Amok Time

rys. Juan Ortiz (źródło)
Premiera: 15 września 1967
Reżyseria: Joseph Pevney
Scenariusz: Theodore Sturgeon

Ten odcinek jest dość istotny z co najmniej dwóch względów: po pierwsze, rzuca całkiem sporo światła na – dość tajemniczą dotychczas – kulturę Wolkanów. No wiecie: niech rzuci kamieniem ten, kto nie zadał sobie pytania o życie miłosne tych logicznych, zimnych istot. A po drugie, warto ten odcinek mieć w pamięci ze względu na pełnometrażowy film W poszukiwaniu Spocka, który… no, bądźmy szczerzy, który w koncertowy sposób będzie stał w sprzeczności z Amok Time.

Na pierwszy rzut oka to oczywiście odcinek o wolkańskiej kosmochcicy. Na drugi rzut oka jednak łatwo zauważyć, że to tak naprawdę tylko jakaś część problemu – choć, nie powiem, znaczna część.
Tytułowy amok jest stanem dużo bardziej kłopotliwym. To nie jest tylko parcie na bzyknięcie Wolkanki, ale rodzaj całkowitego otumanienia, wyzucia z logiki do tego stopnia, że widz ogląda poczynania Spocka i zastanawia się, po co tyle kombinowania? Przecież to wszystko można było załatwić dużo prościej, bez niesubordynacji, fałszowania rozkazów i tego typu akcji. Wszak Kirk to przyjaciel Spocka – trudno uwierzyć, żeby, zapoznawszy się z naturą problemu, pozostał obojętny i odmówił lotu na Wolkan. Tyle tylko, że po pierwsze: pon farr jest kwestią bardzo intymną. Po drugie: Spock nie myśli… I to nie dość, że nie myśli logicznie. Wydaje się, że on w ogóle nie myśli. Rzuca naczyniami i sam nie pamięta, co i dlaczego zrobił. Jeśli przypomnieć sobie, jacy są Wolkanie na co dzień, można próbować sobie wyobrazić, jak dużym i wstydliwym dramatem musi być dla nich pon farr.
Co znów daje pewną dodatkową wiedzę o Wolkanach: nie są tak do końca logiczni i chłodni. Poddają się całkiem głupiutkiej dumie, ganionej nawet wśród ludzi, tak przecież nieogarniętych emocjonalnie. Mam wrażenie, że największym problemem Wolkanów jest przede wszystkim właśnie nie jakiś sezonowy amok, a owa duma, która nie pozwala na przykład powiedzieć kapitanowi o pon farr od razu, co oszczędziłoby wszystkim nerwów i zamieszania.

O to to to to! Bo przecież zwłaszcza oni powinni zrozumieć to, co pięknie wyjaśnia McCoy – że gdzieś musi znaleźć ujście, to co tak chowają. Równowaga musi istnieć wszędzie. Wyszło trochę na to, że ta ekstremalna logika i chłód na co dzień równoważy się równie ekstremalnym prymitywizmem rytuału.

(źródło)
Inną rzeczą, która mi się szalenie podoba w tym odcinku, jest relacja między Spockiem a panną Chapel. Lubię to, jak w The Original Series przewijają się te wątki niby miłosne, ale jednak wcale nie: [psst! To SĄ wątki miłosne, to mówiłam ja – Siem i nie wstydzę się tego twierdzenia] i to nie chodzi przecież tylko o tę dwójkę. Coś podobnego ma miejsce z Uhurą i Kirkiem. Widz czuje, że – przynajmniej jednostronnie – coś jest na rzeczy. Że jest między bohaterami jakaś chemia. A jednak trudno tu mówić o romansie, bo nigdy nie zostaje przekroczona pewna granica. Jak teraz o tym myślę, to jest to mój ulubiony rodzaj wątku miłosnego: taki, którego nie ma. I zresztą to jeden z powodów, dla którego tak bardzo irytują mnie nowe Star Treki: Abrams odarł relacje między bohaterami z całej subtelności, uprościł wszystko pod głupawe szablony, fatalnie zubażając w ten sposób postacie.

Nie rozumiem natomiast T’Pring (Arlene Martel): do pewnego momentu za nią nadążam: była obiecana Spockowi w dzieciństwie, ale przez trzydzieści lat rozłąki trochę się pozmieniało i jak przyszło co do czego, okazało się, że nasza oblubienica skłania się ku Stonnowi (Lawrence Montaigne). Ale za diabła nie kupuję tego, dlaczego do walki ze Spockiem wybrała Kirka. Jeśli wygrałby Spock, T’Pring byłaby zmuszona wyjść za tego, za którego przecież nie chciała. Jeśli zaś wygrałby kapitan, to jeszcze gorzej: Wolkanka zostałaby własnością człowieka. Czy ona w ogóle chciała osiągnąć cokolwiek poza rozdarciem koszuli Kirka? Ja wiem, T’Pring wszystko pod koniec tłumaczy. Ale jak dla mnie, ten plan jest idiotyczny – opiera się na przewidywanych zachowaniach mężczyzn, których przecież w ogóle nie znała. Spocka nie widziała przez trzydzieści lat, Kirka – w ogóle spotkała pierwszy raz w życiu. Skąd pomysł, żeby jej nie wziął?

Przyznam, że gdybym to ja pisała scenariusz, to bym zagrała zwykłą chęcią ocalenia wybranego mężczyzny – Spock mógł go zabić, a tak, nieważne co się stanie z T’Pring Stonn będzie żył długo i pomyślnie. Oczywiście jak widać Wolkańska logika jest obca mojej *wchodzi do torby*

(źródło)
Choć sam pomysł zmuszenia dwóch serdecznych przyjaciół do walki na śmierć i życie jest interesujący, to jednak mam wrażenie, że został tu wprowadzony odrobinę na siłę.

Przy tej okazji nie mogę nie piszczeć z zachwytu nad przytomnością umysłu McCoya [czyż to nie cudowne, że on ma przy sobie zastrzyki na każdą okazję?], a także muszę wspomnieć o tym, jak bardzo straszną perukę miał pan Czechow. Chwała Jeżusiowi, wkrótce ją zdejmie. Ach, no i poznajemy T’Pau (Celia Lovsky) – ciekawa postać, piękny przykład nieugiętego, ale honorowego dowódcy, a w dodatku to kobieta, więc XXI wiek powinien piszczeć nad nią z zachwytu.

Mnie T’Pau wydała się najciekawsza w całym tym zamieszaniu, wyraźnie nie bardzo jej się podobał pomysł mieszania w to człowieka, z góry jej zdaniem skazanego na porażkę, widać było moment walki – krótki, jak przystało na kogoś na jej stanowisku, ale obecny – ze sobą i twardo podjętą decyzję. W sumie bez przesady, Kirk i owszem miesza w niejednej galaktyce, ale nawet dla niego Wolkanie nie przestaną być Wolkanami. Jedno, co mi nie podeszło, to brak wyjaśnienia zasad przed zgodą Kirka. Skoro mógł się nie zgodzić, to nie powinien tej zgody opierać na fałszywych/niejasnych/niedokładnych przesłankach, prawda? Bo o ile Spock faktycznie nie myślał i zresztą najpewniej nie wziął w ogóle pod uwagę możliwości zaangażowania, któregokolwiek ze swych przyjaciół innego niż obserwacja, to jednak T’Pau moim zdaniem powinna była zasady przedstawić – rzecz prawdopodobnie wyjątkowa, acz całość już taka była z powodu udziału Ziemian.

Mimo pewnych zastrzeżeń, bardzo lubię ten odcinek i myślę, że to bardzo dobre, ciekawe otwarcie sezonu.



– How do Vulcans choose their mates? Haven't you wondered?
– I guess the rest of us assume that it's done... quite logically.

– No. It is not.

2 komentarze:

  1. "Ten odcinek jest dość istotny z co najmniej dwóch względów: po pierwsze, rzuca całkiem sporo światła na – dość tajemniczą dotychczas – kulturę Wolkanów. No wiecie: niech rzuci kamieniem ten, kto nie zadał sobie pytania o życie miłosne tych logicznych, zimnych istot".

    https://www.youtube.com/watch?v=nuHI9-_Moig

    OdpowiedzUsuń