The Defector


(źródło)
Premiera: 1 stycznia 1990
Reżyseria: Robert Scheerer
Scenariusz: Ronald D. Moore

Jesteśmy dalej w ciągu bardzo niezłych epizodów – zresztą, to nie zaskakuje jakoś szczególnie, bo zarówno scenarzysta jak i reżyser zdążyli już pokazać, na co ich stać. Zresztą, Ron Moore to twórca po wielekroć nominowany do prestiżowych nagród (Emmy, Hugo, Saturn) za startrekowe prace.
The Defector ponownie wprowadza na scenę Romulan. A z nimi, no to wiadomo: nic nie wiadomo. Jeśli Romulanin podaje Federacji jakąkolwiek informację, najprawdopodobniej należy ją podzielić przez cztery i obrócić o 180 stopni, to ewentualnie wtedy można dojść do czegoś, co leżało obok prawdy. Oczywiście, chyba że Romulanin przewidział tę podejrzliwość i na przekór od razu poda prawdziwe informacje, wiedząc, że nikt w nie nie uwierzy. Wkurzające, no nie?
Kapitan Picard przekonał się o tym na własnej skórze, kiedy przyjął na pokład Enterprise romulańskiego zbiega. Z jednej strony wiadomo, że Setal (James Sloyan) coś strasznie kręci, z drugiej jednak – jeśli przypadkiem mówiłby prawdę, to waga jego informacji jest nie do przecenienia.
Bardzo podoba mi się ten konflikt, w obliczu którego stanął Picard. I nie chodzi mi tu o konflikt między Romulanami a Federacją (choć to niezmiennie wiszące nad bohaterami zagrożenie wojny również lubię), a o dylemat, czy powinien zaufać zbiegowi. Przez cały odcinek czuć to napięcie i tę niepewność. Co więcej: do samego końca spodziewałam się, że jednak Setal okaże się kłamcą, a tymczasem zakończenie odcinka zdołało mnie zaskoczyć jeszcze bardziej opcją, która mi w ogóle nie przyszła do głowy, dużo ciekawsza od prostej alternatywy: Romulanin kłamie albo mówi prawdę.
To też jeden z – nielicznych, mam wrażenie – epizodów, w których doradca Troi robi to, co faktycznie do niej należy. Nie powiem, żeby jakoś świetnie jej szło, ale przynajmniej jej umiejętności są wykorzystywane trochę bardziej niż tylko do stwierdzenia oczywistych ogólników, które ślepy by zauważył.
No i Riker – kiedy myślę o nim z perspektywy tego odcinka, mając za sobą na przykład A Matter of Honor, wychodzi mi taki mały smaczek związany z tym bohaterem: on jest nie tylko serialowym flirciarzem, ale też naprawdę fascynują go obce kultury. Echa tego, z jakim oddaniem w drugim sezonie zgłębiał zwyczaje Klingonów, widać tutaj w scenie spotkania Setala z Worfem – okazuje się, że nie tylko Klingonów, ale i Romulan komandor Riker zna wcale nieźle. Sam Setal jest tym zaskoczony. A ja się cieszę, bo to bardzo fajnie wzbogaca postać.
Co jeszcze mi się podoba? Konsekwentnie budowana relacja Worfa z Romulanami. W ogóle Romulanie i Klingoni są świetni w dużej mierze dzięki temu, że z jednej strony wiele ich łączy: imperializm, chęć podbojów, wojowniczość, bezkompromisowość i niechęć do Federacji. Z drugiej jednak – dzieli ich wszystko inne. Serial fajnie przeciwstawia honor i dumę perfidnej dwulicowości, robiąc to jakoś tak, że ja nie umiem znielubić żadnej z tych ras.

No i jeszcze oczywiście temat samych Romulan: im więcej poświęca im się czasu antenowego, tym wyraźniej widać, jak niejednorodna to grupa. Jasne, to przecież oczywiste, jak się nad tym zastanowić – podobnie przecież niemożliwym by było zwięzłe scharakteryzowanie wszystkich ludzi na świecie za jednym zamachem, bo każdy jest inny. Ale przy obcych rasach często się o tym zapomina. Tutaj widzimy wyraźnie, że nawet wśród tych zdradzieckich Romulan poziom uczciwości, patriotyzmu czy przywiązania do rodziny może być zupełnie różny i przywodzić do rozmaitych działań. Przy tym tak naprawdę nie da się na chwilę obecną wyważyć, gdzie jest jakaś średnia: czy to Setal był nieromulańsko poczciwy? Czy może Tomalak jest kutasem nawet jak na Romulanina?
Aha, mocno rusza mnie też zakończenie, z listem do córki. I szkoda, że serial oficjalnie nie wrócił do tego tematu, żeby to domknąć. Na szczęście jest zbiór krótkich opowiadań The Sky’s the Limit, w którym Geoff Trowbridge ogarnął ów wątek, ale przyznam, nie miałam tego jeszcze w rękach. Obiecuję poprawę.

To dobry odcinek, pełen napięcia, skomplikowanych relacji i emocji. Stawia dużo pytań o lojalność, patriotyzm i zaufanie, pozostawiając widza z dość gorzkimi myślami, ale też z poczuciem satysfakcji. Jak dla mnie, właściwie wszystko jest tu na miejscu i wcale się nie dziwię, że zarówno Moore jak i Scheerer zostali ze Star Trekiem na dłużej. Ewidentnie wiedzieli co robią.




Oh, what a fool I've been, to come looking for courage in the lair of cowards.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz