il. Juan Ortiz |
Premiera: 2 listopada 1987
Reżyseria:
Cliff Bole
Scenariusz:
Michael Halperin
Przede wszystkim, ten odcinek niezawodnie przywodzi mi na
myśl epizod Oryginalnej Serii, Journey to
Babel, za który zresztą też odpowiedzialna była D.C. Fontana. Sytuacja jest
podobna: oto Enterprise staje się poletkiem, na którym urzędują dwie – wrogo do
siebie nastawione – rasy. Rzecz dość prosta, ale ze sporym potencjałem. Sporo
tu zależy od wspomnianych już ras.
Tym razem jednak, inaczej niż w epizodzie z Oryginalnej
Serii, kwestia poselstwa Antikanów i Selajów ma w gruncie rzeczy znaczenie
mniejsze niż żadne. Do tego stopnia, że w czasie oglądania można w zasadzie
zapomnieć, że jacyś goście w ogóle rezydują na pokładach USS Enterprise.
Nie znaczy to, że odcinek jako taki jest nudny czy coś –
ot, po prostu trochę mylący na początku. Niemniej istota, która opanowuje po
kolei członków załogi, to pomysł ze wszech miar ciekawy. I, oczywiście,
spotykany już wcześniej. Począwszy od Where
no man has gone before, który to odcinek rozpoczął radosny łańcuch
przejmowania załogantów USS Enterprise przez obce inteligencje. Różnica polega
na tym, że istota, która tutaj wdziera się w osobowości naszych bohaterów, ma w
gruncie rzeczy pokojowe zamiary. To trochę przypomina tendencje z TASa, gdzie
tak naprawdę wszyscy byli dobrzy i mili, tylko nie mogli się porozumieć i
wszelkie konflikty wynikały z tego niezrozumienia. Byt, który spotyka kapitan
Picard wraz załogą, jest właśnie czymś takim: chce dobrze, nie jest agresywny.
Po prostu nie potrafi porozumieć się z ludźmi.
Jeśli o mnie chodzi, to jest naprawdę fajny odcinek. Po
pierwsze, pokazuje nam inne rasy (mam tu na myśli, oczywiście, delegatów): robi
to, ma się rozumieć, powierzchownie i niezbyt rzetelnie, niemniej przyjemnie
się ogląda, jak uniwersum Star Treka jest zamieszkane przez jakieś inne
humanoidalne rasy niż tylko ludzie, Klingoni, Wolkanie i Romulanie.
(źródło) |
Po drugie jednak – i dla mnie jest to kwestia nawet
istotniejsza – to pierwszy raz, kiedy w serialu dość istotną rolę gra Sherlock
Holmes. W późniejszych epizodach ten motyw pojawi się niejednokrotnie, ale to
właśnie stąd się wszystko zaczęło. Komandor Data poznał literackiego
najlepszego detektywa ever. I ja się wcale nie dziwię temu zauroczeniu.
W ogóle taki odcinek-kryminał miał swój urok. Z jednej
strony, mamy obcą cywilizację i niezbyt udolne próby porozumienia, z drugiej
jednak: klasyczną zagadkę, w której pojawia się trup, podejrzani i motywy. No i
Data pokazuje się jako bezbłędny, arogancki Sherlock, z fajką i przenikliwym
umysłem. Ogromnie podoba mi się zarówno to, jak wczuwa się w rolę, jak
również... no dobra, podoba mi się po prostu słowo „indubitably”. Strasznie
fajnie brzmi, a w tym akurat odcinku używa się go ogromnie często. No ale
przede wszystkim, mimo że odgrywając dość komiczną rólkę Sherlocka Holmesa,
Data wciąż jest skuteczny i rzeczywiście pomaga w śledztwie. Nie stanowi tylko
humorystycznego ozdobnika. Trudno mi tego nie doceniać, jako fance twórczości
Arthura Conan Doyle'a.
Nie mam natomiast pojęcia, na czym polega to, że czasem
przeskoczenie obcej energii powoduje utratę przytomności, a nawet śmierć, a
czasem jest w zasadzie niedostrzegalne. Czy to wszystko się dzieje losowo? Czy
może obca istota kontroluje ten proceder i jest w stanie regulować, ile własnej
energii przesyła i w jakim stopniu to zaszkodzi ofierze? Nie dowiadujemy się
tego z odcinka, a szkoda. W jakiś sposób to by mówiło nieco o tej formie życia.
Ja
to rozumiem tak, że on próbuje na różne sposoby – z różnym natężeniem się
porozumieć, dać o sobie znać. Peszek, że zawsze, gdy kogoś przejmuje, ktoś inny
jest odwrócony tyłem…
(źródło) |
Aczkolwiek wiemy o niej całkiem sporo, nie mogę tu
narzekać: no i ogromnie podoba mi się motyw połączenia czystej energii z
człowiekiem i próba wspólnej eksploracji kosmosu. To jest zresztą coś, za co
zawsze lubiłam i ceniłam Star Treka: nieograniczone możliwości, jeśli chodzi o
łączenie rozmaitych form życia. Oto człowiek miesza się z bytem będącym czystą
energią, i nie wydaje się to niczym dziwnym. Nie w tym uniwersum, bo Star Trek
nie takie rzeczy widział.
To w
ogóle nie wydaje się dziwne, właśnie dlatego, że przecież robią takie rzeczy
używając teleportera. Zmieniają ludzi w energię i już. Żadna nowość. Nie w Star
Treku. Swoją drogą, szkoda, że istota nie pomyślała o porozumieniu dzięki
ekranom, ale cóż – nie moja historia, nie powinnam się wtrącać.
To jest w istocie bardzo fajny epizod. Ma odpowiednio
dawkowany humor, za który są odpowiedzialni nieokrzesani delegaci, zagadkę, za
którą bierze się sam Sherlock Holmes, a także odpowiednią dawkę obcości,
zapewnioną przez istotę składającą się wyłącznie z energii. Owszem, rozwiązanie
całej intrygi jest dla widza dość ewidentne i można się zastanawiać, dlaczego
załoga USS Enterprise to takie matołki, że nie widzą obcego, choćby im się go
podało na tacy, niemniej i tak dość dzielnie sobie radzą i stosunkowo szybko
wpadają na właściwy trop.
Po słabych początkach, Następne Pokolenie jak dla mnie w
końcu wpada w odpowiedni rytm. Odchodzi od kopiowania Oryginalnej Serii (własne
scenariusze wychodzą tu bez porównania lepiej niż te nawiązujące do TOSa) i
tworzy swoje własne możliwości. I to jest fajne. Niesamowicie również ogląda
się, jak kapitan Picard zrzeka się dowództwa i oficjalnie postanawia
eksplorować kosmos jako czysta energia: oczywiście, widz dobrze wie, że nic z
tego nie będzie, wszak serial potrwa jeszcze siedem sezonów i ze wszech miar
wiadomo, że kapitan będzie miał całkiem sporo czasu antenowego, niemniej
odcinek zdołał wykrzesać nieco obawy o życie Picarda i za to wielki plus.
To po prostu kawał rzetelnej roboty,
która może nie przedstawia jakichś kosmicznych prawd ani nie zmienia
światopoglądu widza, ale jest wcale przyjemną, wciągającą przygodą, którą
śledzi się z prawdziwą przyjemnością. Jakkolwiek dość dziwnym znajduję
zakończenie, w którym ludożerstwo stanowi element humorystyczny. Gdyby podłożyć
inną muzykę pod wieść o zamordowanym delegacie i o tym, że kucharz miał go
przyrządzić dla konkurencyjnej frakcji, byłby z tego nie lada wypasiony
kosmiczny horror. A mamy
heheszki…
Mamy też pewność, że
żadna z tych ras nie jest gotowa aby stać się częścią Federacji…
– Captain Picard, you are now
relieved of duty! I judge you to be disabled and mentally incapacitated!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz