Booby Trap

(źródło)

Premiera: 28 października 1989
Reżyseria: Gabrielle Beaumont
Scenariusz: Ron Roman, Michael I. Wagner

Gdybym miała podsumować ten odcinek jednym zdaniem, brzmiałoby ono: Geordi lepiej się dogaduje z komputerami niż z kobietami, a człowiek i tak górą. Pointa generalnie się do tego sprowadza. Po drodze mamy jeszcze bardzo ładny wykład o tym, że człowiek to istota, która rozwija się dzięki zainteresowaniom. Te mniejsze i większe fiksacje, działania pozornie zbędne, które podejmujemy, bo sprawiają nam przyjemność, dają nam parę do sięgania po więcej. A czasem mogą nas też zaprowadzić prosto w kłopoty.

Ta pointa właśnie do mnie nie do końca przemówiła. Znaczy wszystko było w porządku, do momentu, w którym Picard zakasał rękawy i sam usiadł za sterami zamiast Daty. Wiem, że chodziło o pokazanie wyższości człowieka, ale nadal wydaje mi się, że androidzko-komputerowa szybkość reakcji, precyzja i spostrzegawczość to w tamtej sytuacji były potężne argumenty na korzyść AI.

Tym razem kapitan Picard ma możliwość pochodzić po tysiącletnim wraku z kosmicznej wojny, która miała miejsce jakoś wtedy, co bitwa pod Grunwaldem… Kto by nie skorzystał? Przyznam od razu, że nie załapałam jak uruchomiła się pułapka, kto ją zostawił i w jaki sposób działała. Grunt, że była śmiertelna, że należało wprowadzić zmiany w napędzie, żeby w ogóle marzyć o ucieczce, a potem jeszcze wykonać parę ekstra szybkich manewrów, z którymi miał[ototo właśnie]
(źródło)
problem nawet komputer, a jednak Picard sobie poradził (wyjaśnienia dlaczego czynnik ludzki sobie poradzi, poza oczywiście podkreślaną parę razy chęcią przetrwania, też kompletnie nie załapałam, ale w sumie ja już się na to zwyczajnie zgadzam, że z braniem na rozum technikaliów trekowych sobie nie radzę).
I tu docieramy do Geordiego i jego problemu z kobietami. W ramach wstępu dostajemy nieudaną randkę. Wymyślony przez La Forge’a romantyczny wystrój włącznie z super żenującym skrzypkiem musiał prowadzić do katastrofy… jakby nie wystarczyło, że najwyraźniej nie miał żadnego wspólnego tematu ze swą wybranką. Na szczęście laska była w porządku i nie męczyła zbyt długo naszego bohatera.
To, co podziało się później, gdy Geordi, by ułatwić sobie wkręcenie się w myślenie nad problemem napędu, stworzył na holodeku pracownię, w której powstał jego prototyp, było w sumie doskonałym wyjaśnieniem, dlaczego randka się nie udała. Porucznik w bonusie do pracowni, zapodał bowiem hologram jego twórczyni. Nie tylko mądrej i niewątpliwie przy okazji pięknej. Przede wszystkim jednak dzielącej z La Forgem pasje i cele. Rozumieją się w pół słowa, zachwycają sobą nawzajem i oczywiście pędzą po rozwiązanie. Do ostatniej chwili.

Na obronę Geordiego muszę podkreślić, że to nie on wpadł na pomysł holo-Leah – komputer stworzył ją trochę przypadkiem. Owszem, Geordi trochę później poprawił symulację, ale, że tak to ujmę, nie on zaczął.
Myślę, że rzeczywiście widać tu, dlaczego randka się udała, ale raczej nie dopatruję się tego w fakcie, że Leah była hologramem. Sama wytknęłaś, że w początkowej scenie randki Geordi i jego wybranka wyraźnie nie mieli wspólnych tematów. Tutaj było wręcz przeciwnie: Geordi i Leah (abstrahując w tym miejscu od jej prawdziwości) dzielili wspólne zainteresowania, bah, w sumie to chyba nawet pasje. Pyszczki im się nie zamykały przecież. Myślę, że gdyby Geordi spotkał w maszynowni tego typu kobietę, zajaraną takimi tematami, również mogłoby między nimi zaiskrzyć.

Wszystko pięknie, ale mnie coś kazało się zastanowić, jak czułaby się oryginalna doktor Leah Brahms (Susan Gibney), gdyby wiedziała, że gdzieś tam w odległym zakątku galaktyki ktoś powołał do istnienia hologram o jej wyglądzie, wiedzy i osobowości i nawiązał z nim raczej osobistą relację. W jakiś sposób mnie to zaniepokoiło. Że w ten sposób można spełniać wszelkie swoje fantazje to raz – wydaje się to dość niebezpieczne. Dwa – że ktoś może kogoś innego kopiować bez jego wiedzy i zgody. Tu przypomina się odcinek XXX, w którym Riker nie chciał dać się sklonować. Tyle, że to jeszcze co innego. Ktoś powołuje do istnienia echo czyjejś osoby. Jakieś to dla mnie brrr.
(źródło)

Rozumiem, o co Ci chodzi, ale nie do końca się zgadzam. To znaczy tak: po pierwsze, jak wspomniałam wyżej, Geordi nie był tak do końca inicjatorem symulacji pani doktor. Po drugie, jakkolwiek z punktu widzenia Geordiego relacja była osobista, to przecież jednak komputer wyraźnie odmówił mu dostępu do prywatnych zapisków oryginalnej doktor Leah. Toteż jest pewna granica, której w holodeku jednak nie udało się przekroczyć.
Aczkolwiek masz zupełną rację co do tych obaw samych w sobie, odchodząc już nawet od Geordiego. Holodek zdolny do symulowania dowolnego istniejącego człowieka budzi pewien niepokój. Przy czym nasuwa mi się tu nawet nie epizod z klonowaniem (gdzie, jak pisałam w tamtej notce, imho Riker i reszta załogi Enterprise zachowała się dość samolubnie i nie do końca logicznie), a holoprogramy niejakiego Barclaya, który bez skrępowania tworzył symulacje Rikera, doradcy Troi i reszty załogi, by sobie odreagować czy to spuściwszy łomot holoRikerowi, czy będąc uwodzonym przez Troi i tak dalej. Tam już wyraźnie widać pewną niefajną stronę holodeku.
Inna sprawa, że po prawdzie w DS9 Quark właśnie na tej niefajnej stronie będzie trzepał grube latinum.
Co zrobić – wynalazki nie są same w sobie złe albo dobre – wszystko zależy od tego, jak się ich użyje.
 W każdym razie nie uważam, żeby akurat przypadek Geordiego był najbardziej niepokojącą opcją. Wszystko odbyło się trochę na wariata, trochę w dobrej wierze, a trochę przypadkiem. Jeśli rzeczywiście komputer choć trochę oddał w symulacji charakter doktor Leah, to myślę, że prawdziwa Leah jakoś by to przełknęła.

W sumie niewiele więcej mam do powiedzenia. Może poza tym, że o moją ulubioną scenę odcinka walczą dwie: O’Brian przyznający się do budowania modeli okrętów i zachwycone pasją kapitana miny Troi i Rikera.


– The ship in the bottle... Oh, good Lord, didn't anybody here build ships in bottles when they were boys?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz