Manhunt

Autor: Juan Ortiz (źródło)

Premiera: 17 czerwca 1989
Reżyseria: Rob Bowman
Scenariusz: Melinda M. Snodgrass, Tracy Tormé

OK. Widzę ten odcinek jako zaplanowany comic relief. Cały odcinek. [chyba jak niemal wszystkie odcinki z Lwaxanną Troi ;) ] Może poza Antedianami, od których wszystko się zaczyna. Antedianie to rasa, która trzyma się z daleka od ludzi, nie ma zbyt wielu kontaktów z Federacją i właśnie zamierza je pogłębić. Jest do tego stopnia obca, że kapitan na ich powitanie zaprasza Wesleya, żeby chłopak się czegoś nauczył. Antedianie podróżują w stanie przypominającym katatonię, w który wprowadzają się umyślnie. Nie są bowiem w stanie przeżyć podróży z prędkością warp przytomni. Mamy więc tkwiących w bezruchu rybiogłowych Antedian i beczkę ich wijącego się jedzenia, na które się rzucą, gdy już oprzytomnieją pod czujnym okiem pani doktor. [taak, co mnie rozbawiło, to że taplali się po przebudzeniu w tej beczce z morskimi robakami, ciamkali, miętosili to błoto w rękach, a w beczce nic nie ubywało] Kapitan wygłasza do nich mowę powitalną, Wes ich sobie ogląda, a widz – znający tytuł odcinka – może snuć domysły, że zaraz zobaczy jakiś konflikt z obcą rasą. Nic tak prostego, choć obca rasa faktycznie nie ma dobrych zamiarów, tytuł ma więc podwójne znaczenie.

Odnosi się on bowiem do polowania, które urządza sobie starsza pani Troi, która wpada na pokład Enterprise, jako dyplomatka, skierowana do rozmów z Antedianami w imieniu Federacji, a wpada w intrygującym okresie swego życia – fazie, którą przechodzą w pewnym wieku wszystkie Betazoidki, a która charakteryzuje się zwiększonym popędem seksualnym i potrzebą natychmiastowego znalezienia sobie męża. Bo seks bez obrączki nie wchodzi w grę. Swoją drogą – strasznie konserwatywne to betazoidzkie społeczeństwo.

Bardzo mi się podoba to betazoidzkie społeczeństwo. Właśnie w tych różnych drobnych różnicach w porównaniu z ludźmi: gong podczas posiłku, tradycyjnie nagie śluby i inne takie. Na fakt, że w czasie „fazy” Betazoidka wybiera jeden obiekt westchnień i go potem poślubia, patrzę właśnie jako taki ciekawy detal, a nie jako konserwatyzm. W sumie dla Betazoidów to nie musi być wcale konserwatywne – skąd wiesz, jak zachowywało się ich społeczeństwo sto lat wcześniej? Może to „honorowe” rozwiązanie, które wybrała Lwaxanna, jest właśnie super postępowe. A może zwyczajnie praktyczne – ze względu na telepatyczne zdolności tej rasy, może wygodniej jest mieć jednego partnera? Strzelam oczywiście, ale myślę, że ocenianie Betazoidów przez pryzmat naszej kultury byłoby dla nich krzywdzące.

Pierwszą ofiarą polowania staje się kapitan. Jego uniki są dość zabawne,
Antedianie (źródło)
zwłaszcza, gdy podstawia pani Troi Datę z jego niezwykle szczegółowymi anegdotkami. [zazdrościłam jej. Jestem totalnie przekonana, że anegdotki Daty są super ciekawe i sama pewnie mogłabym tego długo słuchać. A co fajne, gdybym nie rozumiała technobełkotu, mogłabym się do tego przyznać i jeszcze kopsnąłby mi przyspieszony kurs… wszystkiego! Taka okazja, a Lwaxanna siedziała nabzdyczona, no serio, ehhh…] Przy okazji widzimy ograniczenie holodeku, który nie jest w stanie dać kapitanowi wymarzonego spokoju, jako że taki nie występuje w opowieściach o detektywie Dixonie Hillu. I przyznam, że się trochę zastanawiam, czemuż to wszyscy chcieli zabić kapitana/Dixona? Przecież opowieści z Sherlockiem Holmesem potrafiły być oryginalne – oczywiście, gdy już Data pogrzebał w ustawieniach. A jeśli nie potrafiły, to przecież podać komputerowi wytyczne, że realia z powieści o Dixonie, ale tematem niech będzie wieczorek towarzyski. Najwyraźniej kapitan nie mógł mieć spokoju, albo też mieliśmy zobaczyć, że nawet te utrudnienia są mu milsze niż zaloty Lwaxanny Troi.

A może po epizodzie z Sherlockiem kapitan sam kazał ograniczyć możliwości holodeku? :D A tak serio, to owszem, to było trochę dziwne. Nie kojarzę, żeby komputer często miewał takie ograniczenia.

Kiedy kapitan umyka zalotom, Lwaxanna zmienia obiekt westchnień. I tu stwierdzam, że „faza” musi być masakrycznie silna, bo pani ambasador
Nowa ofiara (źródło)
przerzuca się na ukochanego swej córki i nie widzi w tym problemu, choć przecież wie, że komandor porucznik Riker (który reaguje chyba nawet bardziej panicznie niż kapitan) jest poniekąd zarezerwowany przez jej własną córkę. Pomijając już fakt, że pani ambasador nie ma w zwyczaju pytać swych wybranków o zgodę, więc wychodzi na to, że ani kapitan ani Riker nie mieli nic do powiedzenia, to jeszcze najwyraźniej wyrzut hormonów (czy co tam mają Betazoidzi) każe jej mieć w głębokim poważaniu córkę. Fascynująca jest ta pewność siebie pani ambasador. Oczywiście ogarniam, że wyżej wspomniane hormony. Ale zupełnie nie ogarniam zachowania wszystkich innych. W sensie – uciekają? Nie mogą po prostu powiedzieć: „nie, dziękuję”? Chyba nie do końca łapię zasady federacyjnej dyplomacji…

To było w sumie jakoś wyjaśnione – może niezbyt dobrze, ale było… Że ona przez te hormony by każdą odmowę tak strasznie przeżyła i się śmiertelnie obraziła. Może chcieli tego uniknąć przez zwykłą sympatię, a może przez fakt, że to jednak pani ambasador. W każdym razie ten akurat problem mnie nie zaprzątał. Natomiast trochę mnie zdziwiło, że koniec końców cały wątek Lwaxanny do niczego nie doprowadził. Odwiedziła statek, narobiła wokół szumu i odleciała, a Faza wciąż w natarciu. Zaskakująco dobrze pani Troi przyjęła fakt, że w gruncie rzeczy jednak żaden z jej wybranków jej nie chciał. Niemniej podobało mi się, jak mimochodem i z zerowym zaangażowaniem w temat zdekonspirowała zamachowców. Jakby ich zamiary były oczywistością dla wszystkich wokół.

Ale to nie tak, że odcinek mi się nie podoba. Przede wszystkim daje do myślenia fakt, że pani ambasador zachwyca się barmanem z holodeku. Facet jest dla niej nie do odczytania. Oczywiście dlatego, że jest jedynie produktem komputera, elementem dekoracji, NPC-em. Nie zmienia to jednak faktu, iż czytanie w myślach nie jest takie fajne, gdy przychodzi do relacji. Brak niewiadomych, niepewności, nutki tajemniczości musi w gruncie rzeczy być dość nudny. Choć pewnie przynosi swoisty spokój. Ja tam bym tak w każdym razie nie chciała.

Czytanie w myślach wydaje mi się jedną z najkoszmarniejszych supermocy ever. Niemniej znów: nie ma co porównywać Betazoidów z nami. Podejrzewam, że jeśli cały gatunek ma taką umiejętność i żyje z nią od dawna, to musi wyglądać inaczej, niż gdyby nagle ludzie nauczyli się czytać w myślach. Bo dla Betazoidów to normalne – za to mówienie na głos uważają za dziwaczne.  Ot, taka jest ich natura, tak jak to, że u Ferengich erotyczną igraszką jest smyranie się po uszach.



– I'm sorry they startled you, Mrs. Troi. They're Antedean delegates; they're being stored here temporarily.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz