie parkiem rozrywki, spodobało mi się. Włącznie z wyjaśnieniem, że im bardziej złożony umysł, tym bardziej potrzebuje prostego oderwania się, czegoś lekkiego. Nie ukrywam, że bardziej do mnie to przemawia, niż obrazek niezwykle cywilizowanego intelektualisty, który uznaje wyłącznie niezwykle cywilizowane, intelektualne rozrywki, bo wszystko inne jest poniżej jego godności. Choć, prawdę mówiąc, Spock byłby tutaj właśnie reprezentantem tego drugiego modelu – co może znaczyć, że Wolkanin jednak nie jest aż tak rozwinięty umysłowo.
Dziwi tylko, że te niezwykle rozwinięte umysły nie wyczaiły, że żeby ludzie się faktycznie mogli bawić na tej planecie, muszą wiedzieć, że to zabawa – a organizowanie rozrywki bez ich wiedzy, tylko ich śmiertelnie przerazi. Z drugiej strony, cóż: Opiekun (Oliver McGowan) mógł najzwyczajniej nie znać zbyt dobrze ludzi i ich natury.

No tak, bo zapewne nie zostało to dla ludzi stworzone, prawda? A dla jakiejś innej rasy, która na przykład taki typ rozrywki sobie upodobała. Rozrywka przez zaskoczenie.

Ogólnie rzecz biorąc, odcinek jest dość miłą odskocznią, pokazuje słabości i mniej lub bardziej ukryte słabości członków załogi Enterprise, wreszcie – pokazuje ich zmęczonych, spragnionych przerwy od ciągłych przygód. Nie mogę powiedzieć, żeby ten epizod jakoś szczególnie zostawał w głowie i robił niesamowite wrażenie, ale jest po prostu miły. Za każdym razem, kiedy go oglądam, dobrze się bawię. Tylko tyle i aż tyle.

I parę luźnych uwag pod koniec: raz – totalnie uwielbiam scenę, w której Angela wpieprza się na drzewo i najwyraźniej to ją zabija. Po prostu mnie to rozczula. Dwa – dlaczego Kirk zabrał panu Sulu rewolwer? No dlaczego?! A oddał później? Pffff. Trzy – spontaniczne rozerwanie się Kirkowej koszuli: checked. Krawiec płakał jak szył. Cztery – kancelistką jest jakaś Tonia. Kim jest cała ta Tonia? Brakuje mi jakichś wyjaśnień dla tego podmieniania kancelistek. No i pięć – zdecydowanie przemawia do mnie idea odpoczywania według Spocka.

O tak! To ostatnie tak bardzo tak. Przecież to jakiś absurd, żeby wypoczywając tracić energię!




Spock: On my planet, to rest is to rest. To cease using energy. To me, it is quite illogical to run up and down on green grass using energy instead of saving it.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz