Źródło (wieszałabym na ścianie bardzo!) |
Premiera: 3 grudnia 1988
Reżyseria: Rob Bowman
Scenariusz: Brian Alan Lane
Data i Sherlock Holmes! Odcinki,
na które czekam i wiem, że będę się dobrze bawić na wielu poziomach. I tak
oczywiście było i tym razem, a przyczyniła się do tego nie kto inny tylko pani
dr Pulaski, która konsekwentnie odmawiając Dacie człowieczeństwa zakłada się z
Geordim, że jego przyjaciel nie da rady rozwiązać zagadki, której nie poznał z
lektury przygód słynnego detektywa. Co istotne – nie mamy pojęcia, czy dałby
radę czy nie, bowiem w trakcie dochodzenia, co innego staje się istotne, a
historia skręca w nieprzewidzianym przez wydającego polecenie komputerowi
komandora LaForge’a.
I ja z wielu względów uwielbiam
te holodekowe przygody Daty i Geordiego, choć z drugiej strony: serio, Gwiezdna
Floto? Jak to możliwe, że w ogóle jeszcze istniejesz? Koleś podchodzi do panelu
i wydaje polecenie, które w kilka chwil destabilizuje funkcjonowanie całego
Enterprise i stanowi śmiertelne zagrożenie dla załogi. Komputer w mojej
poprzedniej pracy miał lepsze zabezpieczenia niż ten na pokładzie USS
Enterprise. Więc kiedy tak oglądałam ten epizod po raz któryś, dotarła do mnie
jednak głupota leżąca u podstaw całej intrygi.
Trudno zaiste bronić tej
głupoty, facepalm pojawił mi się w mózgu, gdy tylko chłopcy usiedli do stołu
obrad z kapitanem i resztą. Niemniej interesująca z tego punktu widzenia była
reakcja kapitana na pomysł Geordiego. Wyglądało to jak „tak, synku, troszkę
skopałeś, taki błędzik, tatuś musi naprawić”, podczas gdy IMO Picard powinien
się zastanowić, czy maszynownia jego statku leży w odpowiednich rękach. Ale to
nie zmienia faktu, że fabuła pchnięta do przodu gigantycznym imperatywem jest
po prostu dobra, no.
Bardzo mi
się podoba niezrozumienie Daty dla potrzeby powolnego
odkrywania zagadki,
zabawa w jego wykonaniu wygląda jak zabawa dzieci w wieku przedszkolnym, które
naśladując dorosłych zajmują się tylko wybranymi sekwencjami, powtarzanymi w
kółko. Nie da się ukryć, że android na swej drodze do człowieczeństwa jest
wciąż znacznie bliżej startu niż mety. Równie duży entuzjazm wzbudza we mnie
fakt, że przyjmuje uwagi dr Pulaski z uwagą i wyraźną chęcią zrozumienia.
Wygląda to tak, jakby wyciągał od niej wszystko, co może mu pomóc w nauce bycia
człowiekiem. [Hej, jest androidem –
oczywiście, że słucha i wyciąga wnioski. Dlatego jest lepszy od prawdziwego
człowieka, który by strzelił fochem i poszedł do swojego pokoju!]
Źródło |
Dodatkowe
punkty zdobywa odcinek za postać dr
Moriarty’ego (Daniel Davis), którego przenikliwość i umiejętność obserwacji
a także interpretacji tego, co widzi, komputer pokładowy Enterprise oddał
bardzo dobrze. Te cechy nadane hologramowi pozwalają mu uzyskać samoświadomość,
a tym samym stać się przeciwnikiem godnym Daty. Takim, który potrafiłby Datę
przechytrzyć. I robi to, ale nie po to, by wygrać i zdobyć pozycję
najinteligentniejszego człowieka epoki wiktoriańskiej, do czego dążył książkowy
Moriarty. Ale do tego, by zaistnieć w pełni. By stać się materią, nie tylko
energią. I kiedy to już zostaje wyjaśnione, kapitan Picard daje mu obietnicę, iż
jeśli tylko pojawi się taka możliwość techniczna, hologram nemesis Holmesa
dostanie formę cielesną i będzie mógł funkcjonować poza holodekiem. Można się
zastanawiać, czemu kapitan obiecuje coś takiego komuś, kogo przecież nie zna i
kto stanowi przecież zagrożenie dla załogi i statku. Czy powinien? Skąd w ogóle
to wrażenie, że Picard jest hologramowi Moriarty’ego coś winien? Odpowiedź dla
mnie jest oczywista – szacunek dla życia (bo uważam, że dla człowieka z
uniwersum Star Treka samoświadomość jest najwyższym dowodem istnienia), które
się w pewien sposób powołało. Odpowiedzialność za nowo powstałą jaźń, za jej
emocje i pragnienia. Uwielbiam to w Star Treku i uwielbiam to w Picardzie. Nie
wspominając o tym, jak on wygląda w cylindrze…
Chociaż, prawdę mówiąc, to
trochę dziwne, że Moriarty – postać wygenerowana przez komputer w ramach
rozrywkowej symulacji – osiągnął pełnię człowieczeństwa w niecałą godzinę,
podczas gdy Data męczył się z tym w zasadzie przez całe życie. Skoro komputer
Enterprise jest dziełem ludzi, to czy ci sami ludzie nie mogliby pogrzebać w
Dacie i dać mu emocjonalności na poziomie Moriarty’ego? Wychodzi na to, że
jeśli Moriarty jest komputerem, to Data co najwyżej liczydłem. A dotychczas był
przedstawiany inaczej.
Inna rzecz, że sam motyw
świadomego hologramu bardzo lubię. I Star Trek chyba też bardzo to lubi, bo to
nie pierwsza i nie ostatnia scenka tego typu. Zalążek podobnego problemu
mieliśmy przecież w The Big Goodbye,
choć nie na taką skalę. A i sam Moriarty jeszcze do nas wróci, co cieszy, bo w
ciągu tego odcinka udało się twórcom wykreować naprawdę fajną postać z dużym
potencjałem.
Bo ten
odcinek to także cudowny fanservice dla mnie. Sherlock Holmes i dr Watson to
jedne z moich absolutnie ukochanych postaci. Widok kostiumów z epoki (dr
Pulaski doskonale prezentuje się w bordo) zawsze wywołuje u mnie dodatkową
przyjemność. Worf wygląda w surducie świetnie, a podśmiewający się Riker
wzbudza we mnie jedynie chęć przewrócenia oczami. Ja bym ich wszystkich
poprzebierała od razu i miała morze uciechy. [go
home, Riker…]
O czym
jeszcze warto wspomnieć? O relacji pani doktor i Moriarty’ego.
Bardzo, bardzo
chciałabym zobaczyć więcej, bo zapowiadało się świetnie. Dżentelmen starej
(bardzo starej) daty i konkretna, energiczna kobieta, którą ja widzę jako
kogoś, kto nie traci czasu na pierdoły. I rozmowa o ciasteczkach. Lubię. [Doktor Pulaski przepięknie znosi kryzysowe
sytuacje: z idealnym chłodem i spokojem, bez tracenia czasu na panikowanie.
Wyciąga po prostu z sytuacji tyle, ile może. Muszę przyznać, że mi
zaimponowała]
Źródło |
Podsumowując
– świetna fabuła, mocno startrekowy problem w ciekawym ujęciu i chyba też
trochę oddechu dla aktorów od standardowych kostiumów. A taka zmiana tła zawsze
mile widziana. Nie mogę też pominąć silnie do mnie przemawiającego stwierdzenia
Geordiego nad pięknym skądinąd modelem HMS Victory, tłumaczącemu Dacie swoje
pragnienia – człowiek zawsze tęskni do tego, czego nie ma.
– What I have seen... what I have learned... fascinates me. I do not
want to die.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz