źródło |
Reżyseria: James L. Conway
Scenariusz: Worley Thorne, John D. F. Black
Dziś odcinek, który wzbudził we mnie dużo wątpliwości.
Owszem, nieszczególnie często planety prezentowane w Star Treku mają
ekonomiczny sens (zwykle mają go, jeśli jest to potrzebne fabularnie). Ale w
przypadku Edo ten brak sensu skacze do oczu i nie pozwala wierzyć w jej
istnienie. Planeta pokoju, na której ludność biega w skąpych strojach,
mężczyźni mają większe piersi niż kobiety, a ich zasadnicze zajęcie to mizianki
w każdym możliwym miejscu. Co oni jedzą? Skąd to biorą? Kto i z czego szyje im
te fikuśne ubranka? Bo z tego, co zrozumiałam ich bóg nie zajmuje się takimi
drobiazgami?
Ich
bóg na pewno nie. Znaczy wydaje mi się, że ich bóg w sumie tylko się przyglądał
i izolował swoje dzieci od świata zewnętrznego. Ale wydaje mi się, że odcinek
nie sugeruje, że Edo nie robili niczego poza rypaniem się jak króliki.
Chociażby te niefortunne szklarnie (które wcale nie były ze szkła, a raczej z
jakiegoś płótna, no nie?): musieli być ludzie, którzy te rośliny uprawiali,
prawda? Rozumiem to raczej tak, że oni wszyscy tam sobie w pokoju i harmonii
wypełniali jakieś obowiązki, tyle ile było im potrzeba do życia, a na seksach
spędzali raczej czas wolny. Bo przecież widać, że rozumieli coś takiego, jak
praca i obowiązek: wystarczy spojrzeć na Negocjatorów. Byli w pracy.
Edo to planeta raj, a odcinek nawiązuje do TOS-owego Shore Leave, choć poza potrzebą
przepustki niewiele mają one ze sobą wspólnego. Załoga Enterprise jest zmęczona
po wykonaniu zadania, a Picard nie bardzo ufa nieznanej planetce, na którą
trafili w pobliżu. Wysyła więc zwiad, a wśród niego Wesleya, który ma zdobyć
informacje na temat atrakcji na planecie.
I
właśnie udział młodego Crushera jest dla mnie największym WTF w tym odcinku. A
uzasadnienie nie trzyma się kupy. No bo kapitan wysyła go ze zwiadem, żeby
Wesley sprawdził, czy planeta nadaje się dla dzieciaków. Serio, a gdyby się nie
nadawała? A gdyby tubylcy zjadali każdego przybysza poniżej piętnastego roku
życia? Czy naprawdę trzeba być piętnastolatkiem, żeby się zorientować, że hej,
to chyba jednak trochę niebezpieczne miejsce dla dzieci? Mają na pokładzie
chyba specjalistów, którzy powinni mieć odpowiednie kompetencje, żeby
sprawdzić, czy dane miejsce będzie dla ich młodzieży bezpieczne czy nie. Nie
wiem, pedagogów, psychologów, cholerną doradcę Troy. Co więcej, tacy
specjaliści pewnie by się nie wpakowali w szklarnię podczas gry w piłkę.
Wysyłanie dziecka na nieznaną planetę było głupie, skrajnie nieodpowiedzialne
i… no, wspominałam, że głupie?
Główną atrakcją wydaje się być nieskrępowany seks, natomiast
bardzo
źródło |
Jak działa? Każde odstępstwo od ustalonych zasad karane
jest tak samo – śmiercią, a miejsca, w których jesteś obserwowany przez stróży
porządku zmieniają się losowo. Innymi słowy – możesz kogoś zabić i nic ci za to
nie grozi, jeśli masz szczęście i jesteś w strefie, która akurat nie jest
obserwowana. Ale możesz też przypadkiem wpaść na jakieś kwiatki i je zdeptać i
cię za to potraktują trucizną. Działającą natychmiast i bezbolesną. A do tego
zrobią to tak, żebyś się bał jak najmniej. Wspaniale. Zdeptałeś kwiatka i
strażnicy akurat na ciebie patrzyli? Idziesz do piachu! Oto źródło
szczęśliwości na Edo.
IMHO: masakra kompletnie nie do
łyknięcia.
Z jednej strony: tak, rzeczywiście rozumiem brak zrozumienia dla tych
reguł, które są mocno kuriozalne.
Z drugiej strony, próbuję postawić się na miejscu kogoś, kto nie ma
naszego, ziemskiego punktu widzenia. I nie jestem nastawiona do całej tej
filozofii aż tak negatywnie. Tu chodzi ewidentnie o czynnik odstraszający.
Jeśli za wszystko grozi śmierć, która może Cię zaskoczyć w totalnie randomowym
miejscu i czasie, to pilnujesz się po dwakroć, żeby przypadkiem czymś nie
podpaść. Nie mówię, że to sprawiedliwe. W sumie to trochę zastraszanie i
owszem, w naszym świecie to by się chyba nie sprawdziło, a jeśli już, to byłoby
powszechnie potępione. Ale rozumiem, że Edo nie znają innego systemu, więc im
to odpowiada. Żyliby w ciągłym strachu, ale nauczyli się sobie z tym radzić –
nie popełniając żadnych zbrodni.
To system bardzo niefajny, ale kupuję, że skuteczny.
Kolejny problem tego odcinka to jego
clue, czyli Pierwsza Dyrektywa. Jeśli ją dobrze pojmuję, sam fakt, że oni lądowali
na planecie gorzej rozwiniętej już był złamaniem Pierwszej Dyrektywy. Potem
jeszcze poinformowali mieszkańców, że mają możliwość zabrać Wesleya bez ich
zgody, potem jedną z dziewczyn wzięli na pokład Enterprise i nadal Pierwsza
Dyrektywa była nietknięta. I jedynie zabranie Wesleya, a więc uratowanie go
przed śmiercią Dyrektywę łamało. Kupy ani dupy się do nie trzyma.
Nom, Pierwszej Dyrektywy to ja tu trochę nie ogarniam. Jeśli dobrze
rozumiem tę zasadę, oni w ogóle nie powinni się pokazać na oczy temu
społeczeństwu, które – jak mniemam – nie odkryło jeszcze napędu warp (to chyba
był wyznacznik, kiedy można się „ujawnić”, prawda?). Mam wrażenie, że twórcy
odcinka się sami w tym nieco pogubili.
Za to podobało mi się to, że dla Picarda
dość oczywiste było, że po prostu
źródło |
zabiorą młodego i tyle. Że są momenty, gdy
tylko bycie na miejscu uprawnia do decyzji, czy przestrzegać czy nie. Natomiast
przyznaję, że nie rozumiem zakończenia ze strony owej tajemniczej mocy – boga
Edo – dlaczego on się zdecydował dać przedstawicielom Federacji spokój? Bo
obiecali, że się więcej nie pokażą w okolicy? A może zrozumiał ludzką potrzebę
poszukiwania i zdobywania? A może to tylko mi siadła uwaga pod koniec?
Jak rozumiem, zadziałał tu finałowy spicz. Bóg Edo zrozumiał, że sprawiedliwość
nie jest taka prosta, tylko że każdy przypadek należy rozpatrywać
indywidualnie, a nieznajomość prawa jednak potrafi być całkiem niezłym
usprawiedliwieniem. Fakt, zaskakująco szybko to poszło. Może trochę za szybko,
bo w sumie nie było nawet czasu, żeby poczuć jakąś dramę w tym Wielkim Finale.
Picard i Riker przekonali boga Edo do swoich racji raptem dwoma czy trzema
zdaniami. Zabrakło czasu antenowego? Trochę tak to wygląda. No cóż. Ale kumam
ideę.
W każdym razie to nie tak, że odcinek
mnie zawiódł, czy coś. W gruncie rzeczy, uważam go za zabawny, choć chyba miał
być dramatyczny. A może miał pokazać do jakich absurdów może prowadzić
egzekwowanie prawa bez precedensów? W końcu amerykańska sprawiedliwość bazuje
na precedensach, a przynajmniej tak nam to przedstawia popkultura.
A może ja za głęboko grzebię?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz