The Schizoid Man


Premiera: 23 stycznia 1989
Reżyseria: Les Landau
Scenariusz: Richard Manning, Hans Beimler

To jeden z tych odcinków, które tworzą historię Daty – z tego względu go lubię. Początkowo zapowiada się, jakby to miał być epizod z dwoma czy nawet trzema wątkami, te jednak bardzo szybko się splatają ze sobą i w efekcie dostajemy spójną, skupioną na konkrecie opowieść.
Zadziwia mnie jednak, jak źle ta opowieść świadczy o załodze USS Enterprise.
Po pierwsze: jak to możliwe, że tyle im zajęło zorientowanie się, że w Dacie siedzi umysł doktora Iry Gravesa (W. Morgan Sheppard)? Przecież manifestował to całym sobą. Mam wrażenie, że – poza krótką pogadanką u Picarda – nawet nie próbował udawać. Nawet nie znając fabuły widz od razu wie, co się kroi.
Po drugie: dziwi mnie, że kiedy już Picard odkrył, z czym ma do czynienia, jedynym rozwiązaniem, jakie znalazł, było unicestwienie „niepożądanego” umysłu. No bo przeanalizujmy: doktor Ira, jak sam zadeklarował, nauczył wszystkiego doktora Soonga – który zbudował Datę (i Lore’a). Można mniemać, że największy umysł w galaktyce byłby w stanie zbudować sobie nowe „ciało” – zresztą, przecież obiecał Kareen (Barbara Alyn Woods), że dla niej zmajstruje, więc sprawa była ze wszech miar wykonalna. Dlaczego więc, zamiast namawiać Irę do samobójstwa, Picard nie zaproponował, że zbudują nowego „pustego” androida i przeniosą do niego umysł doktora, uwalniając tym samym Datę? To niefajna niefrasobliwość, z którą uznali, że doktor Ira musi odejść – a przecież krygowali się nawet przy okazji profesora Moriarty’ego z holodeku, uznając, że jest zbyt żywy, żeby go tak po prostu usunąć. Zresztą, rozumiem, że produkowanie nowego ciała dla Gravesa mogłoby trochę potrwać – ale czy wobec tego nie można by – tymczasowo – przenieść umysłu doktora właśnie do holodeku? Nie mówię, że wszystkie te pomysły są świetne, ale jestem zaskoczona, że w ogóle nikt się nie zająknął o żadnym rozwiązaniu w tym stylu. Jeśli zależy nam na pokojowym rozwiązywaniu konfliktów, coś powinno się było pojawić przed „Ira musi umrzeć”.

Nie zmienia to faktu, że odcinek ogląda się ogromnie przyjemnie. Szczególnie bawi Ira, który świetnie się odnajduje w nowym ciele, w dodatku może powiedzieć o sobie kilka słów i nadal wyjść na skromnego – wszak pochwały wygłasza na pozór ktoś inny. Jedna z moich ulubionych scen to pogrzeb doktora i przemówienie Daty.
Riker, jak zwykle, budzi facepalma. Oto bowiem pierwszy oficer, widząc absolutnie kuriozalne zachowanie Daty, zamiast zdwoić czujność… uśmiecha się. Traktuje całą scenę jako, nie wiem, wygłupy androida. W sumie dokładnie takim samym wyrazem twarzy reagował na Okonę. I w ogóle mam wrażenie, że to taka jego życiowa postawa. Czy naprawdę musimy oglądać, jak Wesley Crusher bardziej się przejmuje dziwną postawą Daty niż Riker? Za co, na litość Jeżusia, ten facet został pierwszym oficerem? Ślepy na problemy, wszystko bagatelizuje i tylko błyska zębem ku doradcy Troi. Brawo on.
No właśnie, nawet doradca Troi była bardziej przydatna! Kurde, w tym odcinku realnie coś zrobiła! Szok i niedowierzanie. Raz, że wyczuła emocje, których nie powinna była czuć od Daty, a dwa, przeprowadziła testy psychologiczne. Czyli chyba, o dziwo, zrobiła to, co powinna była zrobić.
Swoją drogą, rozbawił mnie też zarzut rzucony pod adresem Picarda, jakoby kapitan był zainteresowany Kareen również pozasłużbowo. Była w tym ładna ironia, jako że akurat Picard to chyba ostatni z kapitanów Star Treka, któremu można by zarzucić jakieś osobiste zainteresowanie gośćmi na pokładzie Enterprise.

W ogóle muszę przyznać, że po otwarciu odcinka myślałam, że będziemy mieli do czynienia z nieco inną historią. Zapowiadało się na kolejną rozkminę na temat człowieczeństwa Daty, a tymczasem ten temat został bardzo szybko zepchnięty gdzieś w tło, a całość skupiła się na ratowaniu androida. Nie mówię, że to źle – po prostu spodziewałam się czegoś innego. Kwestia przyznania prawa do pierwszeństwa przeżycia byłby zresztą szalenie ciekawym wątkiem – gdyby tylko trochę bardziej go zgłębić. Jak wspomniałam na początku: odcinek właściwie nie daje widzowi żadnego wyboru. Data jest cacy i musi żyć dalej, Ira niech się cmoknie w trąbkę i umrze. Moim zdaniem to jednak nadmierne uproszczenie.




– I can safely say, that to know him, was to love him. And to love him, was to know him... Those who knew him, loved him, while those who did not know him, loved him from afar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz