![]() |
autor: Juan Ortiz, źródło: Internety |
Premiera: 30 marca 1967
Reżyseria: Gerd Oswald
Scenariusz: Don Ingalls
W dzisiejszym odcinku dowiemy
się, iż Wszechświat może zniknąć. Na wstępie mogę wam powiedzieć, że Fraa
bardzo lubi ten odcinek, natomiast ja się pytam: gdzie jest Scotty i co ta
kobieta (Janet MacLachlan) robi w maszynowni? Nie, w żadnym razie nie uważam,
że kobiety nie mogą być mechanikami ;) Wręcz przeciwnie. I to konkretne pytanie
miałoby ten sam oburzony wydźwięk, gdyby funkcję głównego w tym rejsie pełnił
mężczyzna. No bo Scotty’ego nie ma i proszę – ktoś wykrada kryształy napędowe.
Bardzo zabawne.
Nom, ta pani nie dała czadu. Ale, żeby nie
było, nie ma też pana Sulu. Internety nie powiedziały mi nic mądrego o
przyczynach tej absencji, ale jeśli ktoś ma jakieś dodatkowe informacje,
chętnie je przygarnę. ;)
Wracając do początku.
Zagrożeniem dla Wszechświata, przed którym ma go bronić pojedynczy okręt i jest
nim oczywiście USS Enterprise (reszta floty na polecenie głównodowodzącego
trzyma się z daleka, jakby im to miało jakoś pomóc) okazuje się być pojedynczy
(!) człowiek. Zwiad w tradycyjnym składzie podejmuje z powierzchni opustoszałej
planety rannego rozbitka o imieniu wcale nie znaczącym Łazarz (Robert Brown). Jednocześnie powtarza się niepokojąca
anomalia – dziwne wyładowania powodują zamieranie wszelkich odczytów – jakby
wszystko dookoła po prostu rozpływało się w nieistnieniu.
Przyznam, że dla mnie ta
część fizyki, która dotyczy wpływu materii na antymaterię, a także możliwości
istnienia Wszechświatów Równoległych jest trochę na pograniczu zrozumienia.
Owszem, kiedy czytam takiego pana Kaku, wydaje mi się, że ogarniam. A potem
oglądam „The Alternative Factor” i wszystko brzmi dla mnie tak bardzo po chińsku.
Czy to wina uproszczonych serialowych wyjaśnień, czy może różnic w stanie
wiedzy? Może też winą mogę obarczyć fakt, iż na początku odcinka Łazarz
przyznaje się do podróży w czasie. I na podróży w czasie ja się skupiłam.
Dopiero potem pojawia się hasło Wszechświaty Równoległe i tu chyba zgubiłam
związek – czy on w końcu podróżował w czasie, a przy okazji otworzył drogę do
Równoległego Wszechświata, czy to tylko ściema? [moim zdaniem z tym podróżowaniem w czasie to była ściema – mamy do
czynienia tylko ze śmiganiem do światów równoległych… choć nie mam na
udowodnienie tej tezy żadnego mądrego argumentu] Jedno co jest pewne:
Łazarze są dwaj. Pojawiają się na zmianę, jeden ranny, drugi nie, ich ubrania
są w nieco innym stanie, mają inne
charaktery, lecz nikt (poza doktorem, o czym
jeszcze będzie) nie zwraca na to uwagi. Mylące może być to, iż obaj realizują
podobny plan, każdy z nich chce wykraść kryształy z maszynowni Enterprise, choć
każdy w innym celu. Jeden dąży do zniszczenia, choć może nie do końca jest tego
świadomy, drugi pragnie go powstrzymać za wszelką cenę. Cena jest
przytłaczająca. Bo jedynym wyjściem, by nie dopuścić do efektów otwarcia drogi
między dwoma przeciwnymi Wszechświatami, jest związanie „złego” Łazarza walką w
tunelu pomiędzy nimi. Wieczną walką. Wieczną. Na zawsze, nie na tysiąc lat, ani
milion, ani miliard. Na zawsze. Zniszczenie pojazdu, który pozwala na podróże
pomiędzy Wszechświatami zapobiegnie nie tylko ewentualnej ucieczce „złego”
Łazarza, ale nie dopuści też, by „dobry” zmienił zdanie.
źródło: Internety |
Ja tutaj pragnę tylko zaznaczyć, że w ogóle
nie widzę Lazarusów (u mnie mieli nieprzetłumaczone imię i jakoś się
przyzwyczaiłam ;) ) jako złego i dobrego. To raczej chaos i ład – żadna z sił
nie jest sama z siebie zła lub dobra. Obie są niezbędne w istnieniu
wszechświata, jedno uzupełnia drugie. Lazarus uosabiający chaos nie był
przecież zły – nie chciał nikogo krzywdzić. On postrzegał tego drugiego jako
bestię. Wierzył w słuszność swojej misji. I, tak jak to jest z chaosem i ładem,
jeden bez drugiego nie mógł istnieć. Musieli stworzyć jakąś całość. Choć tutaj
to się miało odbyć w bardzo przykry sposób… brr, cały czas mam dreszcza na myśl
o tym, jak obaj skończyli. Przez wieczność zwarci w pojedynku. Wieczność. Wow.
Jeden człowiek w dwóch
osobach za cenę dwóch Wszechświatów. Mało, prawda? W ogóle nie ma się co
zastanawiać. A jednak przechodzi mnie dreszcz. Widzę w nim greckich Tytanów
–Prometeusz przykuty do skały, Atlas z niebem na barkach. Nie, zupełnie nie
będę kontrowała Fryy, gdy mówi, że to dobry odcinek. Ba! To bardzo dobry
odcinek.
Jak nietrudno się domyślić, podoba mi się
porównanie do Tytanów. :) Choć mam wrażenie, ze Lazarus miał jeszcze gorzej. Bo
greccy Tytani wciąż mogą mieć nadzieję. Prometeusza koniec końców uwolnił
Herakles. A i Atlas miewał przynajmniej chwile wytchnienia. W ogóle w mitach
jest ten element nadziei, choćby płonnej. Taki Syzyf (nie Tytan, wiem o tym,
ale nie w tym sęk) niby wtacza kamień, robi to też przez wieki – ale, że tak to
ujmę, setting jest taki, że wciąż istnieje dla niego nadzieja: jakiś kaprys
bogów albo pomoc przechodzącego mimochodem herosa (wszak zaświaty to dość
często odwiedzane miejsce). Odcinek nie pozostawia nam ani krztyny nadziei,
jeśli chodzi o przyszłe losy Lazarusa. Nic a nic. Paskudztwo…
![]() |
źródło: Internety |
Natomiast nie omieszkam
nadmienić, iż nie podoba mi się zachowanie Kirka w stosunku do McCoya. Zresztą
konsekwentnie powielane przy różnych okazjach w innych odcinkach. Kapitan
regularnie bagatelizuje obserwacje doktora. Jakby doświadczony lekarz mógł się
nie zorientować, że obrażenia pacjenta (zaznaczane dla widza plasterkiem na
czole, ale przecież to nie tylko kwestia pojedynczej szramy, prawda?) pojawiają
się i znikają. Jakby McCoy kiedykolwiek pokazał się jako niepoprawny dowcipniś,
który robi sobie polew z najpoważniejszych spraw. Nie wiem, może w Akademii był
naczelnym błaznem. Ale jeśli tak, to miło by było, gdybym dostała jakieś
informacje w temacie. Bo oglądam, oglądam i nie widzę przesłanek, z których
kapitan mógłby wyciągnąć wniosek, że nie warto słuchać jednego ze swych
oficerów.
Miałam pluć jadem o McCoya, ale mnie
ubiegłaś. :P No trudno. W każdym razie: popieram powyższy akapit.
A na koniec jeszcze słowo o
Uhurze. Mam postulat, żeby jej przesunąć krzesełko bliżej konsolety, bo
przecież ona ledwie sięga do guzików.
Och, mając taką Uhurę na mostku, serio byś
ją wsuwała pod konsoletę? Najlepsza laska z uniwersum Star Treka. <3
Spock:
Jim, madness has no purpose, or reason, but it may have a goal. He must be stopped, held, destroyed if necessary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz