(źródło) |
Premiera: 27
marca 1989
Reżyseria:
Cliff Bole
Scenariusz: Keith
Mills
Wciąż mam mieszane uczucia do tego odcinka. I, jak się
okazuje, nie tylko ja, bo nawet twórca historii miał z nią pewien problem,
przez co na liście płac widnieje on pod pseudonimem Keith Mills, zamiast pod
prawdziwym nazwiskiem: Tracy Tormé. Był to bowiem jeden z tych epizodów,
których scenariusz nie przypadł do gustu show runnerowi serialu, Maurice’owi
Hurleyowi. Wprowadził on tak znaczące zmiany, że koniec końców oryginalny autor
w ramach protestu odmówił podpisania się pod epizodem własnym nazwiskiem. To
zresztą jest tylko małą częścią zamieszania, jakie towarzyszyło powstawaniu
Następnego Pokolenia. I to jest jeden z tych momentów, które nieco mnie
przygnębiają: jak ironicznie skonfliktowana była ekipa tworząca Star Treka –
serial opowiadający o tym, jak zgoda i wspólne działanie potrafią stworzyć
przyszłość dla ludzkości. Niestety, takie tendencje trwają po dziś dzień, co
dość jasno wskazuje na fakt, że Star Trek na zawsze pozostanie jedynie mrzonką
nazbyt optymistycznie nastawionego do życia kolesia.
Ale to takie tam pozakulisowe rozkminy.
To, co mnie zastanawia w tym odcinku przede wszystkim, to
obcy, którzy stworzyli iluzję hotelu Royale. Zacznijmy od tego, że uznali
głupkowatą powieść za źródło rzetelnej wiedzy na temat ludzkości. Czyli, jak
rozumiem, nie mieli w ogóle pojęcia o czymś takim jak fikcja, sztuka, a w
szczególności: literatura. No i dobrze, kosmici z Galaxy Quest też nie
mieli o tym pojęcia. Ale skoro tak, to w jaki sposób udało im się na podstawie
tej powieści (słabej, co wielokrotnie podkreślano) tak świetnie odzwierciedlić
zarówno samo wnętrze hotelu jak i bohaterów? Są tam i statyści (podejrzewam, że
niezbyt dokładnie opisani, bo dla ludzkiego czytelnika nie ma potrzeby
umieszczania takich opisów), i postacie – jak mniemam – drugoplanowe, które (na
tyle, na ile wskazuje moje doświadczenie z powieściami) zapewne zostały opisane
jednym czy dwoma zdaniami typu kolor sukienki, oczu, ogólna sylwetka i tak
dalej. Zresztą, nie można wykluczyć, że główni bohaterowie też zostali w ten
sposób opisani. Przecież mało kto współcześnie bawi się w szczegółowe
opisywanie każdego elementu wyglądu postaci (chciałam tu nawet przytoczyć fajne
opowiadanie, które poruszało ten temat, ale za diabła nie pamiętam tytułu ani
autora…). Jasne, można założyć, że obcy poczynili dalsze badania, żeby
uwiarygodnić tworzony przez siebie mikroświat. Wyciągnęli wnioski choćby na
podstawie wyglądu załogi, której statek zniszczyli. Ale tu z kolei mam drugi
problem: gdyby robili jakieś dalsze badania, szybko zorientowaliby się, że
powieść to nie jest prawdziwy świat.
(źródło) |
Choć trzeba oddać odcinkowi sprawiedliwość, że statyści,
którzy – jak podejrzewam – w powieści się nie odzywali, tutaj również nie
weszli w interakcje ze zwiadem Enterprise, mimo że byli zaczepiani i zadawano
im pytania. To akurat wyszło bardzo fajnie.
Załoga Enterprise dochodzi do wniosku, że kosmici
nieumyślnie zniszczyli statek NASA i jedynemu ocalałemu mężczyźnie w ramach
zadośćuczynienia stworzyli na podstawie powieści hotel, żeby tam mógł żyć. Ja w
to nie wierzę. Moim zdaniem to był raczej eksperyment, jak się zachowa żywy
człowiek w takim sztucznym środowisku. Ci obcy nie byli tacy fajni, za to na
tyle bystrzy, żeby hotel wraz z gośćmi i obsługą wypadł wiarygodnie w każdym
szczególe. Nie ma białych plam tam, gdzie autorowi powieści nie chciało się
opisywać.
A ja
wolę wersję załogi. Bo jest miła. No i nie bardzo wiem, po co kosmitom taki
eksperyment. Na ludzi trafili przypadkiem i nie wygląda na to, żeby cokolwiek
więcej z nimi robili – szukali kontaktu, w ogóle jakoś się o nich otarli, bo w
sumie pozostają do końca, jako nieznani. A ta wersja, że bardzo chcieli jakoś
zadośćuczynić, czy choćby pozwolić mu przetrwać, bo może nie potrafili odwieźć
go na Ziemię, jest ładna i do mnie trafia.
Inna sprawa, że skoro już statek Stephena Richey…
Richeygo… Richeya… Skoro już jego statek uległ zniszczeniu, to w gruncie rzeczy
Richey i tak nie miał za bardzo lepszej alternatywy. Był zbyt daleko od domu,
żeby liczyć na ratunek. Przez pewien czas owszem, zastanawiałam się, dlaczego –
skoro znał tę powieść – nie spróbował się dostosować i wydostać podobnie jak
zrobili to Riker, Data i Worf. Ale potem mnie tknęło, że nawet gdyby się
wydostał, to właściwie co by osiągnął? Nie czekał na niego żaden USS
Enterprise.
To znaczy nie – Richey mógł zrobić coś jeszcze i szkoda
mi, że tego nie robił: mógł pisać dziennik. Jak widać miał taką możliwość, ale
dokonał tylko jednego wpisu, jak mniemam tuż przed śmiercią. Żal, bo ciekawa
jestem, jak mu się żyło i jakie odczuwał emocje na różnych etapach tej dziwnej
egzystencji.
(źródło) |
To
zaiste jest ciekawe. Ale może dlatego nie pisał? Że tak naprawdę nie miał o
czym i pewnie nie wierzył, że ma dla kogo? Dopiero przed śmiercią uznał, że a
nuż komuś się to przyda. Tak zupełnie serio, on powinien zwariować, albo co. W
tak ograniczonym środowisku, zero wyzwań poznawczych i podejrzewam, że również
zero nadziei. Powiem, że gdyby pisał pamiętnik, a miał jeszcze zacięcie
literackie i wrzucałby w to wszystko wspomnienia i tak dalej – to mogłaby być
ciekawa i niesztampowa powieść.
Doceniam też, że w odcinku tym każdy z trzech bohaterów –
wspomniani już Riker, Data i Worf – trzymali się swoich funkcji pełnionych na
statku i nie miałam zgrzytów, że naukowych dokonań dokonuje Klingon albo coś
takiego. W ogóle podejście Worfa do tematu było ogromnie interesujące: raz, że
frustrowało go całe to uwięzienie i widać było, że źle się z tym czuł. Dwa,
jego komentarz po tym, jak odnaleźli w hotelowym pokoju ludzkie szczątki i Data
określił sposób śmierci. No i w ogóle: Riker wydaje polecenia i faktycznie
kieruje grupą, a Data objaśnia, bada wszystko tricorderem i cóż, jest po prostu
oficerem naukowym [no i jest rewelacyjny
przy stole! Nie zapominajmy o tym!]. Jako grupa bardzo fajnie wszyscy się
zgrali.
Całościowo odcinek był ciekawy i oglądało mi się go z
przyjemnością. Niemniej muszę powiedzieć, że ani trochę nie miałabym ochoty
czytać powieści Hotel Royale. Istotnie, wydaje się okropnie sztampowa,
ze słabymi dialogami i płytkimi postaciami.
–
Looks like the poor devil died in his sleep.
– What
a terrible way to die.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz