il. Juan Ortiz (źródło) |
Premiera:
29 stycznia 1990
Reżyseria:
Gabrielle Beaumont
Scenariusz:
Melinda M. Snodgrass
To
ostatni odcinek Następnego Pokolenia, za scenariusz którego
odpowiada Melinda Snodgrass – i muszę powiedzieć, że trochę
szkoda, bo ta pani ma na koncie fajne odcinki, problemowe,
zahaczające gdzieś tam o istotę człowieczeństwa, trochę też
konfrontujące osobiste racje z rozkazami i poczuciem obowiązku.
The High Ground
nie jest tu wyjątkiem. Wprawdzie dostajemy też historię przez duże
„H”, no bo jest wojna, terroryzm i próby zażegnania konfliktu,
ale to nie jedyny, a co więcej – chyba nie najważniejszy –
wątek.
Sama
jestem zaskoczona, że piszę coś takiego, ale ten odcinek został
poświęcony w dużej mierze doktor Crusher i to się naprawdę
sprawdziło. Właściwie w żadnej chwili nie mogłam się przyczepić
do Beverly – może raz, kiedy nagle wyskoczyła do jednego z
terrorystów, że ma syna. Miałam trochę wrażenie, że to taka
tamtejsza wersja „mam horom curke!” - ale rozumiem, że chodziło
o coś zupełnie innego, a ja jestem przeczulona.
To nie
tak, że doktor cały czas zachowuje się doskonale. Gdzieżby,
przecież cała heca wynika z tego, że zachowała się źle!
Bezpośrednio i nawet tego nie ukrywając olała rozkaz kapitana. A
bez przesady, może i się przyjaźnią, ale to wciąż jej kapitan.
I teoretycznie powinna zawinąć się z Worfem
i Datą. Ale z drugiej strony, czy nie bylibyśmy nią wówczas
rozczarowani? Jest lekarzem, więc dla każdego wydaje się jasne, że
jej priorytetem będzie ratowanie ludzi. Oczekujemy od niej, że w
takiej sytuacji oleje rozkaz kapitana, bo choć obiektywnie rzecz
biorąc to naganne, w przeciwnym razie chyba jednak przestałaby…
no nie wiem, przestałaby budzić zaufanie jako pani doktor.
Zarazem
kiedy już oddział Ansatów uprowadzi Beverly, ta okazuje się
wzorcowo nieustępliwa i oziębła. Jasne, koniec końców spróbuje
ratować terrorystów, bo – jak poprzednio – ratowanie życia
jest dla niej mimo wszystko najważniejszym priorytetem i tego nic
nie zmieni. Ale nie ma w niej zrozumienia dla Finna
(Richard
Cox),
nawet kiedy ten bardzo się stara swoje postępowanie przedstawić w
racjonalny sposób. W ogóle ładnie jej podejście było widać w
krótkiej scenie, w której po zbadaniu pacjenta doktor Crusher
zagaduje do chłopca: z jednej strony jest empatyczna i miła, z
drugiej jednak kończy wypowiedź gorzką konstatacją, którą
sprowadza wszystko „na ziemię”.
(źródło) |
Oczywiście,
porwanie doktor Crusher odbija się też na innych członkach załogi.
Przede wszystkim należy tu wspomnieć o młodym Wesleyu, który się
zamartwia. Tu akurat wydaje mi się, że można by nieco to podbić,
bo nie za bardzo czułam dramat dzieciaka, który lada sekunda może
stracić matkę. Zamiast tego większy nacisk położono na kapitana.
No i
kapitan ze wszech miar staje na wysokości zadania – bardzo mi się
to podobało szczególnie w momencie, w którym delegował zadania i
decydował, kto uda się negocjować z Rutianami. No bo wysłanie
Wesleya do zespołu badającego obcą technologię było genialnym
posunięciem. Z jednej strony pozbył się chłopaka, który totalnie
do niczego nie przydałby się podczas rozmów dyplomatycznych, z
drugiej zaś – nie pozwolił Wesleyowi odczuć, że się go
pozbywa, tylko znalazł mu zadanie, przy którym tamten rzeczywiście
mógł się przydać.
Nie
mogę, ma się rozumieć, nie wspomnieć o tych członkach załogi,
którzy byli rozczarowująco nieprzydatni. Właściwie nie ma tu
zaskoczenia: doradca Troi i Worf. Troi nawet nie wzięła udziału w
przesłuchaniach, co było dla mnie trochę dziwne, bo od jakiegoś
czasu to robiła. Worf z kolei… no cóż, Worf. Worfa po tym
odcinku powinni zwolnić. To nie tak, że faktycznie Ansatianie
pojawiali się i znikali w mgnieniu oka, że nie dałoby rady jednego
czy drugiego ustrzelić. To po prostu Worf w sytuacjach zagrożenia
wolał stać i tępo gapić się przed siebie, a po wszystkim
zamachać bezradnie fazerem w powietrzu, no bo ojeja, już nie ma do
kogo strzelać. To nie był dobry odcinek dla Worfa.
(źródło) |
Prawdą
też jest, że ten odcinek nie stracił nic na aktualności, a kto
wie, może nawet jest dziś bardziej na czasie niż kiedykolwiek –
w tym momencie historii, kiedy ogromna część zachodniego świata
żyje w nieustającym lęku przed terroryzmem i różnego rodzaju
fanatyzmami, czy to na tle religijnym, czy politycznym.
Podoba mi się zarówno zacietrzewienie Finna, jak i zacięcie
Alexany
(Kerrie Keane) i kompletne zagubienie Daty, dla którego to wszystko
jest jakieś bez sensu. I jak mu wytłumaczyć, że człowieki po
prostu takie bez sensu już są, że złe metody czasem działają?
O, teraz
mi się przypomniał jeszcze jeden zgrzyt! Kiedy Crusher kłóci się
o słuszność postępowania z Finnem, wytykając mu, że terroryzm
jest zły i że Amerykanie walcząc o wolność nie mordowali
niewinnych – chciało się jednak parsknąć „powiedz to
Indianom, głupia buło”. No ale trochę rozumiem, że nie to było
akurat tematem. A do problemu Indian przecież jeszcze nie raz
wrócimy w tym serialu.
To fajny
odcinek i chce się po nim wierzyć, że chłopiec, który opuszcza
broń, rzeczywiście jest początkiem czegoś lepszego.
– As a prisoner, he would have been
a focus for violence as his followers tried to free him. Now he's a
martyr. But the death toll might go down, at least in the short term.
It's an imperfect solution for an imperfect world.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz