fragment plakatu; il. Juan Ortiz (źródło) |
Premiera: 8 maja 1989
Reżyseria:
Rob Bowman
Scenariusz:
Maurice Hurley
Omniomniom! Czekałam na ten odcinek już od jakiegoś czasu – nie
żebym uważała go za najwybitniejszy (choć nie przeczę, jeden z
najlepszych), ale po prostu brakowało mi już Q. I Borg! Nie wolno
zapominać o Borg! No i twórcy epizodu budzą spore nadzieje, bo to
solidne nazwiska, które mają za sobą parę fajnych odcinków
(Bowman m.in. Where No One Has Gone Before, Elementary,
Dear Data, Datalore, z kolei Hurley – Hide and Q,
Heart of Glory czy wspólnie z Bowmanem Datalore.
Generalnie obaj panowie byli trekowymi wyjadaczami).
Okej, ale po kolei.
Odcinek zaczyna się po prostu zabawnie. Nie jakoś ambitnie, ale
zabawnie, a Sonya Gomez (Lycia Naff) budzi sympatię
(szczególnie jak wciera gorącą czekoladę w Picarda). A potem już
robi się coraz dziwniej i dziwniej. Czyli – pojawia się Q. I
nagle mamy Borg, pościgi, wybuchy, niespodziewane przenosiny w
przestrzeni i tak dalej.
Q Who w zasadzie od początku do końca trzyma w niesamowitym
napięciu. Borg (Netflix uparcie odmienia w polskich napisach tę
nazwę – ja jestem co do tego sceptyczna i traktuję to raczej jak
słowo „zombie” – nieodmiennie) pojawiają się znienacka i od
razu widać, że przewyższają ludzi pod względem technologicznym.
Są inni właściwie we wszystkim: począwszy od struktury umysłu,
przez podejście do obcych cywilizacji, a na konstrukcji statku
kończąc. Ta ostatnia zresztą jest quite genialna, bo nie ma tak,
że niszczymy silniki i mostek, a potem to już z górki. Cała
kostka Borg jest jedną wielką maszynownią, silnikiem i Jeżuś wie
czym jeszcze. Można strzelić, można kawałek tej konstrukcji
zniszczyć, ale to nie robi na Borg wrażenia: odbudują się, w
dodatku silniejsi. Od pierwszego momentu ten gatunek cyborgów jawi
się jako swoiste nemesis – są nie do pokonania i człowiekowi
zimno się robi na myśl o tym, że Borg mogliby dotrzeć do terenów
należących do Federacji, a może nawet do samej Ziemi. Ogromna
pochwała należy się twórcom za tak piękne nabudowanie tej grozy.
Dochodzi wszak nawet do tego, że kapitan Picard przyznaje się do
słabości przed Q i prosi go o pomoc.
Pierwsze spotkanie Borg. Omnomnom. (źródło) |
Absolutnie się zgadzam. Przyznam, że ja czekałam, żeby on
zrobił to, co zwykle – cofnął to wszystko, jako symulację,
whatever. I trochę tkwiłam sobie w niedowierzaniu, bo ja bym mu
bardzo, bardzo chciała zwyczajnie przypieprzyć czymś ciężkim, a
nie zastanawiać się nad jakimś przypadkowym dobrem wynikającym ze
zwykłego świństwa. Bo co chciał pokazać ludziom? Że wszechświat
to ciemne i niebezpieczne miejsce, gdzie mogą w każdej chwili
zginąć? No mogą. I wątpię, by o tym nie wiedzieli, nawet jeśli
mają całą tę swoją technologię. Przecież umierają na
zwiadach. A już w TOS-ie umierali co odcinek. TNG nieco zmienił
statystyki, ale to nie tak, że ludzie nie są świadomi, czym jest
badanie kosmosu. Nie, nie ogarniam żadnych wyjaśnień odnośnie do
zachowania Q. Nie znoszę gada.
Guinan w pozycji bojowej. (źródło) |
Nie ukrywam też, że cieszy mnie przybliżenie historii Guinan i jej
relacji zarówno z Borg jak i z Q – oto bowiem nasza sympatyczna
barmanka nie dość, że zna jednych i drugich, to jeszcze –
przynajmniej z Q – łączy ją całkiem skomplikowana relacja.
Ten odcinek miał wyglądać zupełnie inaczej. Borg mieli wyglądać
zupełnie inaczej (mieli być insektoidami). Być może wszystko
ułożyłoby się świetnie, gdyby nie strajk scenarzystów w 1988. A
jednak cieszę się, że jest jak jest. Borg w obecnie nam znanej
formie są przerażający w swojej nieuchronności, onieśmielający
i wspaniali. Ich wątek w serialu także jest świetny (mimo mojego
rozczarowania finałem wątku Locutusa, ale do tego jeszcze
dojdziemy). I nadal twierdzę, że Q Who to świetny epizod,
trzymający w napięciu i otwierający przed widzem zupełnie nowy
rozdział w historii Star Treka.
Nie będę ściemniać – cieszy mnie ten strajk ;) Borg w
obecnej postaci są oryginalni, sześcian pięknie pokazuje, że w
kosmosach opływowe kształty się nie liczą, a hodowanie młodych
Borg sprawiło, że manie dzieci nabrało dla mnie nowego sensu ;) W
ogóle oni są przerażający pod każdym względem. Zwiadowca
przeglądający sobie komputer Enterprise i jego kumpel z upgrejdem
osłony, ściągający z trupa karty pamięci (bo co innego?)
przyprawiają mnie o dreszcz.
– Oh, the arrogance. They don’t have a clue
as to what’s out here.
– But they will learn, adapt. That is their
greatest advantage.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz