Autor: Juan Ortiz (źródło) |
Premiera: 8 lipca 1989
Reżyseria: Robert Scheerer
Scenariusz: David Kemper
To nie pierwszy raz, jeśli mnie pamięć ma dziurawa nie
myli, gdy mamy do czynienia z grami wojennymi w Star Treku. Tym razem załoga
Enterprise dzieli się na dwie drużyny (jedna słabsza i na rozlatującym się
sprzęcie, bo to jest przecież standard, że jak chcesz udowodnić, że ktoś jest
niekompetentny, to dajesz mu grata, który ledwie pełza [w ogóle nie
ogarniam, dlaczego do tych ćwiczeń musieli recyklingować jakiś kosmiczny wrak,
zamiast użyć normalnego, działającego statku. Nie słyszałam, żeby do
przeprowadzenia u nas manewrów najpierw wyławiano wraki z Bałtyku. Ale łotewer,
nie mam nic wspólnego z wojskiem, może to jakieś mądre militarne niuanse…]
i każesz się bronić przed w pełni funkcjonalnym okrętem), a sędzią jest super
strateg, który swą wielkość prezentuje głównie za pomocą gry w coś. Znaczy w
Strategemę. Nazwa gry jest podana a nawet widzimy trzy rozgrywki i w sumie nie
wiem, co ma prędkość (nawet sensownego i celowego) ruszania wszystkimi
dziesięcioma palcami u rąk do strategii. Powiedziałabym, że ćwiczymy tu
koordynację wzrokowo-ruchową głównie. Na wysokim poziomie, fakt. Ale strategia?
Wydaje mi się, że to słowo oznacza tworzenie planu. I ja po prostu nie widzę,
jak zaprezentowana mi gra ma się do tego. Co nie zmienia faktu, że doktor
Pulaski wymuszająca na Dacie „utarcie nosa” napuszonemu strategowi jak zwykle
mnie kupiła. W ogóle to żal mi bardzo, że znika w trzecim sezonie. Smutek i
tyle.
Strategema była kretyńska, nie bójmy
się tego słowa. Raz, że ze strategią nie miała, jak się wydaje, kompletnie nic
wspólnego. Dwa, że w ogóle trochę zabrakło jakiegoś zarysu reguł przynajmniej.
No bo serio, machali palcami, a pośrodku jakieś kropki się przesuwały. Jaki był
cel tej gry? Jakie zasady? Gdzie ten element strategiczny? Dlaczego dłużej się
tę grę montowało na graczach niż faktycznie trwała rozgrywka? Ale Star Trek
trochę tak już ma, niestety. To nie pierwszy raz, kiedy pokazuje nam jakieś
futurystyczne gry i zabawy i zawsze jest podobnie: mamy jakiś hologram i jakieś
ruszające się kształty, ale za bardzo nie widać, o co w tym wszystkim miałoby
chodzić. Całkiem szczerze, dla mnie to nieco przykre, bo przecież wystarczyłoby
pewnie nieco podrasować jakąś faktycznie strategiczną grę i to by zrobiło
robotę. Choćby można wrócić do znanych z TOSa trójwymiarowych szachów.
Kontynuując wątek dowalenia Sirnie Kolramiemu (Roy
Brocksmith) to
załoga skojarzyła mi się ze zgraną klasą, która dostaje nowego
nauczyciela – z gruntu niesympatycznego. Nikt nie chce się uczyć jego
przedmiotu (bo siła nie jest rozwiązaniem – BTW, kiedy komandor Riker to
powtórzył po kapitanie, kwikłam ze śmiechu – a Enterprise to statek naukowy,
eksploracyjny, a nie okręt wojenny), wszyscy pokazują mu języki, gdy tylko się
odwróci i starają się udowodnić, że i tak ich niczego nie nauczy. [gówniarze,
ale takie w typie kochanych urwisów. Doktor Pulaski pięknie wkręca Datę i w
ogóle strasznie mi się to podoba w kontekście tego, jak przecież na początku
sceptycznie podchodziła do towarzystwa androida. A tu proszę, niemal się
zakumplowali]
Gra strategiczna by TNG (źródło) |
A on sam wcale nie stara się aby współpraca układała się
choćby poprawnie. Za diabła nie rozumiem, czemu uznał, że Riker się nie nadaje
na dowódcę. Nie znał go wcale. Jego akta z całą pewnością są pełne achów i
ochów na temat wzorowości jego służby. Najwyraźniej przez Kolramiego przemawiał
jakiś prastary stereotyp, że oficer powinien być zarazem dżentelmenem. A nie
kimś, kto brata się z załogą. Tyle, że po pierwsze – jedno drugiego nie
wyklucza, a po drugie – czy Riker jest jakiś przesadnie wylewny? [słyszałaś:
bywa niestosownie… zaraz, jak to było ujęte? Jowialny? Nie, tak na serio, to
nie mam pojęcia, o co mu chodziło. Choćby Riker był typem zabawnego wujka z
wesela, taki wybitny strateg jak Kolrami nie powinien mieć o to chyba bólu
pupki, nie? Grunt, żeby Riker wywiązywał się z obowiązków. Co to za czepianie
się jakichś zupełnie niezwiązanych z tematem cech? Zwłaszcza że to było
zupełnie głupie czepianie się. Załóżmy przez moment, że coś jest na rzeczy i
Riker bywa jowialny. Czy naprawdę uważamy, że dobry dowódca to taki, który
przenigdy nie pokazuje swojej ludzkiej twarzy i jest dla podwładnych jak
kosmita z kijem w zadku? Naprawdę ośmieliłabym się powątpiewać.] Żeby było
jeszcze mniej sensownie, nasz specjalista postanawia pokazać, że komandor nie
nadaje się na najwyższe stanowisko, układając grę tak, by musiał (w mniemaniu
stratega) przegrać. Tyle, że takie numery to my, a nie nam, Bruner. Załoga
komandora wygrywa i to wygrywa w stylu
całkowicie nie dżentelmeńskim. Oszukując, ile się da. Są skuteczni, a przecież
o to właśnie chodzi. I doskonale sobie radzą, gdy pojawia się prawdziwe
niebezpieczeństwo – przypadkowy statek Ferengich, którzy nie ogarniają takich
federacyjnych zabaw jak gry wojenne. Dla nich sytuacja jest prawdziwa, a skoro
ktoś atakuje statek, a potem go broni przed trzecimi to znaczy, że wie, iż ów
statek ma na pokładzie coś bardzo wartościowego. [uwielbiam to podejście
Ferengich! Uwielbiam ich sposób myślenia, niezwykle konsekwentny. I to
przeświadczenie o tym, że ktoś tu ukrywa przed nimi możliwość zarobku.] To
też moment, kiedy Kolrami pogrąża się ostatecznie. Nie widzi problemu w
poświęceniu komandora Rikera, porucznika Worfa, głównego mechanika i czterdziestu
innych członków załogi, byle tylko jego szanowny strategiczny tyłek został
uratowany. Da się zapewne wyczuć, iż gość mnie drażni. Przyznaję, drażni. Bo
sensowność jego obecności widziałabym wtedy, gdyby służył jakąś radą. Nauczył
czegoś załogę. A nie próbował udowodnić, że ktoś jest do dupy. Nawet jeśli ten
ktoś (sorki, komandorze) – statystycznie rzecz ujmując – wypada poniżej
średniej w konkurencji myślenia w sytuacjach kryzysowych.
Zrobimy z tego złomu porsche! (źródło) |
Znaczy mnie też Kolrami drażni – myślę,
że dokładnie na to był obliczony. Ale muszę nadmienić, że nie czułam od niego
lęku o jego szanowny strategiczny tyłek. Naprawdę wierzę, że myślał dokładnie
tak jak mówił: że można poświęcić czterdziestkę, by ocalić tysiąc. To zresztą
temat, który Star Trek już podejmował: potrzeby większości są ważniejsze od
potrzeb jednostki. I, jak zwykle, ta teoria okazuje się bullshitem, bo nasi
bohaterowie nie byliby sobą, gdyby nie zdołali pogodzić jednego z drugim.
To, co rozczarowuje, to jednak jakaś
kompletna niekompetencja Kolramiego. Nie było ani jednego momentu, w którym
pokazałby się jako genialny strateg. To, jak dla mnie, bardzo mocno podważyło
jego wiarygodność. Zresztą, jak teraz o tym myślę, to nie wiem, czy Worf nie
miał trochę racji: Zakdorni jadą na opinii doskonałych strategów, więc nikt ich
nie atakuje. A skoro nikt ich nie atakuje, to ta ich reputacja nie jest w żaden
sposób weryfikowana. Kto wie, może i to jest jakiś jeden wielki bullshit? Może
tylko ściemniają, że są wielkmi taktykami, podczas gdy jedyne co potrafią, to
szybko machać palcami w jakiejś głupiej grze? Co oni wiedzą o prawdziwej walce?
Osobnym wątkiem jest problem Daty. Data przegrywa w grę
komputerową z człowiekiem. Data się zepsuł. Data nie może pozostawać oficerem
naukowym. Takie podejście jest w pełni zrozumiałe dla androida. Nie spodziewał
się przegranej. Dlatego zresztą nie widział sensu w graniu z Kolramim, w co
wkręciła go w końcu – bez zgody – doktor Pulaski. Tymczasem człowiek wygrał.
Jest naprawdę mistrzem i zdołał pokonać maszynę. I ta maszyna nie rozumie tego
i zachowuje się bardzo po ludzku. Boli ją porażka. Nawet jeśli objawia się to w
upartym szukaniu usterki, która przecież za tę porażkę MUSI być odpowiedzialna.
Tu znów Picard udowadnia, jak zajebistym jest kapitanem – przywołuje Datę do
porządku jednym dobitnym zdaniem. To lubię. [Prawda, że Picard pięknie to
załatwił]
Jednak najbardziej w tym odcinku podoba mi się Worf. Jego
kumpelskie wsparcie dla Rikera, wejście w grę pod tytułem „stoimy na z
założenia przegranej pozycji, ale może choć zdołamy ich pogryźć”, kombinowanie,
a przede wszystkim fakt, że postawił na komandora w jego absurdalnej rozgrywce
w Strategemę z – jakby nie było – mistrzem tej gry.
– It is possible to commit no mistakes and
still lose. That is not a weakness. That is life.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz