Mirror Mirror



Źródło

Premiera: 6 października 1967

Reżyseria: Marc Daniels

Scenariusz: Jerome Bixby



Obserwuję ostatnio następującą reakcję u siebie: lecą sobie napisy początkowe kolejnego odcinka, pojawia się nazwisko Marc Daniels, rozpieram się ufnie w fotelu i czekam na zajefajny odcinek. [ha! A więc miałam rację!] Niewątpliwie coś jest na rzeczy, zwłaszcza, że tak naprawdę bardzo niewiele nazwisk reżyserów i scenarzystów Oryginalnej Serii ma tendencję do powtarzania się, a przynajmniej tak było w sezonie pierwszym.

Mirror Mirror pod tym względem nie zawodzi. Zdecydowanie nie.

Gdy zaczęłam oglądać przez chwilę miałam wrażenie, że mam wadliwy plik – jakby czegoś brakowało. Szybko się jednak zorientowałam, że nie, w żadnym razie, po prostu dostajemy szybkie wprowadzenie w sytuację, która nastąpi za moment z pięknym podkreśleniem pokojowego charakteru działań kapitana Kirka. Może odrobinę w ramach zadośćuczynienia za akcję najpierw strzelaj, potem pytaj z The Changelling ;)

Mirror Mirror to kolejny odcinek, w którym mamy do czynienia z ideą światów równoległych. Nie budzi już ona w załodze emocji, czy niedowierzania. Istnienie wielorakich wariantów znanego świata stanowi taki sam pewnik, jak prędkość warp i bardzo mi się to podoba.



Natomiast to, co uwielbiam w tym odcinku i w serialu w ogóle, to że akurat ten konkretny wszechświat równoległy – zresztą przecież ogólnie zwany Mirror Universe – pociągną dalej. To nie tylko pojedyncza przygoda z kolejną odsłoną „złego Kirka”. To uniwersum, które rządzi się swoimi prawami, w którym istnieje dobro i zło, choć może wszystko jest bardziej brutalne… Ogromnie mi się podoba, że echa decyzji podjętych przez bohaterów w tym jednym odcinku z 1967 roku będą dostrzegalne jakieś trzydzieści lat później.



Zresztą co tu dużo gadać – podoba mi się w tym odcinku właściwie wszystko. Od
Źródło
prostego fanservice’u – alternatywa munduru kapitańskiego w brutalnym, rządzonym przez przemoc i zdradę świecie: wspaniała, Spock z brodą? zdecydowanie kupuję, proszę o dokładkę – przez rozsądek kapitana Kirka, aż po zakończenie niepozbawione nutki optymizmu.



Mundur Uhury! Mundur Mirror-Uhury! O em gie! <3



Podoba mi się fakt, że bohaterowie, zorientowawszy się, że transporter przeniósł ich nie tu, gdzie należy, reagują natychmiast: nie okazują dezorientacji, wchodzą w role, czekają na więcej informacji. Nie można tu nie wspomnieć, iż jednocześnie na „właściwym” Enterprise od samego początku wiadomym jest, że to nie prawdziwi Kirk, Scotty, Uhura i McCoy wrócili na pokład. Przyznam, że miałam pietra, jak też alternatywne wersje bohaterów nabrużdżą w rozmowach z Halkanami, obawiałam się o rysy, jakie mogą powstać na ich charakterach i w historii przebiegu służby – niepotrzebnie. Załoga natychmiast rozpoznała obcych w ciałach swych przyjaciół i po prostu ich odizolowała.



To jest akurat jedyny element, który do mnie nie przemówił w odcinku. Nie kupuję tego, że Mirror-Kirk i reszta tak dramatycznie sobie nie poradzili, podczas gdy nasi bohaterowie bez najmniejszego problemu podszyli się pod tamtych, błyskawicznie oczywiście zorientowawszy się w sytuacji. Niby Spock próbował to pod koniec wyjaśnić, że człowiek cywilizowany podszyje się pod barbarzyńcę, ale w drugą stronę się nie da – ale nie, nie kupuję tego nadal. Bo mirror universe to nie jest świat głupich barbarzyńców. Mirror-Kirk nie jest głupszy od „naszego” Kirka. Jest odmienny, przedkłada siłę nad dialog, siebie nad bliźniego, ale to nie ma w moim odczuciu nic wspólnego z intelektem. A przez to, że „złe” odpowiedniki bohaterów okazały się w „naszym” uniwersum takie nieużyte, zabrakło trochę napięcia. No bo dość prędko uspokoiłam się, że „naszemu” Enterprise nic nie grozi. Szkoda.



Źródło
Podoba mi się wątek romantyczny, który kapitan Kirk niejako odziedziczył po swej alternatywnej wersji. Porucznik Marlena Moreau (Barbara Luna) jest kobietą zdecydowaną, zdolną do podjęcia działań, a totalnie ujęła mnie na końcu, gdy usłyszała odmowę z ust Kirka. Można było się spodziewać sceny histerii, wściekłości, a ona po prostu przyjęła fakt.

Nie potrafię też nie wspomnieć o fakcie, iż Kirk i jego towarzysze otoczeni przez wrogich im obcych, w świecie, gdzie niebezpieczeństwo czyha właściwie stale, a każda rozmowa może zakończyć się próbą zabójstwa, działają bardzo rzeczowo i sprawiają wrażenie, iż wątpliwości co do powodzenia akcji powrotu do własnej rzeczywistości nie mają do nich przystępu, a jednocześnie ani na chwilę nie wypadają ze swych charakterów – taki McCoy upierający się przy ratowaniu Spocka, gdy jego własne życie jest zagrożone jest niczym wzorzec lekarza z Sevres.



Och, bo wzorce z Sevres mogłyby się uczyć od McCoya… no… wzorcowatości <3 To jest mega w charakterze doktora: niby się ze Spockiem nie lubią, ale jak przychodzi co do czego, McCoy skiśnie, a Wolkanina odratuje. Uwielbiam tę ich przyjaźń.



W tym miejscu przychodzi jeszcze moment zastanowienia – czy śmierć kogoś z czwórki uczestniczącej w zamianie, nie wywołałaby problemów z powrotem na swoje miejsce?

Mocnym akcentem odcinka jest chwila, gdy Kirk szuka informacji o swej alternatywnej wersji. Wyobrażam sobie, jak zmrozić może człowieka świadomość zbrodni, których dopuścił się ktoś, będący w pewnym sensie nim. Jak trudno musi być oddzielić tę osobę od siebie samego – czy nie można wtedy zacząć się zastanawiać, czy i ja nie byłbym zdolny do tego? Jednocześnie Kirk, aby nie zdradzić się niewiedzą, bądź nagłą łagodnością, jest zmuszony do wydawania rozkazów totalnie wbrew swemu charakterowi i wychowaniu. Co ważne – nie potrafi ich nie łagodzić. W żaden sposób nie czuje, by fakt przebywania w świecie alternatywnym, usprawiedliwiał złe uczynki, kasował je. Jestem w stanie uwierzyć w to, że niejeden człowiek, czując się bezkarnym, bądź właśnie usprawiedliwionym – bo to nie mój świat – podjąłby inne decyzje, mając do dyspozycji urządzenie, które pokazała Kirkowi Marlena.

Kolejnym świetnym motywem jest alternatywny pan Spock, który jednak nadal pozostaje panem Spockiem – kierującym się logiką Wolkaninem, który nie posiada ambicji dowódczych i w grze prowadzonej na Enterprise używa cudzych pionków do realizacji własnych celów. To pan Spock stał się przyczynkiem do tej nutki optymizmu w zakończeniu, o której już wspomniałam – to jemu kapitan Kirk niejako zaszczepia wizję rewolucji, która mogłaby wpłynąć na zmianę świata i choć to w moim odczuciu mało realne, to jednak nie zupełnie niemożliwe.



Źródło
Nom, muszę się zgodzić i to bardzo. Spock został genialnie rozegrany: w świecie, gdzie plusy stają się minusami i na odwrót, zero… no cóż, nadal pozostanie zerem. Dobry Kirk stał się złym Kirkiem, poczciwy doktor McCoy okazał się katem rozmiłowanym w torturach, ale chłodny, logiczny Spock jest, no cóż, chłodnym i logicznym Spockiem. I podoba mi się, że Kirk nie przekonał go do swoich racji trącając jakieś struny w wolkańskim sumieniu czy coś – nope, po prostu posłużył się logiką. Piękne, piękne.



No i sama końcówka. Obecność Marleny na pokładzie tego właściwego Enterprise i ostatni odjazd kamery – człowiek zupełnie bezwiednie się uśmiecha i myśli: uf, wszystko wróciło do normy.

A jednocześnie odcinek gniecie. Daje dużo do myślenia – czy planeta Halkan w alternatywnym świecie zostanie zniszczona? Co się stanie z Marleną? Na jaki pomysł wpadnie Sulu? Co z Czechowem? – któremu zupełnie na marginesie świat alternatywny pomógł we włosy ;) [nareszcie xD ]



Zdecydowanie dobry odcinek. Jeden z tych, które mam ochotę natychmiast oglądać jeszcze raz.









-- Indeed, gentlemen. May I point out that I had an opportunity to observe your counterparts here quite closely. They were brutal, savage, unprincipled, uncivilized, treacherous - in every way splendid examples of homo sapiens, the very flower of humanity. I found them quite refreshing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz