Charlie X

Premiera: 15 września 1966
Reżyseria: Lawrence Dobkin
Scenariusz: D. C. Fontana

W tym odcinku kapitan Kirk i jego załoga zmierzą się z trudnym okresem dojrzewania młodzieńca obdarzonego mocą, której żaden pryszczaty chłopiec z burzą hormonalną posiadać nie powinien.

Oto na pokład Enterprise przesyłają się dwaj oficerowie z USS Antares, a wraz z nimi niezwykły gość – rozbitek (ogólnie to popularny motyw w ST), który czternaście ze swoich siedemnastu lat przeżył – jak sam twierdzi – na obcej bezludnej (zwłaszcza bezludnej) planecie. Charlie Evans (Robert Walker, Jr – który zagrał siedemnastolatka, będąc w wieku lat dwudziestu sześciu i to tak bardzo widać niestety (OMG, serio? Znaczy ok, wydawał mi się trochę za stary, ale nie sądziłam, że aż tak... swoją drogą, totalnie mnie urzekło, jak oni tego chłopaka opchnęli Kirkowi. To było takie "prosz, bawcie się dobrze, a my ten... mamy żelazko na gazie, paaa!" xD - rzekła Fraa)) nie do końca ogarnia zasady rządzące życiem społecznym, ma ogromny głód uczuć, a ponadto tak się złożyło, że wchodzi w wiek dojrzewania. 

Niebezpieczna mieszanka.

Na barki Kirka – bo wszak jest kapitanem – spada obowiązek ojcowania chłopakowi. Co prawda spycha pogadankę o kwiatkach i motylkach czy innych pszczółkach na doktora McCoya – zresztą w uroczy sposób usuniętą przez pruderyjnych twórców poza kadr – ale i tak to, co najważniejsze, czyli wyjaśnienie, że zawód miłosny da się przeżyć należy do Jamesa.

A w ogóle to mi trochę przeszkadzało, że nie pokazali chociażby tej pogadanki o pszczółkach i takich tam. Bo miałam wrażenie, że oni wszyscy są bardziej nieporadni niż ustawa przewiduje. Jedyne, co pamiętam z ojcowskich mądrości Kirka, to że mężczyźni na powitanie klepią się po pośladkach. o.O Wydawałoby się, że taki ogier będzie w stanie więcej powiedzieć o relacjach damsko-męskich, a on był zupełnie nieogarnięty w temacie. Zaskoczyło mnie to i nie wiem, co o tym myśleć. Tyle dorosłych ludzi dookoła, a nikt temu Charliemu i jego hormonom nie potrafił jakoś gramotnie powiedzieć, co i jak...? Trochę trudno się dziwić, że potem się porobiło...

Nie idzie mu to zresztą najlepiej. Chłopak, na którego bycie człowiekiem wśród innych ludzi spada dość nagle, zwyczajnie nie jest w stanie przyswoić sobie wszystkiego na raz. I robi rzeczy straszne – powoduje katastrofę Antaresa („oni mnie nie lubili”), znika członków załogi Enterprise (bo się z niego śmiali), zamienia ich w urocze skądinąd gady, zaszywa im usta, a to wszystko dlatego, że może. Bo nikt zwyczajnie nie da mu w łeb po pierwszym numerze. Kirk patrzy na puste miejsce po jednym z członków swojej załogi, znikniętym przez chłopaka i wzywa ochronę, by zamknęła winowajcę w areszcie domowym. Cóż. Widocznie takich miśków w czerwonych kalesonach na pokładzie był dostatek – jeden w tę, jeden wewtę… Może mam dziwne podejście, ale ja bym tego Charliego po prostu ogłuszyła za pomocą tęgiej pały i tak trzymała. Nieprzytomnego. Koniec.

Tęgiej pały <3
Właściwie też bym Charliemu przywaliła, ale tutaj trzeba pamiętać, jaki model ludzkości przedstawia nam serial: nie ma przemocy, nie ma podziałów i w ogóle (no, może feministki wciąż walczą o prawo do przebywania na mostku, jak pokazał nam Pike xD ). Nawet Kirk - buntownik i awanturnik - w pierwszej kolejności nie sięga po maczetę, tylko chce po dobroci: najwyżej areszt. Areszt, który zresztą skończył się tak jak się skończył. Owszem, widzowi krew się gotuje na tę zbytnią łagodność - ale to jest w sumie chyba spójne z ogólną wizją - i to też doceniam i szanuję. 

[No niby tak, ale jednak w "The Man Trap" grozi profesorowi obdarciem ze skóry, jeśli jeszcze zginie jeszcze ktoś, nie? Przyjmę, że nasz kapitan dopiero się uczy życia w świecie bez przemocy ;)]

A wracając: być może dlatego doskonale rozumiem i popieram zakończenie. Młody był zbyt niebezpieczny, by go próbować uczłowieczyć. Nawet jeśli komuś wydawać by się mogło, że chłopak opanuje zasady współżycia w społeczeństwie (nie tylko – nie klepiemy kobiet po tyłku, ale przede wszystkim nie mordujemy ludzi, bo nas denerwują), to ryzyko moim zdaniem było zbyt wielkie. Jednostka kontra dużo jednostek. Hym. Trudne, ale nie aż tak. 

Ja tu od siebie muszę dodać, że mi się zakończenie szalenie podoba. Jest takie... takie właśnie nietulaśne. Nie ma naginania fabuły za wszelką cenę i wciskania widzowi, że Charlie to przecież poczciwy chłopiec, tylko rodzice mu rowerka nie kupili, dlatego teraz jest niegrzeczny - a mam przeczucie, że dziś w podobnej sytuacji coś takiego by wciskano. Nie ma, że to wina społeczeństwa. Charlie jest jednostką niebezpieczną - pozbywamy się go więc. Uwielbiam to. A przecież to akurat naprawdę nie była wina Charliego. Przynajmniej nie do końca. Przybrani rodzice położyli wychowanie chłopaka, ot co.
Właściwie tak się teraz zastanawiam, czemu tak bardzo im nie wyszło. Przecież z tymi wszystkimi mocami, to mogli choćby tworzyć iluzje innych ludzi - po to, żeby Charlie mógł sobie na nich "trenować" zdolności socjalne. Zastanawiam się też, czy nie mogli zabrać Charliemu mocy, skoro mogli przedtem dać. W ogóle chciałabym więcej wiedzieć o tych obcych, którzy wychowali chłopaka. Jak wyglądało ich - i jego - życie. Dlaczego to wszystko tak się potoczyło.

Co mi się za to ogromnie podobało to scena w kantynie – Spock z lutnią i improwizująca Uhura <3 Filk tak bardzo! To było wspaniałe. I to jak gładko ona zaczęła układać słowa, i to jak Spock zareagował na tekst, będący wszak satyrycznym – widziałam u niego i lekkie zażenowanie, i dyskomfort, a jednak uczestniczył w zabawie do końca, pozwolił innym bawić się swoim kosztem. Bo mógł zwyczajnie rzucić fochem i przestać grać (ale zajebistość Spocka nie pozwala na takie durne emocje ;) ). A potem kontrast w postaci Charliego, gdy próbował przenieść uwagę na własną osobę i w sumie mu się to udało: Uhura zaczęła śpiewać o nim. Stał się punktem centralnym zgromadzenia. Tyle, że odebrał to jako atak. Wyraz pogardy. Jego dyskomfort podobny wszak dyskomfortowi Spocka zaowocował ukaraniem Uhury i przerwaniem wspólnej zabawy. Bardzo mi się tu podoba zestawienie reakcji Wolkana i człowieka wychowywanego (a może raczej nie wychowywanego) przez nie-ludzi. Choć w sumie jest to też po prostu zestawienie reakcji dojrzałego mężczyzny i smarkacza.

Zadziwiające z kolei było to, jak załoga reagowała na sztuczki Charliego. Jakby to było zupełnie normalne, że ktoś potrafi sobie „wyczarować” trzy zdjęcia Janice w miejsce karcianych obrazków. A może właśnie na tym polega postęp? To co w przeszłości kojarzyłoby się z magią, w naszej rzeczywistości wzbudzałoby klasyczne WTF, w przyszłości, gdy przed ludźmi otworzy się galaktyka będzie po prostu ciekawe, ale jak najbardziej do przyjęcia?

Dla mnie ta sztuczka była trochę creepy... Na miejscu kancelistki chyba w tym miejscu zaczęłabym patrzeć na Charliego jak na gówniarza z obsesją czy coś, nie wiem... Creepy, no. Bo skądś musiał wziąć te zdjęcia chociażby. Ile ich jeszcze może mieć? Co z nimi robi? Brrr...

Co jeszcze? Wielopoziomowe szachy *_* I fryzura kancelistki Rand (Grace Lee Whitney)! No i Kirk w kalesonach… tego się nie zapomina. 




There's nothing wrong with you that hasn't gone wrong with every other human male since the model first came out. (cpt. Kirk)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz