![]() |
il. Juan Ortiz (źródło) |
Premiera:
19 października 1987
Reżyseria:
Richard Colia
Scenariusz:
Richard Krzemien
To dość istotny odcinek. Fabularnie właściwie nie dzieje
się w nim nic nadzwyczajnego - to znaczy bardziej nadzwyczajnego niż zazwyczaj:
ot, jakaś obca energia opanowuje Enterprise, a potem są różne rozmowy i obca
siła stwierdza, że w sumie te człowieki są całkiem wporzo, więc rozejdźmy się w
pokoju. Już to widywaliśmy. Ważny element tego epizodu to Ferengi. Gdyż
albowiem jest to pierwszy raz, kiedy widzimy tę rasę. A będzie ona w swoim
czasie niezwykle istotna dla całej Federacji. I dla widzów, którzy będą musieli
się zdecydować, czy lubią Quarka, czy jednak niekoniecznie… No ale to melodia
przyszłości.
Jestem całkiem zadowolona z tego, jak konsekwentnie
poprowadzono Ferengich na przestrzeni serii: to ich pierwsze pojawienie się
daje już bardzo duże pojęcie o rasie i jej kulturze. Może później trochę
odkleimy się od tej koncepcji, że Ferengi są w gruncie rzeczy jak ludzie z
okolic XVIII-XIX wieku, a jednak przyjmiemy, że są rasą ze wszech miar
rozwiniętą, tyle że ten rozwój poszedł w innym kierunku – ale zasadnicze
elementy nie zmieniły się przez całe lata: kwestie praw kobiet, profit, postawa
w obliczu zagrożenia i tak dalej. Ferengi są bez porównania spójniejsi od
Klingonów. Chociaż, oczywiście, to ma jedno całkiem proste uzasadnienie:
Ferengich nie było w Oryginalnej Serii…
Gdybym miała się kosmicznych kupców jakkolwiek czepiać,
wskazałabym na ich kuriozalną, falliczną broń, która zdecydowanie bardziej
pasuje do wspomnianego TOSa niż do TNG… Jestem absolutnie przekonana, że
Ferengi sobie tym coś rekompensują. [Być
może brak możliwości perwersyjnego rozbierania kobiet…]
W ogólnym rozrachunku jednak jestem całkiem zadowolona z
tego epizodu. Przede wszystkim, podoba mi się początkowy klimat, kiedy za
bardzo nie wiadomo, co tam się dzieje u wroga (ani, prawdę mówiąc, kim tak
konkretniej jest ów wróg), ale obie strony podejrzewają się nawzajem i Picard
uderza w czarujący blef. To znowuż pokazuje kapitana jako całkiem bystrego
dowódcę, który potrafi dostosować się do sytuacji. Chociaż mam wrażenie, że
mówienie Klingonowi, jak to nie jest hańbą strategiczny odwrót, jest jednak
mocno daremne...
Moją
uwagę też zwróciła to początkowe nieporozumienie odnośnie do wroga. I podoba mi
się, jak ekspresowo zareagował kapitan, jak potem podpuścił Ferengich – którzy
dla mnie nie są żadnymi XVIII wiecznymi kupcami tylko niziołkami i już – jaką
decyzję podjął dalej. Naprawdę – jego zachowanie i decyzje wydają mi się
logiczne.
![]() |
Na potęgę niebieskiego penisa! (źródło) |
Dalszy ciąg całej tej przygody również robi pozytywne
wrażenie: obca planeta jest zarazem podobna do tych, które odwiedzał Kirk z
załogą, ale i zdecydowanie mniej z papier-mache. A przynajmniej lepiej to
ukrywa. Tajemniczy strażnik z Imperium Tkon, Portal 63 (Darryl Henriques) budzi odpowiedni respekt, ale
ostatecznie także sympatię. Myślę, że wszyscy bohaterowie bardzo fajnie zagrali
i nie można mieć od nich wątów.
To, co wzbudziło moje największe kręcenie nosem, to
sytuacja na Enterprise w czasie kryzysu. No bo tak: nie ma prundu. Czyli
ogrzewania, podtrzymywania życia ani nic. Robi się zimno. No dobra, rozumiem,
jest poważnie. Ale serio: jak to możliwe, że pokład momentalnie zaczyna
wyglądać jak jakiś obóz uchodźców korzystających z paczek PCK? To nie tak, że
oni w tym mrozie i ciemności spędzili dłuższy czas. Przecież na planecie minęło
tyle czasu, co bycie sklepanym przez Ferengich i krótka rozmowa ze Strażnikiem.
Myślę, że to spokojnie etap, w którym raczej ludzie mogliby założyć, czy ja
wiem, czapki. Kurtki i ciepłe swetry. Naprawdę oni nie mają tam ciepłych
swetrów? [MAJĄ! A na pewno Wesley ma!
Mogli od niego pożyczyć!] Są rozbitkami czy coś? Przecież, na litość
Jeżusia Anaszpana, tam całe rodziny żyją jak w domu, podczas gdy trwa
continuing mission. Czyli chyba mają jakieś rzeczy osobiste, ubrania i tak
dalej. Jeśli nawet dotąd liczyli na działającą klimę na pokładzie Enterprise i
faktycznie nie mają ciepłych polarków, to przecież już coś by dało, gdyby po
prostu założyli więcej warstw czegokolwiek, co mają w szufladach. A oni wszyscy
telepią się z zimna i czekają na ten uchodźczy, szary kocyk. I nawet szalikiem
się nikt nie owinie. No to jest po prostu głupie. Jakoś nie mogę przejść nad
tym do porządku dziennego.
Tu
pojawia się też interesujący motyw decyzji matki – przyznam, że doskonale
rozumiem panią doktor, a jednocześnie myślę o całej reszcie matek na
Enterprise. I jakoś tak nie wiem co o tym myśleć. Mogła spytać innych, czy nie
pomóc im w ten sam sposób. Mogła nie pytać i po prostu podać dzieciakom cos na
sen. Nie chciała wywoływać paniki? Cóż. Powody do niej i tak były, a ci ludzie
przyjęli to totalnie na chłodno (hum hum, jaki niski dowcip). I tu mam te same
wątpliwości co Fraa – to trwało chwilę. Do nich powinno właśnie docierać, co
się stanie i ludzkie emocje powinny z nich buchać. Moim zdaniem. A tu nic – od
razu smutne oczekiwanie na te minus 70 stopni. Dziwni ci ludzie przyszłości,
pozbawieni instynktu przetrwania czy co?
![]() |
Turbozaawansowany android przyszłości. Da się pokonać prostą łamigłówką. W razie buntu AI - wiecie co robić. (źródło) |
Szkoda, że tak mało wiemy o Imperium Tkon. To znaczy w
ramach tego jednego odcinka to fajne nabudowanie atmosfery i jestem zadowolona.
Żałuję tylko, że twórcy nie podchwycili tematu, bo myślę, że to rasa, która ma
ogromny potencjał na fascynujące opowieści. Skądinąd doczytałam się, że historia
Tkon jest nieco przybliżona w powieściach, ale oczywiście myślę tu o czysto
serialowym kanonie (zapewne minie trochę czasu, zanim wezmę się za startrekową
literaturę…).
Żadne z Crusherów mnie nie zirytowało. Doradca Troi była
jak zwykle nieprzydatna. Geordiego trzeba było wyratować z opresji, choć
wyjątkowo nikt go nie porwał (najwyraźniej postać dopiero się rozkręca).
Właściwie bohaterowie niczym nie zaskakują. No, może Yar – bo chyba ani razu
nie wspomniała o swoim trudnym dzieciństwie. Brawo, pani porucznik.
Riker natomiast zaczyna nam coraz bardziej błyszczeć.
Oczywiście, jak już wspominałam, to będzie gościu, który spróbuje widzom jakoś
rekompensować brak Kirka. Piękny, młody, odważny i tak dalej (tylko nie umie w
rozrywanie koszuli [I bardzo dobrze! Jego
klata świetnie się prezentuje odziana w mundur]). Tutaj więc również staje
się uosobieniem tego, co w ludzkości najlepsze. I jeszcze Sun Zi cytuje, bo
czemu nie. Wszak nie można jechać samym Szekspirem. Zastanawiam się, czy ta
jego aż nazbyt cukierkowa, nachalna idealność nie jest nieco przesadzona i czy
nie będzie wkrótce irytować – nie pamiętam, jakie miałam odczucia podczas
poprzedniego oglądania. Na razie jednak jest dobrze, choć trochę mnie bawi (nie
mam pojęcia, czy aby miał bawić).
Rozkręca się Data i jest bohaterem niesamowicie
sympatycznym. Zachodzę tylko w głowę, wedle jakiego klucza ktoś mu pakował
wiedzę do głowy, bo naprawdę czasem mnie fascynuje, co wie, a o czym nie ma
pojęcia. Z drugiej strony, przy Spocku miałam dokładnie te same wątpliwości,
toteż nie zamierzam się jakkolwiek tym gryźć.
Odcinek niczego nie urywa, ale ogląda się
przyjemnie. Są Ferengi, jest zajawka intrygującego obcego imperium, jest
dzielna załoga Enterprise. Jest i humor, i poważniejszy wątek. Jest
niebezpieczeństwo. Właściwie nie potrzebuję więcej.
– Yes, the ugliness of the Human was
not an exaggeration!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz