(źródło) |
Premiera: 18 marca 1989
Reżyseria: Joseph L. Scanlan
Scenariusz:
Steve Gerber, Beth Woods
Po obejrzeniu tego odcinka najsilniej został mi w pamięci
moment, gdy jednemu z lekarzy walczących o dobrostan fizyczny członków załogi
Enterprise i ich rodzin psuje się magiczne urządzonko do naprawy złamanych
kości. Oczywiście biedak nie ma pojęcia jak sobie poradzić a rzucone przez dr
Pulaski hasło „łubki” najwyraźniej nic mu nie mówi i sprawa wymaga wyjaśnień. I
ja po raz kolejny zadaję sobie pytanie – jakim cudem ludzkość nie wymarła? Bo
jasne, ta cała technika, to rzeczy wspaniałe, jakże ułatwiają, ale na bogów!
Nie uczyć się na studiach medycznych metod „naturalnych”? Swoją drogą
usłyszałam kiedyś od własnego lekarza, że młodzi adepci sztuki położniczej nie
potrafią przyjąć trudnego porodu bez zrobienia cesarki. Nie obrócą dziecka, nie
pomogą kobiecie. Nie uczą się tego, a na pewno nie ćwiczą, bo jak? Skoro mamy
technikę, która pozwala wszystko zobaczyć i zaradzić zabiegiem? A co jeśli
cesarka nie będzie możliwa? Mamy to samo, już stajemy się niewolnikami
technologii. Przekonanie, że w razie końca świata najlepiej mieć w ekipie
lekarza weterynarii, nie wzięło się znikąd. [Ale to sama widzisz, że ta
scena była ze wszech miar wiarygodna i prawdopodobna. Lekarze, którzy potrafią
robić rzeczy bez użycia cudów techniki są i będą elitą. Jak dr Pulaski. I,
niestety, nawet dr McCoy się czasem na tym trochę wykładał.] [[nie odbieram jej wiarygodności bynajmniej; ot, obserwacja, że czeka nas wyginięcie...]]
Ale OK. Zapędziłam się. Odcinek.
Kolejne wezwanie o pomoc ściąga USS Enterprise z
planowanej trasy.
Żeby było gorzej, sygnał nadchodzi ze Strefy Neutralnej,
podążenie za nim grozi więc konsekwencjami politycznymi. Na miejscu okazuje
się, że bliźniacza jednostka, USS Yamato, cierpi na serię awarii, od drobnych a
upierdliwych, do tej najpoważniejszej, która posyła statek w niebyt na oczach
obsady mostka Enterprise. Żeby było dramatyczniej kapitanowie obu jednostek się
przyjaźnią. I podzielają pasję archeologiczną. Kiedy więc kapitan Varley (Thalmus Rasulala) dzieli się z Picardem powodem
swego naruszenia strefy neutralnej – odnalezieniem artefaktów legendarnych
Ikonian, a wraz z nimi miejsca, z którego prawdopodobnie pochodzą – Picard ma
poważną zagwozdkę. Przyznam, że byłam nieco zdumiona, że tak szybko zdecydował
się pójść za wskazówkami starego kumpla, uznając, że koniecznie należy
natychmiast podejść niemal pod romulańską granicę. Z drugiej strony – to nie
pasja go tam pchnęła, a zagrożenie, jakie mogło nieść znalezienie broni Ikonian
przez Romulan.
(źródło) |
A ja w ogóle jestem zszokowana, że obaj
kapitanowie postąpili w ten sposób. Rozumiem pasję, ale każdy ze statków miał
jakiś określony kurs, jakąś misję i trudno mi sobie wyobrazić, że później
tłumaczą się admiralicji „no bo Ikonianie to, rozumie pan, moje hobby”. Obaj
postąpili, moim zdaniem, nieodpowiedzialnie. W szczególności Varley, no bo
Picard jeszcze miał trochę lepsze usprawiedliwienie – ratowanie załogi USS
Yamato. A przecież Strefa Neutralna to nie przelewki. Ani Varley, ani Picard
nie mogli raczej liczyć na to, że Romulanie ich nie zauważą albo zauważą, ale
zignorują. To Romulanie, do licha.
W zeszłym tygodniu wspomniałam o tym, że wyjaśnienie
istnienia kakaowca na jakiejś tam planecie być może istnieje. Są nim właśnie
Ikonianie. Mityczny lud, postrzegany jak bogowie, silny, wojowniczy i błąkający
się przypadkowo po galaktyce, od którego i Ziemianie i inni jej mieszkańcy
uczyli się cywilizacji. To oni – skoro już ich istnienie zostało udokumentowane
– wg słów Picarda mogą być powodem istnienia tylu podobieństw między odległymi
kulturami.
Ten motyw wspólnego pochodzenia wielu
ras w kosmosach przewija się nie raz w Star Treku – uzasadniając, dlaczego jest
tyle humanoidów, fizycznie zdolnych się ze sobą dogadać. Ale rozciąganie tego
na rośliny uprawne wydaje mi się jednak nadużyciem: na samej Ziemi miałaś na
przykład głupią kukurydzę, którą znali i uprawiali w Ameryce od zarania
dziejów, a myśmy poznali to dopiero jakoś pod koniec renesansu. A pokrewieństwo
Europejczyków z Aztekami jednak jest większe
niż z Ikonianami czy Thalosianami.
Toteż jeśli chodzi o kakaowca, bardziej
przemawia do mnie, że to potrawa wymyślona przez ludzi i po prostu tak ją
nazwali, bo roślina tyle o ile przypominała im ziemskiego kakaowca. Na tej
samej zasadzie, na jakiej papkę na bazie kokosa nazywa się smalcem kokosowym.
Co mi się najbardziej podobało, to pokazanie, że legendy,
choć oczywiście mają w sobie ziarno prawdy, często nie oddają sprawiedliwości.
Lud uznany za
wojowniczy i ekspansywny, okazał się być ludem, który został
zmuszony do ucieczki z własnej planety i dzięki odkryciu wrót do pokonywania
przestrzeni jednym krokiem, rozsiał się po galaktyce. Oczywiście nie byłoby
dobrze, żeby takie urządzenie wpadło w ręce Romulan, zatem należy je zniszczyć.
[i po raz kolejny Data uratował dzień. Zauważyłaś, że gdyby nie ten android,
Federacji mogłoby już nie być? A na pewno samego Enterprise!]
(źródło) |
Co ciekawe na planetę decyduje się zejść sam kapitan. Parę
odcinków temu, stwierdziłam, że Rikerowi brak wyzwań. Kapitanowi najwyraźniej
też. [to akurat mi się bardzo podobało – chyba nawet nie o samo wyzwanie
chodziło, ile o to, że no, Ikonianie. A Picard był na ich punkcie zafiksowany.
I Riker fajnie to zrozumiał, bo wprawdzie próbował oponować, ale szybko
ogarnął, że w tym akurat przypadku nie ma co walczyć]
Co jeszcze? Ach! Romulanie! Zawsze interesujący! Niełatwo
współpracować z wojowniczym przeciwnikiem, który tylko czeka byś popełnił błąd
dający szansę, by uznać go za prowokację. Jednak miło wiedzieć, że dowództwa na
romulańskim okręcie nie dostaje się ot tak, bez powodu. Subkomandor Tarris (Carolyn Seymour) jest nieufna ale zdecydowanie
rozsądna. Wspólnymi siłami na cienkiej granicy wiary w prawdomówność drugiej
strony, udaje się wyeliminować zagrożenie płynące z wirusa aplikowanego przez ikoniańską
sondę na obydwu jednostkach i rozstać się wciąż w stanie rozejmu, a także bez
nowych możliwości technicznych po żadnej ze stron. Status quo zachowane. [No
bo Romulanie są zarąbiści. Co jak co, ale bystrości i rozsądku nie można im odmówić – wszak są
spokrewnieni z Wolkanami, więc to w zasadzie nie dziwi.]
– Fate. Protects fools, little children and
ships named Enterprise.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz