The Measure of a Man


Premiera: 13 lutego 1989
Reżyseria: Robert Scheerer
Scenariusz: Melinda M. Snodgrass

Lubię. Zdecydowanie lubię. I będę piać peany. No może poza jednym, że to tworzenie składu sądowego z najwyższych oficerów danego okrętu to jest jprdl przewalona sprawa. I że ja nie wiem, czy to tak działa. Czy można być pewnym, że każdy da z siebie wszystko? Czy każdy jest Rikerem? Czy naprawdę nie można załatwić tego telekonferencją? No ale! Gdyby można było telekonferencją to część peanów nie miałaby źródła, więc już słowa na ten temat nie powiem.

OMG, ale to się jednak samo nasuwa, no nie? Że system sprawiedliwości funkcjonujący w ten sposób nie miałby absolutnie żadnej szansy działać. Raz, że najbardziej oczywistym i zapewne najczęstszym motywem by było, że tacy „oskarżyciele” po prostu celowo fatalnie prowadziliby sprawę, żeby tylko przegrać. Bo przegrana leży w ich interesie i tyle. Kurde, gdybym była na miejscu Rikera, pewnie sama bym tak właśnie zrobiła.
Dwa, że skąd w ogóle pomysł, że najwyżsi oficerowie są automatycznie najbardziej kompetentnymi prawnikami? A może by puścić ogłoszenie do załogi? Kto wie, wśród tych czterystu osób przecież mógł być faktyczny prawnik.
Trzy, że owszem: telekonferencja nie powinna być problemem.
Z drugiej strony, może to było celowe? Raziło mnie, jakie to głupie i że każdy normalny człowiek by oszukiwał, ale może właśnie taka jest idea? Że patrzymy na to z naszej dwudziestopierwszowiecznej, „dzikiej” perspektywy. A ludzkość w epoce Zjednoczonej Federacji Planet są od nas lepsi, uczciwsi, u nich to po prostu działa.

To odcinek z dylematem, który zawsze najbardziej mnie wciągał w SF. Kiedy byt staje się istotą? Czy to, że kogoś/coś zbudowaliśmy daje nam prawo posiadania tego na własność? Przecież nawet Bóg nigdzie, w żadnym piśmie nie twierdził, że człowiek jest jego własnością. Czemu zatem człowiek, tworząc androida i obdarzając go samoświadomością, nie zachowuje się tak samo? Z automatu? Z założenia? [pytanie tym bardziej nurtujące, że Gwiezdna Flota spotkała się już z rozmaitymi formami życia, także tymi opartymi na kwarcu, także takimi sztucznie stworzonymi – i generalnie zazwyczaj uznawała ich prawo do… no, do bycia żywymi]

Oczywiście głównym bohaterem jest Data. A fabuła? Bez żadnego
A gdyby miał protezę to co? (źródło)
ostrzeżenia na USS Enterprise zjawia się całkiem sympatyczny admirał Nakamura (Clyde Kusatsu) z pełnym entuzjazmu oficerem naukowym Maddoxem (Brian Brophy), który oznajmia, że Data ma się natychmiast zgłosić do badań. W skrócie badania mają polegać na rozebraniu Daty na części, bez gwarancji złożenia go do kupy potem, bo pan Maddox uważa, że jest już bliziutko zreplikowania idei twórcy Daty. Musi tylko zajrzeć do środka wartościowego członka załogi USS Enterprise i ogarnąć tyci problemik, w którym właściwie pies jest pogrzebany. Zaskoczeniem nie jest za to, że Data nie ma ochoty się na to godzić. A ponieważ jego kapitan niewiele może poradzić, mimo swych chęci (i tu doskonały Picard-oficer floty: wie, że rozkaz jest z wszechmiar durny i ogólnie to nie fair, ale wykonać trzeba i minę trzeba też mieć odpowiednią), Data wybiera rozwiązanie podsunięte przez barmankę – rzuca odznaką. Ma taką możliwość jako członek Floty. Intrygujące swoją drogą – nie podoba ci się rozkaz, idziesz do cywila. Chyba nierealne w żadnej formacji na Ziemi w tej chwili, nie? Z drugiej strony – flota nie jest wojskiem, prawda?

Przyznam, że nad tym się nie zastanawiałam… Rzeczywiście, dziwnie wygodne rozwiązanie. Ale rzeczywiście, Flota to nie do końca wojsko, więc ma swoje reguły.
Inna sprawa, że gdzieś u podstaw całej tej dramy – och, którą również uwielbiam całym serduszkiem, to jeden z najlepszych odcinków poświęconych Dacie i kwestii jego człowieczeństwa – zrodziło się we mnie pytanie, na które w sumie nikt nie odpowiedział w tym epizodzie: skoro przyjęliśmy Datę do Akademii, szkoliliśmy tak jak wszystkich pozostałych kandydatów, egzaminowaliśmy i przyznaliśmy koniec końców stopień, to czy w tym momencie nie uznaliśmy Daty za osobę? Za istotę żywą? Przecież skoro mielibyśmy go uważać za posiadaną na własność  maszynę, to po prostu rzucilibyśmy na pokład Enterprise i tyle.

Niestety. W tym momencie Maddox sięga po twarde argumenty – Data to nie człowiek. Data jest rzeczą. Nie może odejść. I to właśnie stanowi clou odcinka.
Kto rozsądzi sprawę? Na szczęście w odcinku pojawia się przedstawicielka wojskowego biura śledczego, pani prawnik, z którą łączy Picarda intrygująca relacja. Wyraźnie iskrzy i to iskrzy podwójnie – na poziomie zawodowym (zderzenie w przeszłości, gdy Picard był sądzony za niedopełnienie obowiązków)
Intrygująca sala sądowa... (źródło)
i prywatnym (uwagi o aparycji kapitana świadczą o pewnej mięcie) [ja w ogóle bardzo lubię wątki miłosne Picarda. Jest ich mniej niż u Kirka, są też zupełnie inne: to nie przelotne miłostki z kosmitkami, tylko właśnie jakieś dawne związki, których nie widzimy na ekranie, bo bohaterowie spotykają się po latach i możemy być tylko świadkami słodko-gorzkich wspomnień. Ładnie i tak inaczej. Swoją drogą, kapitanowie Gwiezdnej Floty coś jednak mają do prawniczek, bo w podobnym stylu mieliśmy zaprezentowany związek Kirka z Areel w odcinku Court Martial]. Oczywiście kapitan Phillipa Louvois (Amanda McBroom) staje na wysokości zadania i znajduje rozwiązanie zgodne z prawem. Tyle, że emocjonalnie dające po nerach. Otóż jakieś dziwne przepisy mówią, że w takiej sytuacji skład sędziowski uzupełniają najwyżsi rangą oficerowie okrętu, na którym służy strona sprawy. W tym przypadku powód, gdyż to Data występuje z wnioskiem o ustalenie swego statusu. Jego spraw broni kapitan Picard. Z kolei rolę prawnika drugiej strony dostaje nie kto inny, jak pierwszy oficer – komandor porucznik William Riker, który zmuszony jest działać wbrew własnym przekonaniom a ponadto wbrew pojmowanemu przez siebie dobru jednostki, na której służy. Przekichana sprawa.
Uwielbiam moment, gdy Riker się cieszy, że znalazł haczyk na drugą stronę, który ma mu zapewnić zwycięstwo. Radość z rozwiązania natychmiast urywa się, gdy porucznik uświadamia sobie, co ono właściwie oznacza. I choć podczas całej rozprawy zachowuje się profesjonalnie i skupia tylko na udowodnieniu, że Data jest maszyną, a więc rzeczą, a więc własnością floty, to po zakończeniu swej przemowy siada z ponurą miną. Równie dobra jest końcówka, gdy Riker nie wybiera się na przyjęcie świętujące zwycięstwo Daty. Uważa, że nie powinno go tam być, choć przecież nie działał z własnej woli. [tak – Riker jest w tym odcinku fantastyczny]
Zdecydowanie odcinek z tych, które mi robią dobrze w serduszku. I nawet Maddox ogarnia, co jest złego w jego zapędach. To plus dodatkowy, bo w końcu jest inteligentnym facetem i może faktycznie kiedyś dojdzie do tego, co jest nie tak w obecnym podejściu do odtworzenia sieci neuronalnej Daty.

Ja jeszcze muszę nadmienić, że ogromnie uwielbiam scenę, w której Data się pakuje. I chowa do torby choćby ten hologram porucznik Yar. No bo po co to robi? Jest androidem – to nie tak, że potrzebuje pamiątek. Wspomnienia nie zacierają się w jego cyfrowej pamięci. Nie potrzebuje tych przedmiotów. Fakt, że jednak je bierze, bardzo silnie świadczy o tym, jak bardzo Data jednak jest człowiekiem.



– A single Data – and forgive me, Commander – is a curiosity. A wonder, even. But thousands of Datas – isn't that becoming... a race? And won't we be judged by how we treat that race?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz