il.: Brett Hetherington (źródło) |
Premiera: 12 grudnia 1988
Reżyseria: Robert Becker
Scenariusz: Les Menchen, Lance Dickson, David
Landsberg
Okej,
coraz mocniej czuję, że jestem na ten serial trochę za stara. Pierwszym
sygnałem był Riker. Tym razem: Okona
(William O. Campbell - z ciekawostek: o mały włos, a to właśnie on, a nie Jonathan Frakes, zostałby Rikerem), czyli startrekowy Han Solo (tak szczerze, to
starwarsowego Hana Solo jakoś też za bardzo nie czuję). Awanturnik, hultaj, kochanek.
I, żebym nie była źle zrozumiana, doceniam ideę, która skrywała się za tym
epizodem. Raz, że mieliśmy ładne przełożenie Romea i Julii na sci-fi. Z tą
różnicą, że tym razem Romeo i Julia mieli przy sobie życzliwą duszę, która
sprawiła, że im się udało. Dwa, że odcinek do pewnego stopnia pokazuje
konsekwencje sądzenia książki po okładce, a raczej: człowieka po reputacji.
Fakt, że obaj ojcowie – zarówno Debin
z Atlec (Douglas Rowe) jak i Kushell
ze Straleb (Albert Stratton) – z marszu założyli, że z całą pewnością winnym
jest Okona i ruszyli za nim w desperacki pościg, sporo mówi o tych dwóch
panach. Jak to ujął sam Okona: tak rodzi
się reputacja.
Po trzecie
wreszcie, odcinek dał nam kolejną porcję prób uczłowieczenia Daty, a to się
zawsze przyjemnie ogląda. Android jest rozczulający w swoim niezrozumieniu rzeczy,
które dla nas są oczywiste.
Niemniej dojście
do tych wszystkich wniosków oznaczało przedarcie się przez całe morze głupoty.
Przede
wszystkim, jak już wspomniałam, mam problem z samym Okoną. I z tym, jak serial
próbuje nam sprzedać go jako olśniewającego, obezwładniającego swoim czarem
amanta. No bo ja tego nie czuję. I mam ochotę gryźć klawiaturę, kiedy widzę,
jak pani obsługująca transporter (Teri Hatcher, choć podobno po dziś dzień się tego wypiera) rozpływa się pod spojrzeniem Okony, który… nie
wiem: powiedział jej, że jest ładna. [ja
poczułam się na tyle zażenowana, że aż odwróciłam wzrok od ekranu… co
uświadomiłam sobie po chwili] No bo w gruncie rzeczy to właśnie zrobił.
Trudno zresztą, żeby odnosił się do innych walorów tej pani, skoro zobaczył ją
pierwszy raz w życiu. Niemniej w kolejnej scenie pani z filuternym uśmiechem
prowadzi Okonę do alkowy.
Tak całkiem szczerze: Komik nie był zabawny. Nic dziwnego, że nie potrafił pomóc Dacie. (źródło) |
Serio,
serialu? Tak mizerna jest twoja opinia o kobietach? Jesteś Star Trekiem! To nie
powinno tak wyglądać! Okona nie jest Kirkiem! Zresztą, nawet Kirk natrafiał na
kobiety, które stawiały mu odpór. A Okona, brzydko temat ujmując, w każdej
scenie obraca inną panią. I okej, kupiłabym to, gdyby zaprezentowano kwestię trochę inaczej: ot, po prostu ta nasza moralność i
szeroko pojęta cnotliwość nie ma zastosowania w świeckiej, pragmatycznej
przyszłości. Spoko. Tylko to by wymagało przedstawienia Okony i jego kochanek
jako równorzędnych partnerów. Tymczasem wyraźnie widzimy, że to Okona błyśnie
uśmiechem, łypnie, mrugnie, muśnie po dłoni i załogantka USS Enterprise
najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie się oprzeć. I to mi się zupełnie,
ale to zupełnie nie podoba.
Żeby było
zabawniej: Okona wydaje się w gruncie rzeczy szczery w swoich działaniach. Nie
chce wykorzystywać tych kobiet, nie sygnalizuje w żaden sposób, że jest od nich
lepszy czy że znajduje się wyżej w hierarchii. Za moje negatywne odczucia nie
odpowiada bezpośrednio ten bohater, a raczej otoczka, jaka usilnie jest wokół
niego budowana.
Bo ja
naprawdę nie ogarniam tego powszechnego zachwytu Okoną. Chyba wolałabym, żeby
się koniec końców okazało, że miał na przykład jakaś sprytnie schowaną
buteleczkę z feromonem czy innym ciulwiczym, które rozpylał wokół siebie i
otumaniał tym ludzi. Byłoby wiarygodnie. No bo serio, czy na pokładzie USS
Enterprise brakuje przystojnych, uprzejmych mężczyzn? Szczerze wątpię. Czy
Wesley nie spotkał innych ludzi, którzy mogliby mu zaimponować swoim sposobem
życia? Zdecydowanie szczerze wątpię. Zresztą, w tym kontekście absolutnie uwielbiam
kapitana Picarda, który – jak się zdaje – jako jedyny był odporny na czar
Okony.
Co do Wesleya, to mam wrażenie,
że on po prostu nie spotkał takiego człowieka. Wyraźnie to zupełnie inna klasa
ludzi, planet, życia w kosmosach. Poukładana Federacja, nie oferuje takich
znajomości. A nowe jest fascynujące i tyle.
Ojacieflirttakiwyrafinowany (źródło) |
Inna
sprawa, że akurat fajnie rozegrali relacje Okony z młodym Crusherem: tak
naprawdę to Wesley sprawił, że cała intryga znalazła szczęśliwe zakończenie.
Sprawił to swoją, jakkolwiek głupio to brzmi, niewinnością i dobrocią. Swoim
troskliwomisiowym serduszkiem, które kazało chłopakowi poruszyć temat
samotności w rozmowie z Okoną.
Przyznam, że ja nie mam pojęcia,
czemu Okona od razu nie załatwił sprawy. Co miał do stracenia? Klejnot, którego
nie ukradł, bo przecież nie jest złodziejem? Czemu to musiało być takie
dramatyczne? Ogarniam, że mógł przez chwilę myśleć o kryciu swoich
„pracodawców”, ale w sytuacji, gdy z tego powodu niemal wybucha wojna
międzyplanetarna? No dobra, w sumie panowie mogli być randomowymi kolesiami i niekoniecznie
przywódcami swoich planet. Tego jakoś nie jestem pewna. Chciałam też dodać w
tym miejscu, że uwielbiam tę wizję – planeta jak państwo. A co się stało z
kontynentami? Z odległościami na samej planecie? Z różnicami między ludźmi
zamieszkującymi różne strefy klimatyczne? Uwielbiam tę wizję, bo widzę w niej
taką małą próbę oswojenia nieskończonego i niewyobrażalnego ogromu kosmosu. I
mnie to nieodmiennie wzrusza.
W ogóle
muszę tu przyznać, że kiedy oglądałam ten odcinek po raz pierwszy, najważniejszy
plot twist zdecydowanie mnie zaskoczył. Od samego początku węszyłam spisek i
byłam święcie przekonana, że Okona coś knuje. Szczególnie kiedy chciał
popatrzeć, jak Geordi naprawia uszkodzoną część – pomyślałam sobie „aha, będzie
próbował przejąć Enterprise z maszynowni, albo przechwycić technologię”. A
potem: wow, jednak nie? Jednak jesteś po prostu poczciwym chłopem? Toś mnie
zaskoczył, Okona! Toś mnie zaskoczył, odcinku!
Prawda? U mnie to samo. No bo po
co inaczej miałby wszędzie wściubiać nos. A on po prostu chciał być przy
operacji na swoim statku. Chciał wiedzieć, jak go naprawić ponownie w razie
czego. Co mu wetkną. Kapitan, nawigator, pilot i mechanik w jednym. Nie miał
nawet Chewbacci, żeby mu mógł podać śrubokręt. Poczciwy chłopak ze zdrowym libido…
(Riker… przez chwilę wyglądałeś tak, jakbyś i ty chciał tego libido zasmakować,
w czym nie widzę niczego złego, ale jednak ten rozmarzony wzrok nieco mnie
zaskoczył).
Inna
sprawa: za Okoną ruszyły dwa okręty, jeden dowodzony przez Debina, drugi –
przez Kushella. I jeszcze tyle o ile jestem w stanie ogarnąć, że ten ostatni
zabrał ze sobą syna: ot, młody następca tronu, niech się uczy i hartuje, spoko.
Ale po jaki ciul Debin wziął na tę wyprawę córkę w zaawansowanej ciąży?
Przecież cała akcja mogła się skończyć bitwą z licznymi ofiarami. Naprawdę
władca Atlec z taką lekkością poświęciłby życie Yanar (Rosalind Ingledew) i jej nienarodzonego dziecka? Może
zamiast tego zabrałby jednak, nie wiem, dodatkowego żołnierza…?
A poza tym
wszystkim mamy Datę – i jego próbę zrozumienia humoru. I to wszystko jest
jednocześnie głupie, bo mam wrażenie, że niepotrzebnie komplikują temat, który
superinteligentny komputer powinien móc rozpykać, ale też lubię to oglądać, no
bo Data jest taki uroczy w tej nieporadności. I tak się stara, ale mu ciągle
nie wychodzi. I to rozczarowanie, kiedy orientuje się, że holograficzna
widownia jest zaprogramowana tak, żeby śmiać się ze wszystkiego, niezależnie od
faktu, czy to rzeczywiście dowcip czy nie. Jakby ktoś mnie pytał o zdanie, to
scena, w której Data widzi, że to w istocie program odpowiadał za salwy śmiechu
z widowni, jak mało która świadczy o człowieczeństwie androida. No i oczywiście
ogromnie doceniam Guinan za wytrwałe wspieranie Daty w jego dążeniu do bycia
zabawnym.
To jeden z
tych odcinków, który ma w sobie masę fajności i porusza ciekawy – stary jak
Shakespeare – temat, ale jednocześnie posługuje się zupełnie głupimi
narzędziami, by osiągnąć swój cel. Lubię go, ale niczego mi nie urwał.
– So… if you put funny teeth in your mouth and jump around like an
idiot, that is considered funny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz