il. Juan Ortiz (źródło) |
Premiera: 6
lutego 1989
Reżyseria: Rob
Bowman
Scenariusz: Wanda
M. Haight, Gregory Amos, Burton Armus
Okej… żeby nikt mnie źle nie zrozumiał: lubię ten odcinek.
Naprawdę lubię. Co zaskakuje mnie samą, bo to epizod w zasadzie całościowo
poświęcony Rikerowi, który do tej pory, cóż, nie wzbudzał we mnie szczególnego
entuzjazmu (to znaczy – odkąd skończyłam trzynaście lat). Ale jednak muszę
wyrazić parę wątpliwości.
Przede wszystkim: cały ten program wymiany. Jak to jest?
Nie wymaga podpisania jakichś porozumień, umowy, czegokolwiek? Nie jest tak, że
jedne rasy w tym programie uczestniczą, a inne nie? Nie ogarniam, jak to
możliwe, że tak po prostu sobie pomyśleli „hej, niedaleko jest klingoński
okręt, wymieńmy się”. No i czy ideą wymiany nie jest to, że Klingoni wysyłają
gdzieś swojego pierwszego oficera? Wydaje mi się, że nie dowiedzieliśmy się, co
się stało z oficerem, którego miejsce zajął Riker. Dodatkowo o bałaganiarstwie
organizacyjnym całej tej wymiany świadczy fakt, że Mendon (John Putch – zresztą to całkiem urocze, że ten sam aktor
grał Mordcoka, z którym pomylił Mendona Wesley) był totalnie nieogarnięty w
procedurach obowiązujących na USS Enteprise. Jak można oczekiwać, że będzie
rzetelnie wykonywał swoje obowiązki, skoro nikt mu nie powiedział co i jak?
Dalej: nic na to nie poradzę, ale trochę mnie
rozczarowało, że bogactwo i odmienność klingońskiej kultury zaprezentowali
głównie za pośrednictwem klingońskiej kuchni – która, ho ho ho, jest taka
paskudna i fuj, nie to co nasza. I sami Klingoni zdają się wychodzić z
założenia „wiemy, że nasza kuchnia jest wstrętna i będziemy cię za jej pomocą
trollować”. Nie rozumiem tego. Wyobrażam sobie, że odwiedza mnie ktoś z innego
kręgu kulturowego i, nie wiem, serwuję kiszone ogórki. Przecież to tylko
potrawa, nie nacieram się tym, że dla tego kogoś moja potrawa jest odpychająca.
Ale, oczywiście, to też może wynikać z innej mentalności Klingonów. Trochę tego
nie kupuję, ale nie będę z tego powodu rwać włosów z głowy. Z drugiej strony,
mam świadomość tego, że nie ma co oczekiwać rzetelnego przedstawienia całej
cywilizacji w jednym czterdziestominutowym odcinku.
Bogactwo
i odmienność pokazali także za pomocą żartów o bzykaniu. Trochę jakby Klingoni
byli takimi piratami z serialu HBO. Swoją drogą niezły blef, komandorze Riker.
Aha: totalnie uwielbiam scenę w mesie, kiedy Riker pyta Klaga (Brian Thompson) o ojca.
Wyobrażam sobie, jak Klag nagle wstaje od stołu i odchodzi w randomowym
kierunku, żeby gadać do pustej przestrzeni przed sobą. I to tak strasznie
głupio wygląda… Myślę, że wiele scen w filmach i serialach może głupio
wyglądać, kiedy zabrać kamerę.
Omnomnom. Riker lubi to. Delicje prawie jak robale w Conspiracy (źródło) |
Niemniej, jak wspominałam, lubię ten odcinek. Mimo
wszystko poza elementem kulinarnym spory nacisk położyli na klingoński sposób
budowania pozycji na pokładzie okrętu, było też coś o posłuszeństwie i
uczciwości… no, powiedzmy, że tytułowa kwestia honoru została jakoś
zaprezentowana.
W tych zupełnie nowych dla siebie okolicznościach ogromnie
zaskakuje Riker. To znaczy – może nie aż tak ogromnie, wszak wiadomo, że Pan
Idealny taki właśnie musi pozostać… niemniej miło widzieć, że jednak jest
kompetentnym oficerem. Przyłożył się do swojego zadania, na swój sposób nawet
trenował, zanim dostał się na pokład IKS Pagh. Riker okazuje się być
człowiekiem, który przykłada się do swoich zadań i traktuje je równie poważnie,
niezależnie od tego, czy chodzi o kuriozalną wymianę oficerów, czy o działania
bitewne. W dodatku, co tu dużo gadać, mimo tego swojego wejrzenia błękitnych
ocząt i milusińskiego uśmiechu, w sumie dobry z niego Klingon – chyba naprawdę
zrozumiał tę mentalność i nieźle potrafił się poruszać wśród rodaków Worfa.
Może nawet aż za dobrze, bo dziwne, że z taką łatwością sklepał klingońskiego
drugiego oficera – jak rozumiem, zaprawionego wojownika z rasy urodzonych
wojowników… a i kapitana chyba nie sklepał wyłącznie dlatego, że taką podjął decyzję
– bo gdyby tylko zechciał, pewnie mógłby to zrobić z równą łatwością. I to już
wydało mi się nieco naciągane, no bo jeśli Klingoni w czymś mieliby być dobrzy,
to przecież to powinno być właśnie mordobicie. To ich wizytówka, kurde.
Ja
pozwoliłam sobie to zinterpretować tak – drugiego oficera wziął totalnie z
zaskoczenia (w końcu jednak jest człowiekiem, jestem pewna, że Klingoni co
nieco o ludziach wiedzą i nie podejrzewają ich o bijatyki na mostku) i zanim
tamten się zorientował już miał łeb w konsolecie, czy co to było, takie mało
ważne coś (najwyraźniej), co pluło iskrami. Natomiast jeśli chodzi o dowódcę
jakoś wcale nie miałam wrażenia, że Riker by z nim wygrał. Tak, oczywiście, on
wiedział, że musi dostać wpierdziel (jak w tym starym dowcipie z Jasiem
odbierającym świadectwo), więc nie próbował stawać do bitki, ale nie czułam,
żeby był jakiś super pewny siebie.
Natomiast
ten odcinek sprawił, że nabrałam uczucia, iż nasz biedny komandor musi się
cholernie nudzić na co dzień na Enterprise. Rzucił się na tę wymianę bez
żadnego namysłu i nie wydaje mi się, by spowodowane to było pasją naukową. Może
powinien zacząć trenować boks?
I to marzenie, żeby Worf wreszcie przywalił Mendzie... (źródło) |
No ale całościowo epizod i tak wypadł bardzo fajnie. Riker
trochę się zrehabilitował za dotychczasowe wpadki, mieliśmy dużo Klingonów (a
ja lubię Klingonów), no i mogłam przez czterdzieści minut zastanawiać się, jak
to możliwe, że nikt nie dał po pysku Mendonowi, który miał niesamowicie
irytujący sposób bycia.
O
zaiste anielską cierpliwość wykazują wszyscy na pokładzie od kapitana
począwszy. No i trudno mi się zgodzić z Wesleyem, że Mendon (to od mendy? [nie wiem, ale by się zgadzało!]) po
prostu popełnił błąd i to się zdarza, pat pat nic się nie stało. Wiele się
stało, bo mógł się z tego zrobić paskudny epizod w historii stosunków Federacji
z Klingonami. Mendon powinien wylecieć z Floty i tyle. A przynajmniej wrócić do
Akademii na jakieś doszkalanie. Bo oczywiście – jedna sprawa, że nikt go nie
przeszkolił w procedurach (to faktycznie jest mocno niedopracowany motyw), ale
druga może by się tak zainteresował, gdzie się wybiera? Ech.
W
sumie mamy fajne zestawienie: Riker i Mendon. Riker stara się poznać Klingonów,
wsuwa gagh, podpytuje Worfa, angażuje się w cały projekt. A Mendon? Ot, rzucili
go na Enterprise, a on zdaje się mieć to w nosie, robi swoje, wozi się na
mostku, co to nie on… Dwa skrajnie różne podejścia i nietrudno stwierdzić,
które jest tym właściwym. Teraz mi przyszło do głowy, czy Mendon nie pojawił celowo,
jako przeciwwaga do Rikera.
– Actually, I learned quite a bit.
– Apparently, not when to duck.
– When not to duck would be more accurate.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz