źródło |
Premiera: 21
listopada 1987
Reżyseria:
Cliff Bole
Scenariusz:
Gene Roddenberry, Maurice Hurley
Obawiam się, że to będzie najkrótsza rozkmina nad
odcinkiem w moim wykonaniu. Z przykrością stwierdzam, że był zasadniczo
cholernie nudny. Q nie próbował nawet być na tyle oryginalny, żeby pojawić się
w jakimś zwyczajnym momencie, a nie w chwili gdy USS Enterprise rusza z akcją
ratunkową do ofiar wybuchu na planecie-kopalni. Oczywiście pragnie sprawdzić
ludzi, czy warci są istnienia, bo może ostatnio mieli po prostu szczęście, a Q
z jakiegoś powodu ich nie lubi i chce się pozbyć. Wymyśla sobie w tym celu jakąś
idiotyczną podróbkę francuskiej armii z okresu napoleońskiego i daje Rikerowi
swoją własną moc. Porucznik może strzelać z dłoni, teleportować ludzi, a także
ich ożywiać. Oczywiście wszystko po to, by Q mógł udowodnić, że taka moc
zdeprawuje człowieka.
A u
mnie na odwrót: to znaczy odcinek pod pewnymi względami wypada słabo i
nieprzekonująco, ale mnie nie nudzi. Nie nudzi mnie Q, którego generalnie dość
lubię. A podróbka bitwy z okresu napoleońskiego została przeze mnie przywitana
z ogromną wesołością, jako że dopiero co miałam okazję posłuchać o bitwie pod
Austerlitz na Nordconie, więc od razu w głowie zaczęłam sobie sklejać jedno z
drugim. :D
IMHO to idiotyczne. Ludzie są na takim etapie rozwoju
cywilizacyjnego na jakim są. Nie mają takiej mocy i nie proszą o nią. Nie
starają się jej mieć. Ma ją Q, niby mądrzejszy. I co z nią robi? Bawi się z
ludźmi.
Myślę,
że do samego końca będziemy mieć rozbieżny odbiór odcinków z udziałem Q. Bo,
jak napisałam, ja tego gościa w sumie lubię. Q to ewidentnie rozwinięcie
Trelane’a z The Squire of Gothos. Ma ogromną moc, ale to nie znaczy, że jest
potężnym, majestatycznym mędrcem: jest dzieckiem. Dzieckiem, któremu dali
nieograniczoną władzę – a on, jak to dziecko, korzysta z tej władzy, czyniąc
cały wszechświat swoim placem zabaw. Trzeba dopiero innych Q, żeby go
spacyfikować. I ja to kupuję. Q jest w moich oczach dokładnie taki, jaki
powinien być.
Danie
mocy ludziom jest trochę jak wyrywanie nóżek pająkom, czy co tam robią dzieci.
Bez sensu, bez empatii, może nawet okrutne (choć akurat moc Q nie wyrządziła w
sumie nikomu krzywdy, ale o tym za chwilę), niemniej tak się dzieje.
Oczywiście Riker najpierw zachłystuje się możliwościami,
potem zaczyna rozumieć, że to zły
źródło |
pomysł je mieć (niby dlaczego? Nie zrobił
niczego, co byłoby niepotrzebne, głupie i świadczyło o jego
nieodpowiedzialności w zetknięciu z tak wielką mocą) a potem jeszcze łzawa
scena rozdarcia nad martwym dzieckiem i oczywiście ludzka-dobra-praworządna i
tak dalej natura wygrywa.
Słabym
ogniwem tego odcinka był dla mnie właśnie Riker. W ogóle mnie nie przekonał.
Niby epizod miał nam pokazać, jak bardzo ta moc go zdeprawuje. Ale to jakoś nie
wyszło chyba. Z jednej strony: jak piszesz, Riker w żadnym momencie nie zrobił
niczego, co by świadczyło o tym, że mógłby zacząć używać tych mocy
nieodpowiedzialnie i źle. Z drugiej – z jakiegoś powodu bardzo szybko (ile
czasu on miał tę moc? Godzinę?) Riker zaczął się zmieniać i wychodził z niego
taki trochę buc. Dlaczego? Dlaczego nagle zaczął zwracać się do kapitana po
imieniu, dlaczego przestał go szanować? Najsłabsza siła woli ever? Nie klei mi
się to. Tutaj muszę przytoczyć teorię Ulva, który stwierdził, że może Q, poza
samą mocą, przekazał Rikerowi też… cóż, swoją q-watość…? No, to takie trochę
bycie kutasem. Może ta konkretna moc, poza konkretną możliwością kształtowania
czasu i przestrzeni, ma też wpływ na jej, hmm, „nosiciela”? Zdaję sobie sprawę
z tego, że to trochę nadinterpretacja, ale tylko w ten sposób umiem wyjaśnić
błyskawiczną przemianę, jaka zaszła w Rikerze. Może gdyby rozciągnęli to trochę
w czasie, całość miałaby więcej sensu. Ale ja po prostu nie wierzę, że człowiek
zmieniłby się ot tak, w kilkanaście minut.
A
jeszcze z trzeciej strony, mam w ogóle problem z tym, jak to taka moc byłaby
zła. Całość trochę mi zalatuje madkami, które twierdzą, że prawdziwy poród to
kilkunastogodzinny ból, pot i łzy, cierpienie i krew, a jeśli kobieta decyduje
się na cesarkę, to to nie jest poród tylko zabieg i nie ma potem urodzin, tylko
wydobyciny. Nie uważam, że wartościowanie pewnych działań wyłącznie przez
pryzmat włożonego w nie wysiłku było słuszne. I ile w przypadku Wesleya
całkowicie popieram decyzję o powrocie do wieku dziecięcego (swoją drogą, lol,
jak on wyglądał jako dorosły!), o tyle na przykład jest dla mnie trochę
niezrozumiała decyzja Geordiego.
Inna
sprawa, że to jednak do pewnego stopnia chyba świadczy o sukcesie odcinka:
pojawił się w nim pewien dylemat, który budzi sprzeczne emocje. Prowokuje do
zastanawiania się. Przynajmniej mnie. :D
A
jeszcze korzystając z czasu antenowego: jak zwykle, Troi nieużyta. Za to
podobała mi się duma bijąca z Crusher, kiedy Wesley ostatecznie zrezygnował ze
swojego „daru”. No i mieliśmy całkiem sporo Shakespeare’a. I całkiem obszerny
dialog Picarda z Q o ludzkości. I to jest coś, za co ja ciągle lubię Star
Treka: wiara w człowieka. To, jak Picard uparcie twierdzi, że ludzkość osiągnie
tę doskonałość za jakiś czas. Nawet jeśli teraz nie jest perfekcyjnie, to
jeszcze będzie. To jest niesamowicie piękne.
źródło |
Zresztą,
w ogóle jeśli chodzi o dialogi z Q, to ja muszę wrócić do motywów, które
kierowały naszym niechcianym gościem: bo piszesz, że się po prostu bawił, mimo
że wiedział o słabościach ludzi. Z drugiej strony, sam Q wspominał o zupełnie
innych motywacjach – o tym, że Q są zainteresowani ludźmi, gdzieś się pojawiła
koncepcja, że być może się ich boją, bo ludzie mogą ich prześcignąć.
Oczywiście, możemy założyć, że to wszystko jedna wielka ściema, w końcu od
kiedy to ufamy temu, co mówi Q? Ale myk z tym bohaterem jak dla mnie polega na
tym, że nie mamy absolutnie żadnej pewności. I między pięćdziesięcioma
kłamstwami on mógł przemycić jakąś prawdę, która leżała u podstaw jego działań.
I za to też go lubię.
Podobało mi się jedynie zakończenie, kiedy najwyraźniej
istoty Q-podobne, zgarnęły uparciucha z pokładu Enterprise, na moje ucho nie
szczędząc mu uwag. Wiem, że Q się jeszcze pojawi i mam ogromną nadzieję, że się
w końcu popisze czymś ciekawszym.
– No one has ever offered to turn me into a god
before.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz