Samaritan Snare


il. Juan Ortiz (źródło)
Premiera: 15 maja 1989
Reżyseria: Les Landau
Scenariusz: Robert L. McCullough

Pod wieloma względami lubię ten odcinek. Ale zacznę i tak od tego, czego nie lubię: pierwszy oficer Riker. Od jakiegoś czasu pisałyśmy z Siem, że twórcy próbują trochę zrehabilitować biedaka i dają mu nieco sensowniejsze wątki, ale tym razem chyba komuś coś się pomyliło i Will znowu wychodzi na kretyna. No dobra, może nie na kretyna. Ale zdecydowanie brakuje mu kompetencji.
No bo taka sytuacja: nawiązujemy kontakt z obcą rasą – i to bardzo obcą, bo nawet Data zwrócił uwagę, że Federacja nie ma wiele danych o Pakledach – i oni nam mówią, że ojojoj, popsuty statek mają. I nawet Worf – chociaż mam do niego ambiwalentny stosunek jako do szefa ochrony, bo jednak zdecydowanie za wiele razy w życiu się przewrócił – nawet on mówi, że hej, nic o nich nie wiemy, nie wysyłajmy tam głównego inżyniera bez żadnej refleksji ani ochrony. I to jest rada, która wydawałaby się dość oczywista. Ale nie, Riker stwierdza, że co może pójść źle. A ja sobie myślę: Riker, jesteś idiotą. Daj mu chociaż jakąś ochronę. Albo w ogóle może nie wysyłaj od razu głównego inżyniera, hmm? Nie macie tam innych ludzi w maszynowni? Nie mówię, że gdyby wysłali na przykład Gomez, to można by ją olać, bo mniej cenna. Niemniej Wydaje mi się, że im bardziej odpowiedzialne stanowisko zajmuje ktoś na statku i im bardziej jest niezastąpiony, tym mniej chętnie powinien być wysyłany na potencjalnie niebezpieczne misje. Zwłaszcza że chodziło o naprawienie dość prostej usterki. Jak zrozumiałam, mógłby to zrobić naprawdę każdy, niekoniecznie Geordi.
No ale dobra. Riker postanowił mieć w nosie rady szefa ochrony. W ogóle myślę, że bycie szefem ochrony na pokładzie Enterprise to mega niewdzięczne zadanie. Pewnie Worf jest przyzwyczajony, że wszyscy mają w nosie jego sugestie.
Enyłej. Potem z kolei uaktywniła się doradca Troi, która – dla odmiany – miała coś sensownego do powiedzenia. Bo zwróciła uwagę na coś, czego inni nie widzieli, więc rzeczywiście jej zdolności się tutaj przydały. I co? I nic, bo Riker postanowił absolutnie zignorować jej słowa. To znaczy okej, zapytał Geordiego, czy wszystko gra. Ale to była wyjątkowo nędzna reakcja. Może na przykład trzeba było przesłać na pokład Mondora kogoś z ochrony (prawdę mówiąc, trzeba to było zrobić na samym początku, no ale już nie będę tego drążyć)?
(źródło)
A kiedy wszystko się skomplikowało i Pakledzi pokazali swoje prawdziwe oblicza, nagle wszyscy rozłożyli łapki. I to, przyznam, mnie zaskoczyło. To znaczy dobra, wreszcie przyszło im do głów, żeby zastosować podstęp, ale to dziwnie długo trwało.  A i podstęp wydawał mi się trochę przekombinowany. Znaczy okej, moja koncepcja była taka: ściemnić, że się zgadzamy na przesłanie danych z Enterprise, po czym przesłać Pakledom wirusa, który wyłączyłby tę tarczę. W tym momencie teleportujemy Geordiego na pokład Enterprise i jesteśmy wolni i swobodni. Wedle uznania, moglibyśmy Mondor rozstrzelać fazerami albo zostawić w spokoju. I jestem szczerze zawiedziona, że nikt z załogi Enterprise nie wpadł na ten pomysł. Uważam, że był dobry.

Ale przejdźmy do tego, co mi się podobało: cała reszta.
Po pierwsze, tak naprawdę odcinek w ogóle nie był o tym, czego się spodziewałam. Sądziłam, że będzie o wiele większy nacisk na egzaminy Wesleya, no bo już mieliśmy takie jego akademickie epizody i nie byłoby to niczym zaskakującym. Tutaj jednak to okazało się tylko pretekstem do tego, żeby przybliżyć widzowi Picarda. A wątki związane z Picardem zawsze cieszą.
Tutaj na przykład jest okazja dowiedzieć się, że kapitan jest w gruncie rzeczy takim trochę anty-Kirkiem. I strasznie to lubię. Jak Kirk był nieśmiałym kujonem w młodości i kozakiem w trakcie późniejszej służby, tak u Picarda rzecz się miała nieco na odwrót: lekkomyślny kozak w czasach Akademii, by potem dojrzeć do bycia statecznym, rozsądnym i chłodno oceniającym wszystko kapitanem (bajdełej, nie zgadzam się z Wesleyem, że Picard to świetny materiał na ojca. Na nauczyciela czy mentora – owszem, ale nie widzę go jako ojca). Oczywiście, to nie jest takie proste. Kirk na swój sposób też był rozsądny. Niemniej widzę tu bardzo fajne przeciwstawienie sobie dwóch typów kapitanów, którzy od samego początku diametralnie się od siebie różnili.

Czy kapitan przeżyje operację?! (źródło)
No i jeśli chodzi o ten cały wątek Pakledów, to on jest po prostu udany. Abstrahując zupełnie od kompetencji Rikera, samym głównym zamysłem trafili w punkt. Powiem tak: oglądaliśmy odcinek razem z Ulvem. I kiedy tak załoga Enterprise deliberowała nad tym, jak to Pakledzi nie chcieli czekać, aż sami opanują zaawansowane technologie i polecą w kosmos o własnych siłach, woleli raczej ukraść tę wiedzę, bo wtedy od razu mieli zysk, no to wtedy właśnie Ulv powiedział: poczekajcie, aż w kosmos polecą Polacy. I to było rzeczywiście naturalne, i można to rozciągnąć na całkiem sporą część współczesnej ludzkości. No bo ludzie nie lubią czekać. Na drugą stronę globu chcemy się dostać w kilka godzin. Jedzenie chcemy dostać w kilka minut. Jeśli na zamówione zakupy online czekamy ponad dwa dni, wystawiamy negatywny komentarz, że olaboga, tak długo trzeba było czekać. Człowiek chce mieć wszystko szybko: towary, usługi, informacje. Jesteśmy Pakledami.
A później przeczytałam słowa reżysera, przytoczone na Memory Alpha:
I dealt with a race of what appeared to be ugly and slow people. They have a need for things, which can be a reflection of our society. That’s what Star Trek tries to do, take an almost unbelievable situation in an unbelievable time and somehow make all of us realize that’s what’s happening today, and what we can do to make the planet and the universe a better place.
Strasznie mi się ten cytat spodobał i moim zdaniem ten odcinek po prostu fantastycznie zrobił robotę. Osiągnął dokładnie ten efekt. I dlatego właśnie lubię go tak bardzo, choć może na pierwszy rzut oka rzeczywiście bywają lepsze epizody.
No i uwielbiam ten moment, kiedy Riker mówi Geordiemu, że sorry, ale oficer musi umieć się poświęcić i dla Geordiego właśnie nadeszła ta chwila – i mamy taki moment komicznej niepewności, nim nieszczęsny Geordi zorientuje się w całym podstępie. Nie wiem jak Siem, ale ja wtedy śmiechłam.




– It’s not the exams I’m worried about. It’s Captain Picard.
– Why? He’s not taking the exams.

2 komentarze:

  1. Siem parsknęła i zaraz się jej zrobiło wstyd, że biedny Geordi, dla niego to nie mogło być ani ciut śmieszne...
    A co do Rikera - załamałam się. Komentarz Monsza: może tamten scenarzysta odszedł z pracy? No bo co się znów stało z głową Willa? I jak Picard ma z kimś takim zostawiać swoją kobietę? Wróć. Swój statek.
    Mój ulubiony kawałek to opowieść kapitana o swojej radosnej i wielce głupiej szarży. Facet powinien książki pisać. Nie dziwię się Wesowi, że siedział i coraz szerzej otwierał oczy. Sama tak miałam. Wielbię Picarda. I dodam jeszcze, że lecieć gdzieś tam, BO HONOR, zamiast skorzystać z usług najlepszego specjalisty w okolicy na pokładzie własnego statku, to oczywiście głupota i upór godny osła. A jednocześnie ten osioł jest uroczy. Wybacz, kapitanie, wiem, że bycie uroczym osłem w oczach randomowej Siem nie jest tym, co tygryski lubią najbardziej, ale nie czuję się winna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń