Home Soil

autor: Juan Ortiz
Premiera: 20 lutego 1988 
Reżyseria: Corey Allen 
Scenariusz: Robert Sabaroff, Karl Geurs, Ralph Sanchez

Ten odcinek to klasyka Star Treka – spotkanie z obcą cywilizacją, tak odmienną od naszej, że trudną do dostrzeżenia.
Oto zespół terraformujący (cztery osoby! Cztery osoby ogarniają proces stworzenia nowej planety! [hej, widocznie w tym uniwersum ludzie są wydajniejsi – sześć osób stworzy cywilizację, cztery osoby terraformują planetę]) na pozbawionej życia (co zostało potwierdzone przez naukowców Federacji), ale obiecującej planecie (masa i rozmiar zbliżone do ziemskiej, podobny cykl dnia i nocy, a także odległość od miejscowego słońca) jest w trakcie bardzo ważnego etapu prac. Na tyle ważnego, że szef zespołu, Kurt Mandl (Walter Gotell), jest niezwykle nieprzyjemny dla kapitana Picarda, który dostał zadanie sprawdzenia jak idzie robota na Velarze III. Po mało sympatycznym początku, drużyna ląduje na planecie i z zachwytem słucha banałów o terraformacji. Bardziej ogólnikowych informacji (z wykorzystaniem bardzo ładnego modelu planety co prawda) na ten temat chyba nie udałoby się sklecić, ale dla załogi Enterprise najwyraźniej były to rzeczy totalnie nowe. Nie neguję, sam fakt zmiany niegościnnego globu to fascynująca sprawa, wrażenie psuje po prostu ślizganie się po hasłach, konieczne wszak z prostego powodu – czas antenowy.
Wracając – tuż po rozpoczęciu procedury wymiany mocno zasolonej wody, na taką, w której może rozwinąć się życie, laser, który jest do tego z jakiegoś powodu używany zabija hydrologa.
W tym momencie pojawia się wątek kryminalny. Załoga w postaci Daty i La Forge’a stara się rozwikłać sprawę śmierci naukowca i dość szybko pojmuje, że wszystko wskazuje na to, iż ktoś kieruje laserem. Jego ruchy są zbyt „ludzkie”, zbyt mało podchodzące pod algorytm. Jednocześnie dostajemy pokaz (no niezupełnie pokaz, bo większość odbywa się za zamkniętymi drzwiami, do których dobija się Geordi) nieludzkości Daty. Jest on w stanie unikać trafienia lasera, a także zniszczyć go gołymi rękami. A przynajmniej myślę, że gołymi rękami, bo nie widzę czego mógłby użyć do rozszarpania super precyzyjnego i oczywiście drogiego sprzętu.
Sprawcy nie trzeba długo szukać – malutka, ukryta w tunelu iskierka natychmiast zostaje uznana za podejrzaną i (oczywiście, bo tak się właśnie robi z potencjalnie niebezpiecznym nieznanym) przetransportowana na Enterprise. I tu mamy problem, bo choć nie może być inaczej, to ona musi odpowiadać za „wadliwe” działanie lasera, to jednak jest nieorganiczna, a więc nie może być żywa.
Czy rzeczywiście?
Przyznam, że sposób przeprowadzenia badań naukowych przez panią
źródło
doktor Crusher mnie ubawił. Jakże łatwe jest bycie naukowcem w XXIV wieku… A jakie nudne!
No ale – życie nie musi być oparte na węglu! Krzemowa istota może być inteligentna, a jeśli ktoś próbuje pozbawić ją odpowiednika naszych osłonek mielinowych – słona woda, którą chciano odpompować służyła przewodzeniu między pojedynczymi komórkami, dzięki czemu mieszkańcy/mieszkaniec Velary III stawali się istotą inteligentną – także niebezpieczna. Deklaruje wojnę i jak się okazuje wiele może. Oczywiście dopóty, dopóki ma dostęp do światła.

Muszę tu nadmienić, że bardzo podoba mi się koncepcja tej obcej istoty. To znaczy nawet nie tylko fakt, że to forma życia oparta na krzemie – to już wszak mieliśmy i to dość wcześnie, bo Hortę poznajemy w pierwszym sezonie TOSa. Ale tutaj mamy świetnie pomyślany organizm – w istocie jeden, rozciągnięty po powierzchni planety mózg, nierozerwalnie połączony z warunkami panującymi na Velarze. Fajne to i jednocześnie myślę sobie, jak kruche jest to życie. No bo wystarczyłoby parę miesięcy suszy – cienka warstwa wody wyparuje i planeta byłaby tak martwa, jak chcieliby naukowcy Federacji. Mam wrażenie, że krzemowa istota miała dotąd niebywałe szczęście, że tyle przetrwała i zdołała tak ewoluować. I jestem ciekawa, czy będzie mieć to szczęście na tyle długo, by rzeczywiście za te paręset lat ponownie spotkać się z ludźmi – tym razem jak równy z równym.

Muszę powiedzieć, że tym razem twórcy postarali się o napięcie. Nie wywołuje go jednak strach o Enterprise i jego załogę, która naprawdę zachowuje się kosmicznie głupio, obcując z obcą istotą, ale wątpliwości co do załogi stacji terraformującej.

Na obronę załogi muszę powiedzieć, że imho wcale nie byli aż tak głupi. To znaczy – serio, i tak wypadli lepiej niż bohaterowie Prometeusza chociażby. No bo hej: jakośtam – na tyle, na ile wydawało im się to konieczne – zabezpieczyli znalezisko (ok., pod szklanym kloszem, ale to i tak niezłe BHP jak na standardy filmów sajfaj), potem nawet próbowali zabezpieczyć mocniej, tyle że nie wypaliło… niemniej ewakuowali laboratorium i chyba nawet je jakoś zaplombowali – naprawdę uważam, że nie było źle.

Przyznam, że nie byłam pewna do samego końca, czy Mandl i spółka wiedzieli o życiu na planecie, czy nie. Czy ściemniali wszyscy (i stąd początkowa irytacja szefa stacji)? Czy hydrolog chciał w tamtym momencie zabić istotę? Czy
źródło
może wiedziało tylko jedno z nich? Czy wszyscy byli naprawdę tak ufni w siłę kadry naukowej Federacji, że nie byli w stanie przyjąć, iż mogła ona popełnić błąd? Wydaje mi się, że gdybym zaczęła obserwować kształty geometryczne na piasku – zmienne kształty geometryczne na piasku – to stwierdziłabym że jest coś na rzeczy. W naturze ciężko o kąty proste. Tymczasem terraformerzy najwyraźniej tak bardzo chcieli dokonać swego dzieła, przez chwilę stać się bogami (jak mówiła Louisa Kim (Elisabeth Lindsey), że zignorowali próby komunikacji. Jest to dziwne tym bardziej, że wcale nie jest to pierwszy obcy, którego organizm oparty jest na krzemie. Jestem całkiem pewna, że ktoś taki pojawił się w TOSie [no właśnie  - Horta, Devil in the Dark]. Skąd więc to zadziwienie? [Picard i jego załoga nie oglądali TOSa? :D A na serio – cóż, może faktycznie nie znali przypadku Horty… Jeśli to był jednorazowy przypadek, to podręczniki mogły to pominąć. Choć wydaje się to dość przełomowe i ważne dla dalszej eksploracji kosmosów, ale cholera wie, co w Akademii jest uznawane za ważne]
Na koniec dodam, że Troi po raz kolejny okazała się pomocna – wyczuła, że coś jest nie tak z Mandlem i wtedy Picard zaczął przyciskać, aż szef stacji dał upust swej irytacji, co bardzo łatwo mogło zostać wzięte za panikę. I wspomnę też o tym, że odcinek jest dobry, choć bardzo naiwnie traktuje sprawy techniczne. Na tyle naiwnie, że trochę mnie to kłuje.

A mi się odcinek po prostu podoba. Tak zwyczajnie, bez kręcenia nosem. Oczywiście, są w nim pewne uogólnienia i uproszczenia, ale myślę, że w takiej serialowej formule to jest nie do uniknięcia – nie zaczną przecież się wpuszczać w detale terraformacji, bo na to to i filmu by było za mało. Zresztą, epizod nie jest o jako takiej terraformacji, tylko o konfrontacji z obcą – bardzo obcą – formą życia.
Sama nie jestem pewna, czy zwróciłabym uwagę na geometryczne kształty na piasku. Może tak, a może tylko teraz chciałabym w to wierzyć, bo wiem już, z czym bohaterowie mieli do czynienia. Mądry widz po szkodzie. :) Jeśli dodatkowo pamiętać o tym, że oni byli wszyscy pewnie mono zafiksowani na terraformacji, to pewnie wszystko to do kupy sprawiło, że niczego nie widzieli – nawet jeśli widzieli, to i tak nie widzieli.
No i Troi może i okazała się użyteczna, za to Riker – jak zwykle nie. Poszedł, uśmiechnął się, zamrugał błękitnymi oczętami i w sumie to niczego szczególnego się nie dowiedział. I w ogóle nie przemawia do mnie wysyłanie go na zasadzie „jesteś uroczy i przystojny, zmanipuluj jakoś tę kobietę”.[Wyparłam… zbyt to załamujące…]
Fajna historia o konfrontacji z nieznanym – w sumie oby więcej takich odcinków, bo o ile w TOSie stanowiły coś w rodzaju trzonu serii, o tyle tutaj mam wrażenie, że więcej mamy obyczajówki i polityki, a mniej mierzenia się z obcością. Trochę szkoda.


All life is beautiful.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz