The Naked Now

il. Juan Ortiz (źródło)
Premiera: 5 października 1987
Reżyseria: Paul Lynch
Scenariusz: J. Michael Bingham (na podstawie Johna D.F. Blacka)

Za nami kolejny odcinek, czyli The Naked Now. Jeśli ten tytuł budzi w kimś skojarzenia, są one bardzo słuszne: epizod ten to bowiem coś w rodzaju sequela do odcinka Oryginalnej Serii The Naked Time. I jest to nawiązanie całkowicie świadome, oficjalne i jawne: kapitan Picard i jego załoga zaczynają węszyć wokół dawnej sprawy Kirka od momentu, w którym na wymarłym pokładzie SS Ciołkowski odnajdują zwłoki kogoś, kto – uwaga! – brał prysznic w ubraniu. To najwyraźniej zachowanie tak kuriozalne i znamienne, że w całej historii Federacji miały miejsce dwa takie przypadki. Ciul z imprezowiczami, którzy otworzyli właz awaryjny i wywiało ich w próżnię. Prysznic w ubraniu, biczyz!

XDDDDDDD
Tak. Jak widać Federacja zapomniała już choćby o tradycyjnych zabawach studentów w akademikach. A właz awaryjny to każdy może sobie przypadkowym przypadkiem otworzyć. W końcu to proste, przekręcasz i już. A wejście pod prysznic w ubraniu – o! to wymaga odwagi! Potem to ubranie się do ciebie lepi i jest takie nieprzyjemnie ciężkie…

No więc tak. Dalej już dość łatwo się domyślić: tajemnicza choroba przenosi się na pokład USS Enterprise i opanowuje coraz większą część załogi. Jednocześnie statkowi grozi straszliwe niebezpieczeństwo związane z zapadającym się ciałem niebieskim. Czy uda się uciec w ostatniej chwili?!

I, przykro mi bardzo (wcale nie!), to będzie notka porównawcza. Bo, jakkolwiek głupio to brzmi tak na początek, to ośmielę się stwierdzić: TOS zrobił to lepiej. Wiem, że generalnie panuje opinia, jakoby Oryginalna Seria była przaśna i głupawa, a TNG podchodzi do materiału z dużo większą powagą i większym przemyśleniem kwestii technicznych. No tyle że nie.
Zacznijmy od BHP: zawsze się śmiałam, jak to kapitan Kirk i jego załoga lądują na obcych planetach i macają wszystko gołymi rękami, prawda? No więc akurat to jest ten odcinek, w którym drużyna wysłana do laboratorium na powierzchni planety Psi 2000 ma – tadam! – kombinezony ochronne! Serio, bohaterowie TOSa mają odzież ochronną, a bohaterowie TNG – nie. Co ty mi robisz, Star Treku? W obu przypadkach zwiad zostaje po powrocie na Enterprise poddany dekontaminacji i przebadany.
Jeśli więc chodzi o BHP – punkt leci na konto TOSa.

Niepodważalny werdykt. Ale przynajmniej im się kapitan od razu nie zaraził…

(źródło)
Dalej mamy samo działanie tajemniczego wirusa. Ogólnie jest to przypadłość porównywana do upojenia alkoholowego. I rzeczywiście, w Oryginalnej Serii tak to trochę wyglądało. U każdego działało nieco inaczej, bo – pozbawiwszy bohaterów zahamowań i zdolności zdrowej oceny sytuacji – wyzwalało ich głęboko skrywane skłonności, które (co jest dość logiczne) różni ludzie mają różne. Seems legit. Dlatego pan Sulu biegał z rapierem i bronił pięknych dziewic przed kardynałem Richelieu, Spock płakał, podczas gdy panna Chapel wyznawała mu płomienną miłość, a Riley śpiewał irlandzkie piosenki (a właściwie w kółko jedną i tę samą). Zresztą, tu fajnie właśnie grał tytuł – „nagi czas”, jak „naga prawda”. Czas, w którym wszyscy są odsłonięci, metaforycznie nadzy (choć Sulu był połowicznie bliski dosłowności). Było ciekawie, bo widz dowiadywał się czegoś o każdym z bohaterów. Poznawał ich skrywane pragnienia i skłonności. Jak sobie z tematem poradził TNG?
Wszyscy chcą się rypać jak króliki. I to tyle. Doktor Crusher rozbiera się przed Picardem, Picard zaczyna się skłaniać ku niej, doradca Troi łasi się do Rikera, porucznik Yar przeleci Datę. Tak, nawet Datę wplątali w seksualne ekscesy załogi! Jedynym, który reaguje na wirusa nieco inaczej, jest… młody Crusher. Bo młody Crusher jest takim nowym Rileym. Zamyka się w maszynowni i nie pozwala na ucieczkę przed Wielkim Niebezpieczeństwem. [ej! Zapomniałaś o tym mechaniku! On chce tylko wyciągać czipy sterujące! Wątpię, żeby to był jakiś rytuał seksualny!] Różnica polega na tym, że Irlandczyka trzeba było rzeczywiście usunąć z pomieszczenia i dopiero wtedy wkroczyła bardziej bohaterska część załogi, by ratować sytuację. W The Naked Now, kiedy już udaje się dostać do maszynowni, nikt nie usuwa Wesleya – co więcej, to właśnie Wesley podpowiada, żeby do ratowania sytuacji użyć Daty. To Wesley sugeruje przerobienie promienia trakcyjnego tak, by odepchnął Enterprise od Ciołkowskiego, dając cenne sekundy na ocalenie. Ogółem – cóż, to Wesley ratuje dzień. A Picard jest co najwyżej wkurzający, kiedy unosi się kapitańskim ego i upiera się, żeby Wesley oddał mu pełną kontrolę nad statkiem. To znaczy ja rozumiem, że jako kapitan nie może ulegać zachciankom dzieciaka, ale w tym przypadku mieliśmy bardzo, ale to bardzo wyjątkową sytuację. I jeśli w tej sytuacji nasze największe zagrożenie mówi „hej, mów mi tylko, co mam robić, a ja będę to robić”, to po prostu mówisz mu, co ma robić, a nie strzelasz focha. Na szczęście później Picard to zrozumiał, ale czy to naprawdę musiało tyle trwać? [nie aż tak długo, jak mi się wydaje…] Za to Riker, mimo że niby był taki twardy i nie poddawał się chorobie, w gruncie rzeczy jedyne, co robił, to łaził z kąta w kąt i pokrzykiwał [i nosił Troi! Wielce romantycznie! Nie odejmuj mu!]. I jakkolwiek głupio mi to mówić, to Crusherowie uratowali dzień.
(źródło)
Przy okazji: dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że w The Naked Time ta choroba nie była nawet szczególnie niebezpieczna, bo Spock chyba w ogóle nie dostał cudownego serum… (do którego podania, swoją drogą, Kirk jako jedyny musiał mieć rozdarty rękaw koszuli).
Tak więc po raz kolejny punkt leci na rzecz TOSa, a najjaśniejszym punktem TNG jest Wesley Crusher. Szach-mat.

I rzecz trzecia, czyli wspomniane już Wielkie Niebezpieczeństwo. W TOSie mamy zapadającą się gwiazdę, której grawitacja ściąga orbitującego wokół niej Enterprise'a. No i okej, mogę to kupić. A TNG? Cóż, Ulv zadał jedno małe pytanie: „Jaka jest szansa, że w nieskończonym wszechświecie taka gigantyczna eksplodująca gwiazda trafi jakimś odłamkiem centralnie w takie maleńkie, mikroskopijne nic, jakim jest Enterprise?” – no więc cóż… W uniwersum Star Treka? Jakieś 98%. To nie tak, że poszła jakaś fala uderzeniowa, która rypła równo na wszystkie strony. Nie, Enterprise musiał uciec przed dokładnie jednym kawałkiem… nie wiem, jakiegoś kamienia, który się oderwał od eksplodującej gwiazdy. Który mając całą przestrzeń kosmiczną do wyboru postanowił strzelić centralnie na czołówkę ze statkiem kapitana Picarda. Cóż – nie brzmi to do końca przekonująco. [A prawo Murphy’ego? Myślisz, że ono nie działa w Federacji?] Choć, oczywiście, rozumiem konieczność znalezienia czegoś innego niż grawitacja, żeby nie kopiować tak do końca The Naked Time. Ale myślę, że można to było zrobić bez porównania sensowniej.
Kolejny punkt leci do TOSa.

(źródło)
Nie wiem, czy jest cokolwiek, co The Naked Now zrobił lepiej niż The Naked Time. I to strasznie przykre, bo mając już taką bazę i, dla odmiany, jakiś budżet, widz mógłby oczekiwać czegoś więcej. Zabrakło jakby wyobraźni. Może po prostu J. Michael Bingham nie był tak dobry w scenariusze jak John D.F. Black? Nie wystarczy tylko zaczerpnąć z dobrej historii, żeby własna opowieść też była dobra. Nie porwał mnie ten odcinek. Choć muszę przyznać, że śmiechłam z momentu, w którym Data nonszalancko oparł się o… cóż, o brak fotela. A ostoją rozsądku został Worf. Łał. Po prostu łał.

Przyznam, że mi bardzo pasowało, że właśnie Worfa to nie ruszało. Natomiast nie ogarniam, czemu w takim razie tak mało się udzielał? W sensie przed tą gwałtowną ucieczką? Kiedy jeszcze szukali antidotum? Skoro go nie ruszało, to może powinien zostać sanitariuszem? I prowadzać wszystkie ofiary do ambulatorium, skoro mógł je macać? Myślę, że to spowolniłoby zarazę, zwłaszcza w kręgach mostkowych. Natomiast zupełnie fajne było jego bieganie od konsoli do konsoli, sterowanie na klona xD 
Najbardziej zaś wkurzyła mnie Tasha, ale może to taka troche specyfika lat 80-tych? Ten tekst do Daty – nic się nie wydarzyło! – jest imho paskudny I obraźliwy. O.




– Indications of what Humans would call… a wild party?
– Yeah.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz