The Battle

(źródło)
Premiera: 16 listopada 1987
Reżyseria: Rob Bowman
Scenariusz: Herbert J. Wright, Larry Forrester

Obejrzałam ten odcinek już iks razy – i nadal tak do końca nie wiem, od czego zacząć. Choć to może też wynikać z mojej kondycji umysłowej, jako że dopiero się wygrzebałam z NaNo i Nordconu… W każdym razie: niecały miesiąc po premierze odcinka The Last Outpost fani Star Treka mogli obejrzeć kolejny epizod z udziałem Ferengich. Odcinek napisany zresztą przez tego samego człowieka, Herberta Wrighta, który dzięki temu zyskał sobie chwalebne miano „Ojca Ferengich”. Profit.
To, co lubię w tym odcinku, to jednak pewne pogłębienie przedstawicieli tej rasy – przynajmniej w porównaniu ze wspomnianym The Last Outpost. Chyba o tym nie pisałam przy omawianiu tamtego epizodu, ale Ferengi są tam raczej takimi zabawnymi, trochę zacofanymi comic reliefami: mniej inteligentni od ludzi, moralnie obraz nędzy i rozpaczy, zakłamani i tchórzliwi. Oczywiście, tutaj w dużej mierze powtarzają ten model, ale tym razem można już ich traktować poważnie (co było naprawdę trudne w The Last Outpost). Po pierwsze, stanowią realne zagrożenie. I to naprawdę oni, a nie nieznana siła z mijanej akurat planety. Po drugie, podczas oglądania zaczyna do widza docierać, że to rasa z jakąś historią – a w tej historii mają nie tylko udane biznesy, ale też krwawe bitwy. Nawet jeśli z punktu widzenia drugiej strony konfliktu w ogóle to nie zasługuje na nazwanie bitwą…
To zestawienie zresztą ogromnie mi się podobało: że Picard kompletnie nie kojarzył czegoś takiego jak bitwa o Maxię. Dla niego była to jakaś randomowa potyczka, którą właściwie wyrzucił z pamięci. Tymczasem DaiMon Bok (Frank Corsentino) spędził całe życie myśląc tylko o tym, jak zemścić się na Picardzie za tę zbrodnię.
(źródło)
Zresztą, niefrasobliwość Picarda, prawdę mówiąc, trochę mnie zdziwiła. Z jednej strony niby było mu źle z tym, że zabił całą nieznaną załogę, ale jednak no… nie pamiętał nawet nazwy „Maxia”. To trochę przykre, no. I dziwne, skoro wydarzyło się wówczas coś tak doniosłego, że aż w Akademii uczą o Manewrze Picarda. No, chyba że kapitan po prostu trollował Boka, udając, że nie pamięta. [mnie jeszcze przychodzi do głowy, że ta niepamięć to efekt wstydu, nie chciał o tym mówić].  Ale nie wiem, po co miałby to robić, skoro nie wiedział jeszcze na początku rozmowy, że to do Ferengich należał wrogi statek (okręt…? Siem, ratuj: ja do końca nie kumam, jaki jest status tego, czym latają Ferengi. Z Klingonami jest prosto, u nich pewnie nawet frachtowce można nazwać okrętami, w końcu to Klingoni. A Ferengi? To handlowe statki z jakimś minimalnym uzbrojeniem do obrony, czy coś poważniejszego? IMO statki – nawet jeśli im się zdarza zapiracić, to nadal statki, nieważne jest istnienie uzbrojenia, tylko struktura do jakiej należą, a z tego co ogarniam Bok i jego załoga nie należą do niczego, co nazwalibyśmy siłami zbrojnymi; to handlarze. Dziękuję!).
I, jeśli mam być szczera, trudno mi się oburzać na postępowanie Boka. Kaman, gościu stracił syna. Przecież to straszna historia. Wydał cały majątek, żeby dokonać swojej zemsty. Czy może być coś bardziej drastycznego w kontekście Ferengich? Nie darzę Boka niechęcią. Spotkała go osobista tragedia, a kiedy był już-już u celu, jego własny pierwszy oficer zwrócił się przeciwko niemu. Przykre.
Inna sprawa, że pierwszego oficera Kazago (Doug Warhit) też jakoś nie mogę nie lubić. Jak na Ferengi, to gość wyjątkowo rozsądny, chciałoby się rzec: honorowy. Miał swoje wątpliwości, ale wreszcie podjął niełatwą decyzję. Na podstawie tych dwóch Ferengich widzimy, jak różni potrafią być przedstawiciele tej rasy. Jak wiele mają do zaoferowania jako bohaterowie serialu, choć początkowo mogli uchodzić za śmieszkowatych cwaniaczków.

Tu się zgadzam – obaj Ferengi są dla mnie wiarygodni i obydwu rozumiem. Trochę nie do końca rozumiem porucznika Rikera z jego wyjazdem „porozmawiajmy jak dwaj pierwsi oficerowie”, bo raz, że układ Riker-Picard jest IMO dość specyficzny i wynika z dość konkretnego dopasowania ich charakterów w połączeniu ze stanowiskami; dwa – skąd mógł wiedzieć, jak to działa na statku Ferengich? To wciąż nowa rasa, nie są dobrze znani Federacji. No i czynniki osobnicze.

(źródło)
Po raz kolejny z pewną dozą niedowierzania stwierdzam, że doktor Crusher jest cenniejszym członkiem załogi i bardziej przekonującą bohaterką niż Troi. Owszem, ból głowy Picarda z wiadomych względów ją przerastał (na szczęście ma cudownego syna), ale przynajmniej coś robiła – zlecała kolejne badania, neutralizowała ból, kiedy ten stawał się nie do wytrzymania. Tymczasem doradca stwierdziła, patrząc na połączenie wideo z Ferengi, że wyczuwa podstęp. Nożesz kurde mać! Żeby być bardziej ewidentnym, Bok musiałby chyba na wizji gwałtownie zatrzeć ręce i zaśmiać się nikczemnie. Wprawdzie tego nie zrobił, ale naprawdę wystarczyło mieć oczy, żeby dostrzec, że facet kręci z tym Stargazerem. Dlaczego oni wszyscy są tak ślepi? [podpowiadam: imperatyw fabularny… ale masz rację, przede wszystkim na każdym kroku boli nieistotność Troi, ona zdaje się być kimś ważnym, cywilny doradca, cywil, który może być na mostku, a nie wnosi niczego, poza irytującymi zagapieniami Rikera…]
No i fantastyczna ochrona, która wprawdzie przeniosła się na pokład Stargazera, żeby sprawdzić przed wizytą kapitana, czy wszystko jest bezpieczne, ale już nie mieli problemu z tym, żeby ze wspomnianego pokładu przywlec na Enterprise jakąś wielką, cholernie ciężką skrzynię, bez najmniejszego interesowania się jej zawartością. I tu mi przecież nie chodzi nawet o zaufanie do Ferengich – okej, zakładam, że wtedy jeszcze nie spodziewali się podstępu. Ale Stargazer dryfował ciul wie gdzie przez dziewięć lat. Nie wiadomo, co się tam w tym czasie dostało, zalęgło, rozwinęło. Jak można było przerzucić tę skrzynię do kapitańskiej kajuty bez jakiegoś podstawowego przeskanowania. Wychodzi na to, że porucznik Yar lepiej wychodzi opowiadanie o trudnym dzieciństwie niż faktyczne dbanie o ochronę załogi. Chociaż w tym akurat odcinku nawet nie mówiła o tym trudnym dzieciństwie! Może już się jej skończyły anegdotki.

Po raz kolejny mamy więc ciekawą historię, interesujące przedstawienie obcej rasy, gdzieś w tle jakiś moralny dylemat Picarda, który z jednej strony rozstrzelał w drobny mak nieznany statek, z drugiej - nie bardzo miał wyjście. Ale nadal załoga Enterprise zachowuje się jak pijane dzieci we mgle. Czekam, aż to się choć odrobinę poprawi.



– Where is Bok?
– Removed from command, sir, and placed under guard for his act of personal vengeance - seems there was no... profit in it.
– In revenge, there never is.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz