Premiera: 25 września 1989
Reżyseria: Winrich
Kolbe
Scenariusz: Michael Piller, Michael Wagner
I oto zaczynamy kolejny sezon. I tym samym żegnamy doktor
Pulaski, czego żałuję niemal natychmiastowo, jako że wątek rodziny Crusherów
akurat w tym odcinku jest dość istotny. I dość irytujący.
Zacznę może od właśnie tego tematu: powrót doktor Beverly
i jej relacje z synem. No po prostu to do mnie ani trochę nie przemówiło i mam
wrażenie, że było zrobione mocno na siłę, byle tylko jakoś w ogóle poruszyć ten
temat, że jej nie było przez rok i teraz nagle się znów pojawiła.
No bo serio: Wesley zawsze był super rozsądnym dzieciakiem
– owszem, trochę zagubionym w niuansach relacji międzyludzkich, ale zawsze empatycznym
i w lot łapiącym, na czym polegają jego błędy. I Beverly Crusher sprawiała
wrażenie, że rozumie charakter własnego syna. Jeśli mieli jakiś konflikt (choć „konflikt”
to tu za mocne słowo), to zazwyczaj zasadzał się na tym, że ona – jako matka – odczuwała
przesadną chęć chronienia potomka, podczas gdy Wesley miał swoje wygórowane
poczucie obowiązku i honoru.
Wesley nigdy nie zasugerował, że źle mu z powodu rocznego
rozstania z matką. Nigdy też nie pojawiła się sugestia, że służenie na statku z
własną matką jest w jakikolwiek sposób problematyczne.
Dlatego też byłam mega zaskoczona, kiedy coś takiego
wykwitło w tym odcinku, i to nie delikatnie, jako rozkręcający się konflikt, a od
razu jako drama. Nagle Beverly nie zna własnego syna, on nie zna jej, jest stłamszony
i w ogóle… dlaczego pani doktor zaczęła pytać o tych przyjaciół Wesleya i martwić
się o niego? Przecież od dwóch sezonów nic się nie zmieniło: Wesley był
podjaranym kujonem od samego początku. Dlaczego przedtem to jej nie przeszkadzało?
Nie kupuję tego wątku ani trochę.
Jasne, można by tłumaczyć, że przecież Wesley jest
nastolatkiem, w dodatku nieco nakręconym przez doktora Stubbsa (Ken
Jenkins – Ulv obok mnie zaciesza, że doktor Kelso ze Scrubs). Hormony szaleją,
mózg wchodzi w ten trudny etap, kiedy kieruje się logiką niedostępną dla reszty
ludzkości. Ale ja sama nie wiem: Wesley ma 17 lat. W zasadzie od dawna już
powinien być w fazie zbuntowanego nastolatka. I zresztą, wcale nie jest
zbuntowany: to dalej ten sam prymus, tylko nagle wyrzuca matce, że na rok opuściła
Enterprise.
A co do tego, że jako jedyny na pokładzie pracuje ze swoją
matką: naprawdę nie wydaje mi się. Przecież nie raz widzieliśmy, że na Enterprise-D
są całe rodziny. Przecież już w pierwszym sezonie mieliśmy Jake’a Kurlanda,
który nie był jeszcze co prawda oficerem, ale być może teraz – dwa lata później
– już nim jest. I służy z ojcem. I nie ma powodów przypuszczać, że to
odosobnione przypadki. Widzimy wiele rodzin i dużo młodzieży na pokładzie
Enterprise.
No dobrze, ale na szczęście ten epizod to nie tylko wątek
nieporozumień na linii matka-syn. To też sztuczna inteligencja i dylematy, czy nanity
są żywe, czy można je bez mrugnięcia usunąć z pokładowego komputera. I tutaj,
muszę przyznać, odcinek sprawdził się już dużo lepiej. Bo całkiem ładnie porusza
ten problem: od kiedy możemy zacząć mówić o życiu? Dodatkowej pikanterii całej
sprawie dorzuca obecność Daty podczas rozmów na ten temat. No bo jak powinien
poczuć się android, kiedy doktor Stubbs stwierdza, że nanity to tylko szkodniki
i należy je wytępić? Jakie dokładnie elementy decydują o tym, że zaczynamy mówić
o żywym organizmie?
Swoją drogą, doktor Stubbs ma też trochę racji, kiedy
powołuje się na formy życia, które ludzkość wytępiła bądź po prostu zwalczała
ze względu na własne przetrwanie. Choć wiadomo, oczywiście, że jego podejście
jest nieco staroświeckie i cywilizacja dwudziestego czwartego wieku już w ten
sposób nie postępuje.
Inna sprawa: co to za szkoła jest na tym Enterprise, że
zadanie domowe może zagrozić całej załodze? Da fuck, nauczycielu? Z jakiegoś
powodu w naszych szkołach uczniowie nie mają rozmnażać eboli w terrariach, więc
skąd tutaj te nanity? Tak, Wesley je podrasował, ale skoro w ogóle miał taką
możliwość, to moim zdaniem coś tu było po prostu fatalnie pomyślane.
Tak, ten odcinek ma sporo problemów. Niemniej ogląda się
go przyjemnie. Kapitan Picard pokazuje całkiem fajny pazur, stojąc murem za
załogą i za nową formą życia zarazem, trudno też nie śledzić poczynań Daty,
którego kwestia nanitów dotyka nieco bardziej bezpośrednio. Doktor Stubbs ma
własne demony, z którymi tak naprawdę się mierzy i nie można mu zarzucić tak po
prostu bycia kutasem. Odcinek cały czas trzyma w napięciu i w zasadzie do końca
nie od końca wiadomo, jakie decyzje zapadną (no dobrze, wiadomo, bo znamy
serial i wiemy, czego się spodziewać po bohaterach – ale gdyby człowiek oglądał
to po raz pierwszy, w 1989 roku, to kto wie…?). To przyjemny, dynamiczny i
wciągający epizod, tylko Crusherom ktoś kazał trochę niepotrzebnie robić
problemy tam, gdzie ich nie ma i nigdy nie było. Ale to nie powinno zniechęcić.
– You
have no choice now… it is a matter of survival.
– If
you were a member of my crew, sir, I would…
– But
I am not a member of your crew, sir… I am a representative of the highest
command of the Federation… which has directed you to perform my experiment.
– If
any man, woman or child on my ship is harmed as a result of your experiment, I
will have your head before the highest command of the Federation.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz