The Price

No to cię mam i będę cię brał (źródło)

Premiera: 11 listopada 1989
Reżyseria: Robert Sheerer
Scenariusz: Hannah Louise Shearer

Dzisiejszy odcinek skupia się na postaci doradczyni Troi. Na prywatnym aspekcie bycia doradczynią, półbetazoidką i do tego kobietą zakochaną od pierwszego wejrzenia. Szczęśliwy wybranek – Devinoni Ral (Matt McCoy) przybywa na USS Enterprise jako przedstawiciel jednej z czterech ras przystępujących do negocjacji o pierwszy stabilny tunel podprzestrzenny. Tunel odkryty przez rasę piątą, stanowi dla owej rasy rzecz trudną do wykorzystania, bo (uwaga!) nie posiada ona możliwości załogowych lotów kosmicznych… well… jakaś Pierwsza Dyrektywa? I jak w ogóle Barzanie dali znać na inne planety, że jest się o co bić?

Może sami nie potrafią latać w kosmosy, ale potrafią nadawać i odbierać sygnały? To akurat wydaje mi się całkiem sensowne. Większy kłopot widzę z Pierwszą Dyrektywą rzeczywiście, ale pewnie gdyby się uprzeć, też można by tutaj wybronić. Teoretycznie Federacja mogła skontaktować się z Barzanami mniej-więcej w tym punkcie ich historii, co Wolkanie z Ziemianami w Pierwszym Kontakcie, czyli: odkryli już napęd warp, tylko jeszcze nie do końca ogarnęli całą resztę.

No nie – bo Barzanie nie mieli załogowych statków kosmicznych. Ludzie mieli takowe przed napędem warp. Nie latasz w kosmosy? Nie pokazujemy ci się. Taka idea przecież Pierwszej Dyrektywy.

Jakby nie było – dali, wybrali rasę naukowców, rasę, która utrzymuje pokój od dziesięciu pokoleń i Federację. Wymieniłam wcześniej cztery rasy, gdyż do negocjacji wprosili się jeszcze Ferengi, wyrażając oburzenie, że ich pominięto. Być może zrobiono to dlatego, że zasadniczo Ferengi nie przebierają w środkach i pierwsze, co ogarnęli to podtrucie negocjatora Federacji. Niewiele tym jednak zyskali, bo jego miejsce zajął przebiegły Riker.
Tymczasem – co smutne – Deana Troi totalnie nie wyczuła zagrożenia. Zajęta była przeżywaniem romansu wszechczasów – masaże, dziki seks i babskie rozmowy podczas aerobiku. Swoją drogą, uwielbiam tę scenę. Rozmowa Troi z doktor Crusher jest urocza, wypada naturalnie i[tak, scena ma swój urok, polegający właśnie na takiej naturalności, ale moją uwagę odwracały ciągle te futurystyczne kostiumy] dobrze pokazuje lekkość i brak pruderii w podejściu do spraw seksu w dwudziestym czwartym stuleciu. A jednocześnie Beverly rzuca Deanie subtelne ostrzeżenie – wspomina swój ognisty romans, który trwał niesamowity tydzień.
W każdym razie, Troi, zamiast zajmować się tym, co powinna – a więc doradzaniem i
Troi jest bardzo rozciągnięta! (źródło)
wyczuwaniem – zagłębia się w błękitnych oczach, pozwala się nosić do sypialni (ciekawe, czy ten stereotyp rodem z harlequinów wyszedł twórcom odcinka przypadkiem, czy był zaplanowany z premedytacją; przyznam, że przewróciłam oczami) i generalnie się rozluźnia. A wyraźnie jest jej to potrzebne – na początku odcinka widzimy ją zirytowaną, zmęczoną i obolałą. Plasterek w postaci romansu zdecydowanie był jej potrzebny.

Jak dla mnie, jeśli była w tak złym stanie mentalnym, psychicznym, czy jakimkolwiek innym (a ufam, że mogła być, szczególnie biorąc pod uwagę jej fach, zapewne bardzo obciążający emocjonalnie i umysłowo), to kategorycznie powinna była poinformować o tym kapitana. Może skończyłoby się jakąś, nie wiem, medytacją czy czymś, może urlopem, ale zatajenie swoich problemów przed przełożonym było bardzo nieprofesjonalne i, jak widać, mogło narazić wszystkich na ogromne niebezpieczeństwo. No bo skoro w normalnych warunkach doradca Troi wyczuwa intencje załogantów znajdujących się na pokładzie innego statku, albo wręcz na planecie, do której orbity dopiero się zbliżają, to jak mocno musiała wyczuwać Ferengich stojących tuż obok niej?
A jak raz mogłaby się na coś przydać! Ech, ech… Romans romansem, ale jesteśmy dorośli i w pracy, w dodatku na ogromnie odpowiedzialnym stanowisku, dammit.

Popełniła błąd. Jest człowiekiem. Pół-człowiekiem, ale jest. To się zdarza. Skoro kapitanowi Kirkowi wolno popełniać błędy i to czyni go ludzkim, i w ogóle jest fajne w aspekcie budowania postaci, to Troi też.

Tymczasem załoga – w osobach Geordiego i Daty – bada tunel. Obydwu im coś się w nim nie podoba i oczywiście mają rację. Podziwiam ich odwagę. Wlecieli i w sumie mogli już nigdy nie wylecieć. I co by zrobili, skoro z prędkością warp 9 leciało się do miejsca gdzie wychodził tunel jakieś setki lat? A skoro leciało się tam tak długo, to skąd w ogóle wiedzieli, gdzie ten tunel wychodził? I ogólnie to naciągane wszystko jak dla mnie i tyle. [przyznam, że wątek tunelu był jakoś tak skamuflowany pod wątkiem doradcy Troi, że mi kompletnie umknął…]
Istotą odcinka jest jednak co innego. Mianowicie fakt, że ukochany Troi oszukuje. 
Przy nieokrągłym stole negocjacyjnym (źródło)
Wykorzystuje swoje betazoidzkie geny i manipuluje negocjatorami tak, by zostać jedynym kupującym na placu boju. Deana musi wybrać, kto i co jest dla niej ważniejsze. Nie widzę u niej wahania przy dokonywaniu wyboru, a jedynie żal. Również reakcja kochanka jest bardzo w porządku i ogólnie wszyscy zachowują się bardzo dojrzale. No, może poza Ferengi, ale to akurat w charakterze postaci. Mnie zaś najbardziej podoba się komandor Riker w rozmowie z Ralem. Zdecydowanie pozbył się już syndromu psa ogrodnika. Brawo, Will!

Ogółem nie jestem fanką tego odcinka. W pełni rozumiem, że w serialu czasem trzeba wrzucić jakąś historię bardziej kameralną, przybliżającą wybraną postać z innej niż zazwyczaj perspektywy, pogłębić trochę głównych bohaterów. Ale tutaj to się odbyło, jak na mój gust, za dużym kosztem. No bo wprawdzie pokazano nam inną, intymną twarz doradcy Troi, ale w moich oczach bardzo ucierpiała na tym jej twarz zawodowa.
Inna rzecz, że trochę odbił się ode mnie ten romans jako taki. No bo spojrzeli sobie w oczy i co? „Hej, jesteś ładny/a, kocham cię na zabój”? Nie lubię romansów zawieszonych w próżni, takich gdzie nie wiadomo, co właściwie łączy dwoje ludzi.

Chemia! Chemia ich łączy! To był taki typowy romans oparty na atrakcyjności fizycznej. Zdarzają się takie i przecież oni nie zostali ze sobą na wieki. Spodobali się sobie nawzajem, mieli ochotę na seksy, dziękuję. Tu nie potrzeba głębi. Jak się zaczęli poznawać, to się okazało, że mają rozbieżne poglądy na ważne sprawy i romans się skończył. Dla mnie OK.

To, co mi się spodobało, to z kolei pojawienie się stabilnego tunelu, prowadzącego do innych kwadrantów. Tak, będę miała przesyt takich atrakcji w DS9, ale póki co to cieszy, bo widać narodziny pomysłu, do którego wrócono dużo później.

No, stabilny to on nie był, jak się szybko okazało. Ale fakt, że temat się pojawia i że Federacja wie z czym taki tunel jeść i czego można się po nim spodziewać, jest fajny. W końcu znajdą coś, co będzie działało.



– You know, if this doesn't work, the thought of spending the rest of my life in here is none too appealing.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz