Loud as a Whisper



Premiera: 7 stycznia 1989
Reżyseria: Larry Shaw
Scenariusz: Jaqueline Zambrano

Główny bohater tego odcinka jest na tyle charakterystyczny, że nawet ja i moja dziurawa pamięć nie mamy problemów, by zobaczywszy go wiedzieć, co będzie dalej. O ile jednak dobrze pamiętam trzy głosy Rivy (Howie Seago) – Id (Leo Damian), Ego (Thomas Oglesby) i Superego (Marnie Mosiman) – ich białe stroje i tę zaskakującą zgodę na brak własnego życia, a także ich ponury los, o tyle zupełnie wyleciało mi z głowy, że chodzi o jakiś konflikt, mediacje i to, co wydaje się dość istotne, że Riva miał swój udział w wypracowaniu pokoju między Federacją a Imprerium Klingońskim. Zaś przedstawiciele wrogich planet tego odcinka w moich wspomnieniach nie występują w ogóle.
Myślę, że przy powtórnym oglądaniu zobaczyłam w tym odcinku o wiele więcej (w sumie nie ma się co dziwić jestem ponad 3 razy starsza…). Na tyle więcej, że chciało mi się pogrzebać w zbiorze ciekawostek, z których dowiedziałam się, że Howie Seago walczył o ten odcinek u producentów serialu. Sam będąc osobą niesłyszącą od urodzenia (głuchota w jego rodzinie była spowodowana wadą genetyczną ujawniającą się u chłopców) chciał, aby wśród wielu społecznych problemów, jakie prezentowane są w Star Treku, pojawił się też problem wyobcowania, pewnego odstawienia na pobocze, osób głuchoniemych.

O popatrz – to ja w ogóle nie zaglądałam do ciekawostek z tego serialu. Teraz, kiedy wspomniałaś o idei leżącej za kulisami odcinka, patrzę na niego inaczej. Doszukuję się sensu tam, gdzie go wcześniej nie widziałam – problem głuchoty dotąd bagatelizowałam, a skupiałam się raczej na idei Chóru i samym konflikcie. Teraz nie wiem: czy odcinek nie powinien jednak bronić się sam, bez konieczności szperania w ciekawostkach? A, prawdę mówiąc, sama nie wiem, czy bez informacji, którą się podzieliłaś, on się sensownie broni… Ale o tym za chwilę.

Riva jest osobą znaczącą. Pełni rolę mediatora w najtrudniejszych
Chór znika - źródło
sprawach i nigdy nie zaliczył porażki (swoją drogą to ciekawe, że do tej pory nie trafił na żadnego na wpół oszalałego i w sumie pewnie wystraszonego fanatyka, jak w tym odcinku [w ogóle jeśli mam być szczera, to Riva mnie nie przekonał, że jest istotnie jakimś nadzwyczajnym mediatorem. Takie farmazony, jakimi się posługiwał, mógłby pociskać każdy]). Pochodzi też ze znaczącej rodziny. Głuchota stanowi w niej normę, a jej przedstawiciele wypracowali sobie telepatyczny system komunikacji poprzez trzy osoby, które pełnią rolę Chóru, czyli mówią to, co myśli Riva. Zależnie od tego o czym i jak myśli, jakie emocje mu w tych myślach towarzyszą odzywa się kto inny. Mamy głos artysty/naukowca, mamy wojownika/podrywacza i trzeci – łączący harmonijnie dwa poprzednie. Ciekawe, że rola jakby nie było rozjemcy między głosami Rivy dostała się kobiecie [hum hum… taaak. Kobieta: bez własnego charakteru, ale ładnie się komponuje z panami. Nie wiem, trochę mnie jednak ubodło, że tamci mieli konkretne role, a ona została sprowadzona do roli pomostu między nimi].
Chór jest obecny przy Rivie niemal zawsze, a na pewno zawsze wtedy, gdy chce się on porozumieć z kimś, kto nie zna języka migowego, którym potrafi się posługiwać (początkowo może się wydawać, że nie, ale w końcu ta umiejętność zostaje przez scenarzystów ujawniona). Nie mogę przestać się zastanawiać, czy chór otrzymuje wypłatę? Logiczne jest, że przybywa na każde zawołanie, bierze udział w niebezpiecznych wydarzeniach (choć nie wygląda, aby jego członkowie zdawali sobie z tego sprawę aż do ostatniej chwili). Po ich śmierci Riva mówi, że stracił przyjaciół. Ale mam wrażenie, że pojął to dopiero po słowach Picarda, który wyraził współczucie z powodu śmierci właśnie przyjaciół, nie pracowników, nie służących, ale przyjaciół.
Dość niesamowita jest niema wściekłość i rozpacz Rivy. Rivy, który nagle
Riva panikuje - źródło
nie potrafi się porozumieć z nikim, bo nie zadbano, by ktokolwiek na Enterprise – pełniącym rolę promu dla Rivy – znał język migowy. [w ogóle dla mnie jest fascynujące, jak bardzo załoga Enterprise była nieprzygotowana do tego spotkania: nie dość, że nie mieli nikogo, kto znał język migowy – oni przecież nawet nie mieli pojęcia, że Riva jest głuchy. Nikt w Federacji nie pomyślał, że dobrze by było uprzedzić Picarda: „i kapitanie, Riva jest głuchy i towarzyszy mu Chór, który wyraża jego myśli – nie zdziwcie się, jak to zobaczycie”. Wydawałoby się, że to istotne informacje] Nie dość, że po raz pierwszy zawiódł, bo negocjacje między dwoma walczącymi frakcjami skończyły się zanim się zaczęły i to potrójnym zabójstwem, to na dodatek został opuszczony w obcym sobie środowisku. I nagle stał się bezbronny. Z pewnego siebie mężczyzny stał się kłębkiem nerwów, potrafiącym tylko komunikować coś, co najłatwiej zrozumieć jak „nie chcę, zostawcie mnie wszyscy z spokoju”. Nawet więź, którą zaczął tworzyć z Troi, nić porozumienia polegającą na umiejętnościach empatycznych Deanny, jest zbyt niedoskonała, by mogła wystarczyć w takim momencie. Nie da się ukryć, że frustracje tego typu są obecne w życiu osób głuchoniemych do dziś. Oczywiście najprostszą metodą jest napisać o co chodzi (ciekawe, że na to nie wpadli [wpadli – to znaczy Picard wpadł. I zaproponował Rivie, żeby może zapisał swoje myśli. Ale na to Riva tylko się żachnął i jakoś nikt nie podjął tematu – z powodów dla mnie totalnie niezrozumiałych, bo to przecież był naprawdę dobry pomysł]), ale co jeśli liczy się czas? Na szczęście Enterprise ma Datę, a dla Daty nauka pięciu języków opartych na gestach to kwestia kilku godzin. I Riva może zostać uratowany, a wraz z nim rozejm. W odcinku pojawiły się słowa o przekuwaniu czegoś złego w coś dobrego dla siebie. I to robi Riva. Zaczyna myśleć o sobie, jako o pełnej osobie. Jak o kimś, kto jest w stanie samodzielnie wyrazić swój głos. Nie potrzebuje do tego klakierów. Trochę szkoda, że musiały zginąć trzy osoby, by zrozumiał, że jego sposób komunikacji, choć niewątpliwie fascynujący, nie jest szczególnie praktyczny.
Swoją drogą kwestia Troi pozostaje bardzo ciekawa. Fascynacja Rivy piękną kobietą, którą wyraża przez jeden z głosów chóru (oczywiście przystojniaka, bo przecież wygląd poszczególnych głosów najwyraźniej musi oddawać ich charakter) moim zdaniem wcale nie podoba się doradczyni. Jak dla mnie ona jest niepewna, wystraszona i zażenowana. Tak wygląda. Cały czas jednak mówi, że podziela uczucia Rivy. Kłamie? Czy tylko aktorka ją grająca jest tak kiepska? A może to ja wyobrażam sobie inaczej wygląd kobiety zafascynowanej mężczyzną?

Znaczy ja myślę, że doradca Troi ze wszech miar była speszona faktem, że prowadząc osobiste rozmowy z Rivą musi porozumiewać się z przystojniakiem z Chóru. I ona chyba tego wcale nie ukrywa: wszak całkiem jasno mówi, że czeka na moment, w którym będą mogli rozmawiać z Rivą sam na sam, bez Chóru. I to jest zupełnie zrozumiałe, szczególnie z punktu widzenia kogoś, dla kogo jednak ta forma komunikowania się za pomocą trzech dodatkowych ludzi jest czymś obcym. Wyobrażasz sobie romantyczną randkę z taką trzyosobową widownią? Bo ja bym się czuła mega idiotycznie.
Inna sprawa, że cały ten wątek Rivy i Troi jest dla mnie trochę dziwny. Bo czuję, że serial chciał mi wmówić, że między nimi była jakaś większa chemia. A ja tam widziałam tylko zafascynowanie oparte na tym, że dzięki empatycznym zdolnościom Troi minimalnie lepiej się rozumieli. Czyli z Lwaxaną to już w ogóle Riva pewnie chciałby się z marszu ożenić. To taka fascynacja jak Romeo i Julia: hej, nic o sobie nie wiemy, ale ładnie się do siebie uśmiechnęliśmy, więc na pewno coś nas łączy.
Jeszcze inna sprawa: Troi mówi, że Chór to elegancka i piękna metoda komunikacji. Nie kupuję tego. Moim zdaniem to ogromnie niepraktyczny sposób i nie wyobrażam sobie, żeby coś takiego mogło zaistnieć. Do najbanalniejszych rozmów angażuje cztery osoby zamiast jednej. Kaman, czy to znaczy, że jest społeczeństwo, którego trzy czwarte zostało pozbawione własnej tożsamości i służy tylko tej głuchej jednej czwartej? Jak doszło do takiego wynaturzenia? Skoro Riva znał język migowy – dlaczego to ta metoda porozumiewania się nie była tą „główną”?

No właśnie ja po prostu nie kupuję, że to migowy nie jest metodą główną, a Chór to atrakcja dla obcych. Serio. Tak się nie da żyć.

Osobną (i absolutnie niedomkniętą) kwestią jest wzrok Geordiego. Riva od
A Picard kontempluje niemożliwość - źródło
razu zwraca na niego uwagę, traktuje go jak swojego. A jednocześnie doktor Pulaski rzuca porucznikowi ot tak, jakby mówiła o nowym cukierku na rynku, a nie czymś naprawdę istotnym – „możesz widzieć. Tak naprawdę, bez wizora”. I Geordi się waha i ja to wahanie rozumiem bardzo dobrze, bo to nie jest łatwa decyzja: wymienić coś sprawdzonego na coś, czego się kompletnie nie zna. Nawet jeśli chodzi o oczy. [mnie totalnie urzekło, że doktor Crusher nigdy się na ten temat nie zająknęła, a doktor Pulaski, z właściwym sobie chłodem, stwierdza „tak, mogę wyhodować Ci oczy, robiłam to już dwa razy”]
Lubię ten odcinek. Lubię kiedy chór zaczyna współpracować i ich wypowiedzi płynnie się przenikają. Całkiem fajnie wyszło pokazanie tego wymieszania emocji i popędów w człowieku.

U mnie właśnie trochę odwrotnie. To znaczy z jednej strony, przyjemnie mi się ogląda ten odcinek. Ale jak zaczynam o nim myśleć, to dochodzę niezmiennie do wniosku, że to się jakoś nie trzyma kupy…



– The real secret is turning disadvantage into advantage.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz